beauty & lifestyle blog

czwartek, 30 września 2010

A to dobre :)))

Kolejna porcja haseł, które przywodzą ludzi na mojego bloga :))) Prosto z googla, jeszcze ciepłe ;)))



jak opisać że zmywałam w kuchni na praktykach?


Co mi tam, pomogę.
Stanowisko: utensil manager.
Zakres obowiązków: konserwacja asortymentu ceramicznego i szklanego.
Może być? ;)))


seks na Ukrainie

Uuuuuu, no nie wiem, chyba tak samo jak w Polsce? Ale ja się nie znam ;)))


klasyka piękna seksu

Musiałabym w tym miejscu wkleić swoje zdjęcie, ale się wstydzę ;)))


gdzie najtańsze mydła na wagę?

No właśnie, gdzie, gdzie, gdzie? Też chciałabym wiedzieć :)))


moje refleksje po przeczytaniu przesunąć horyzont

Tralala, komuś się nie chce odrabiać zadania domowego :))) Powodzenia w szukaniu "własnych" refleksji ... Żenada.


im so excited

Hmmm, cieszę się. A coś więcej? Z chęcią posłucham ;)))


ptysiepolarne.blogspot.com

Sprawdziłam, nie ma takiego adresu. Ktoś chętny? Jakby co, ptysie polarne można zaklepać ;)))


No i co? Które hasło jest Waszym faworytem? :)))

wtorek, 28 września 2010

Syryjski skarb

Lepsze jest wrogiem dobrego. Po co na siłę poprawiać, modyfikować, udziwniać, skoro coś sprawdza się od tysięcy lat? Nieskomplikowana, tradycyjna receptura i naturalne, proste składniki to gwarancja sukcesu. O czym mowa? O mydle z Aleppo.

Mydło z Aleppo uchodzi za najstarsze mydło w kostce świata. Wytwarzane jest nieprzerwanie od dwóch tysięcy lat w syryjskim mieście Aleppo, od którego wzięło swoją nazwę (aleppo, alep).

Aleppo to obecnie drugie co do wielkości miasto w Syrii. W ciągu wieków przechodziło z rąk do rąk (Rzymianie, Persowie, Arabowie, Turcy, epizod z mandatem francuskim, a i tak na pewno coś pominęłam ...), będąc łakomym kąskiem ze względu na swoje atrakcyjne położenie na styku pradawnych szlaków handlowych łączących Azję i Europę. Ta dogodna lokalizacja pozwoliła miastu rozwijać się nie tylko jako znane i ważne centrum handlu, ale także jako ośrodek nauki i kultury.




(Zdjęcia: www.homsonline.pl)



I właśnie w tym mieście o jakże bogatej i skomplikowanej historii, od dwóch tysiącleci pielęgnuje się tradycję ręcznego wytwarzania mydła.

Na czym polega jego niezwykłość? Właśnie na tym, jak jest zwykłe :) Naturalne, łagodne, przyjazne skórze. Tajemnicą receptury jest olej laurowy, nadający mydłu aleppo wyróżniających je właściwości regenerujących i ochronnych. Stężenie oleju laurowego może być różne, im jest wyższe, tym mydło szlachetniejsze. Doskonałym uzupełnieniem lauru jest kojąca, odżywcza oliwa. Konieczna jest też oczywiście soda i woda. I tyle. Minimalny skład, maksymalna korzyść dla skóry. Żadnych barwników, żadnych sztucznych konserwantów.

Mydło aleppo nadal wytwarzane jest tak samo jak przed wiekami. Oliwa mieszana jest z sodą, masa jest podgrzewana do wysokiej temperatury, doświadczone oko wie, w którym momencie dodać cennego oleju laurowego. Płynne, gorące mydło wylewane jest z kotłów i zastyga. Ogromne mydlane bloki krojone są potem na kształtne kostki zdobione charakterystyczną dla aleppo pieczęcią. Kostki schną wiele miesięcy, ciemniejąc i twardniejąc z wierzchu.




(Obrazek: www.kaleero.ch)



Używam aleppo od kilku tygodni. Jest bardzo wydajne, odkroiłam z kostki malutki kawałeczek, który ciągle jeszcze mi służy. Myję nim twarz, rano po prostu odświeżając się po nocy, a wieczorem zmywając makijaż. Sprawdza się znakomicie. Łagodnie oczyszcza, nie wysusza. Przyjemnie, choć dość charakterystycznie pachnie. Kupiłam je w internetowej Mydlarni Hebe KLIK. Zdecydowałam się na wersję o maksymalnym stężeniu oleju laurowego, pokładając nadzieje w jego antyseptycznych właściwościach.















Nie jest to tanie mydło, bo kostka o wadze 150 g kosztowała mnie 40 zł. Biorąc jednak pod uwagę jego wydajność, myślę, że warto zaakceptować tę cenę. Poza tym, czyż płacimy tylko za mydło? Razem z tą kostką kupujemy dwa tysiące lat tradycji :)))

sobota, 25 września 2010

Zielone oczy chińskiego smoka

Zdarza Wam się nie umieć nazwać koloru?* Ja miałam problem z określeniem odcienia Sold Out For Ever Catrice. Zielony? Niezupełnie. Niebieski? Niekoniecznie. To nie takie proste, SOFE jest dużo bogatszy, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. I chyba do tej pory zastanawiałabym się , co to za kolor, gdybym sobie nie przypomniała, że to dupe Jade Chanel. Eureka, olśniło mnie, jadeit!

Jadeit to rzadki minerał, którego najbogatsze złoża leżą w Azji, zwłaszcza w Birmie. Ale prawdziwym uwielbieniem kamień ten darzą Chińczycy. Znana jest jego chińska odmiana, pięknie wybarwiona na charakterystyczny, niepowtarzalny i z niczym nieporównywalny zielonkawy kolor. Jadeitowy.




(Obrazek: www.faqs.org)




(Obrazek: www.magicznagaleria.pl)



Jadeit jest integralną częścią chińskiej kultury. Zadałam sobie trud i poczytałam w sieci na ten temat. Chińczycy znają ten kamień od tysiącleci, wierzą, że symbolizuje piękno, czystość, szlachetność, perfekcję, wytrwałość, siłę i nieśmiertelność. Przedkładają go nad szlachetne kruszce, mawiając, że "złoto ma cenę, a jadeit jest bezcenny" (gold has a value, jade is invaluable). Jadeit często zdobi chińskie przedmioty sakralne, instrumenty muzyczne, broń, akty sztuki. Powstaje z niego też oczywiście piękna biżuteria. Od razu zalewa mnie lawina wspomnień. Czytałam przecież tyle książek o Chinach i zawsze pojawiał się w nich jadeitowy motyw. Żeby wspomnieć chociażby niesamowite "Dzikie łabędzie. Trzy córy Chin" Jung Chang.





(Obrazek: www.empik.com)



I proszę, oto jadeit zamknięty w butelce. Catrice nr 240 Sold Out For Ever.







1. Dostępność - 0 (wiadomo, o co chodzi).
2. Cena - 1 (niewygórowana, 10 zł).
3. Kolor - 1 (wyjątkowy, urokliwy, nie odbiegający od wzornika).
4. Aplikacja - 0 (niestety podobnie jak w przypadku Back to Black utrudniona przez gęstą konsystencję).
5. Pędzelek - o (szeroki, łatwo o zabrudzenie skórek, w dodatku nakrętka jest masywna i trudno o precyzję).
6. Krycie - 1 (doskonałe, dwie warstwy dają perfekcyjny efekt).
7. Wysychanie - 1 (bez zarzutu).
8. Współpraca z innymi preparatami (Iglot Diamond Top Coat) - 1 (bardzo dobra, żadnych przykrych niespodzianek).
9. Trwałość - 1 (przyzwoita, zdecydowanie lepsza niż w przypadku Back to Black, zmyłam po pięciu dniach, choć w zasadzie jeszcze nie musiałam).
10. Zmywanie - 1 (niekłopotliwe).

Moja ocena: 7/10.

Jak widać, jest dużo lepiej niż w przypadku Back to Black, który niestety wypadł w testach bardzo słabo. Potwierdziła się teza niektórych z Was, zgodnie z którą czarne lakiery mają to do siebie, że ich jakość jest słabsza w stosunku do serii, z których pochodzą. Sold Out For Ever się obronił i sprawił, że łaskawszym okiem patrzę na Catrice. Nie mówiąc o tym, że zachwycił mnie swoim oryginalnym jadeitowym kolorem. Kolorem oczu chińskiego smoka :)

* W tym miejscu po prostu muszę wkleić Wam female to male color converter KLIK :)))




środa, 22 września 2010

Spokojnie, wszystko pod kontrolą :)

Piękny makijaż zrobiony wcześnie rano już koło południa jest tylko wspomnieniem porannej świeżości i precyzji. Tu coś się rozmazało, tam coś starło, nos się świeci. W popłochu szukam lustra, by dyskretnie doprowadzić się do porządku. Brzmi znajomo? No to witam w klubie :)))

Poprawki makijażu w ciągu dnia to dla mnie konieczność. Dziś chcę Wam pokazać mój mały arsenał, tajną broń, bez której nie ruszam się z domu ;)

Po pierwsze: bibułki matujące.

Niezwykle przydatny gadżet. W ciągu kilku chwil odświeżają twarz usuwając nadmiar sebum, nie naruszając przy tym podkładu. Niewielkie i poręczne, mieszczą się w każdej torebce. Po prostu must have dla osoby borykającej się z przetłuszczającą się cerą. Nie muszę chyba wspominać, że użycie bibułki pozwala na poprawienie makijażu w sposób nie tyle niekłopotliwy, co przede wszystkim higieniczny. To dla cery dużo zdrowsze niż nałożenie kolejnej warstwy pudru prosto na przetłuszczoną, nieświeżą skórę.

Gorąco polecam Wam bibułki Wibo. Kosztują około 5 zł, w opakowaniu jest 40 sztuk. Naprawdę świetna relacja ceny do jakości. Używałam dużo droższych bibułek (np. Shiseido), ale od dłuższego czasu regularnie kupuję Wibo, nie widzę powodu, żeby przepłacać.










Po drugie: wspomniany już wyżej puder.

W torebce najlepiej sprawdza się puder prasowany. Dobrze, żeby był transparentny, co pozwoli na szybkie poprawki nawet w niekomfortowych warunkach (np. w złym świetle albo bez lusterka), bez ryzyka, że puder nieprecyzyjnie albo zbyt hojnie nałożony będzie się odznaczać.

Oczywiście trzeba dobrać puder do potrzeb swojej cery. Ja lubię, kiedy ma właściwości matujące, bo to przedłuża trwałość makijażu o kolejnych kilka godzin. Aktualnie noszę przy sobie taniutki Synergen. Sprawdza się świetnie.






Po trzecie: pędzel.

Oczywiście można aplikować puder gąbeczką, ale ja robię to rzadko, w sytuacjach naprawdę podbramkowych. Zwykle noszę przy sobie pędzel. Taki, który jest do tego przeznaczony, czyli zamknięty w chroniącą włosie obudowę. Bez ryzyka, że się zniszczy czy pobrudzi w torebce. Mój (Blusche, syntetyczny Retractable Kabuki Brush) to typowy kabuki, krągły i gęsty, doskonale nadaje się do nakładania pudru, rozprowadza go równomiernie cieniutką warstwą.











Tak oto codziennie odświeżam makijaż. Czasami, jeśli mam gorszy dzień, w ruch idzie dodatkowo korektor. Ale bibułki i puder aplikowany pędzlem to podstawa :)

A Wy? Macie swój kosmetyczny niezbędnik, bez którego nie wyjdziecie z domu?



poniedziałek, 20 września 2010

A miało być tak pięknie ...

Zauważyłam spore zainteresowanie tematem BB kremów. Ponaglacie mnie, nie mogąc doczekać się recenzji. Proszę o cierpliwość i wyrozumiałość, bo rzetelne testy muszą zabrać trochę czasu. Chociaż co do wartości pielęgnacyjnych BB kremów i tak nawet nie zamierzam się wypowiadać, bo kupiłam opakowania miniaturowe, wystarczające na zaledwie kilkakrotne zastosowanie. To za mało, żeby z cerą mogło zacząć się coś dziać. Ale już po kilku użyciach mogę wydać ocenę co do efektu estetycznego. I skoro tak się niecierpliwicie, napiszę parę słów o BB kremie, od którego zaczęłam testy, tzn. o Lioele Beyond Solution.


(Obrazek: www.lioele.en.ec21.com)

Przyznaję, że z tym kremem, bestsellerem marki, wiązałam największe nadzieje, bo właśnie on został mi wskazany przez internetową wyszukiwarkę dopasowującą konkretny BB krem do potrzeb naszej cery (BB Finder KLIK). W dodatku producent obiecuje spektakularne wygładzenie i równomierne krycie. I co? Pstro :) Rozczarowanie :(

Ale po kolei.

Opakowanie jest urocze i, mimo że to miniaturka, całkiem wygodne i funkcjonalne.



Schody zaczęły się przy aplikacji.

Machnęłam ostatecznie ręką na konsystencję, bo znając skład kremu nie spodziewałam się niczego ultralekkiego, ale i tak przyzwyczajona do makijażu mineralnego jakoś tak nieszczególnie odebrałam ten gęsty, tłustawy krem. Rozprowadzał się jednak całkiem przyjemnie i miękko, tu plus. Myślę, że dziewczyny stosujące tradycyjne, płynne podkłady będą bardzo zadowolone, nie rozumiejąc nawet moich zastrzeżeń. Minerałoholiczki natomiast mogą nieco się krzywić :)

Stopień krycia faktycznie był zaskakujący. Nie idealny, ale wystarczający, nie musiałam posiłkować się korektorem. Coś tam prześwitywało, ale nie czułam się źle. Cera została ładnie wygładzona, jednak nie zauważyłam tego słynnego wypełnienia rozszerzonych porów. Po prostu od skóry fajnie odbijało się światło, bo wykończenie nie jest matowe, a takie lekko satynowe (miłośniczki matu nie będą zadowolone). Mimo to moja skłonna do przetłuszczania się cera nie wyglądała niezdrowo, krem nadał taki błysk "kontrolowany", naturalne sebum trzymając w ryzach.

Nadspodziewanie ciężką konsystencję i nie do końca dokładne krycie mogłabym zaakceptować. Ale największy minus najbardziej wpływający na całokształt moich odczuć to kolor. Co do zasady BB kremy są uniwersalne i teoretycznie powinny wtopić się w każdą cerę. W praktyce trzeba znaleźć BB krem, który charakteryzuje się nie tyle dobrze dobranym kolorem, jak w przypadku zwykłego podkładu, ale odpowiednią tonacją. Z Lioele zupełnie nie trafiłam. Ma co prawda niezłe krycie, ale jest też przez to dość mocno napigmentowany, trudno oczekiwać, że wtopi się idealnie, zwłaszcza w jasną skórę, np. taką jak moja. Wydaje mi się, że najbardziej pasowałby dziewczynom wybierającym zwykle podkłady w kategorii beige lub tan. Bladolice, zapomnijcie o nim.

Spróbuję pokazać Wam ten krem w porównaniu do dość jasnego Bourjois Healthy Mix nr 51 Light Vanilla. To jedyny tradycyjny podkład, jaki mam, więc musi wystarczyć :) Jest dość popularny, więc mam nadzieję, że takie porównanie da Wam jakieś wyobrażenie o odcieniu Lioele.





A tak prezentował się na twarzy.



W sumie gdyby nie ten kolor, to byłoby przyzwoicie. Byłam tamtego dnia w knajpie, na spacerze, miałam gości, przetrwał wszystko. Makijaż nie spłynął, nie starł się. Ale nie czułam się komfortowo, wiedziałam, że kolor się odznacza. Krem nie dał też tak spektakularnego wygładzenia, żeby mi tę niedogodność zrekompensować. Także bez żalu puszczam Lioele Beyond Solution w świat z nadzieją, że komuś innemu (Fanka :***) lepiej się przysłuży. W mojej kosmetyczce nie ma dla niego miejsca.

sobota, 18 września 2010

Beczka śmiechu :)))

Prowadzę bloga już kilka miesięcy, odwiedza mnie coraz więcej osób (co oczywiście bardzo mnie cieszy i za co z tego miejsca dziękuję!). Dzięki opcji "Statystyka" mogę obserwować, jak to się dzieje, że czytelnicy do mnie trafiają. Znam internetowe ścieżki, które do mnie prowadzą. Cóż, czasami są to bardzo kręte ścieżki ;))) A najbardziej kręte z krętych prowadzą od starego, poczciwego googla :) Nie macie pojęcia, wyszukiwanie jakich haseł przywodzi ludzi na mojego bloga :))) Aż żal byłoby się tym z Wami nie podzielić!

W świecie bloggerów zestawienie takich haseł od czapy to tzw. "referral fun". Ja dzisiaj postanowiłam popełnić mój pierwszy taki post :)))


(Obrazek: www.commons.wikipedia.org)

No to jedziemy!

jak opisać BDSM żeby nie zniechęcić

Hmmm, zły adres, ja nie wiem :))) Może trzeba było napisać do Kasi? ;)))

jak opisać faceta np. intrygujący

Niech pomyślę ... Nudny, pospolity, nieciekawy, dziwaczny, bezmyślny, ograniczony, porywczy, przemądrzały, nieuczciwy, grubiański? Może być? Bo mogę tak jeszcze długo ;)))

komentarze do zdjęć np pięknie

Grunt to mieć własne zdanie na każdy temat, no nie? Co z tego, że zapożyczone wcześniej z internetu ;)))

tony halik gra

Na skrzypcach?
Na nerwach?
W szachy?
W bierki?
W pokera?
A może na giełdzie?
Eeee, pewnie w farmville ;)))

wczoraj bylo pieknie a dzis juz szarosc

Smutne to, ale co mogę zrobić? Zaśpiewać "Kolorowe kredki w pudełeczku noszę"? Nie noszę ;)))

no i po jaja

Yyyyy, że co???

pięknie i no fajno

Też tak myślę ;)))

Z postami spod znaku "referral fun" będę co jakiś czas wracać. No chyba że nie chcecie? ;)))

środa, 15 września 2010

Wielkie nadzieje

Denko denkiem, ale nie samymi wyrzeczeniami człowiek żyje :) Zachęcona postami Shilpy na blogu Azjatycki Cukier KLIK oraz recenzjami na wizaz.pl KLIK, postanowiłam poznać się bliżej z osławionymi BB kremami. Moje nadzieje rozbudziły pełne zachwytów opisy wygładzonej, rozświetlonej cery, sprawiającej wrażenie wypielęgnowanej i zdrowej nawet u osób borykających się z niedoskonałościami czy rozszerzonymi porami. Pomyślałam - super, coś dla mnie! Poszperałam na ebay i zamówiłam kilka miniaturek różnych BB kremów na próbę :)

W wyniku pospiesznego rozpoznania zdecydowałam się na zakup:

- Skin79 BB Miniature Set, w skład którego wchodzą Vip Gold, Triple Functions, Diamond oraz Diamond Pearl (Skin79 KLIK)







- Lioele BB Beyond Solution (Lioele KLIK)





Od sprzedawców (ooh.darling.cosmetics i skinfood2you) dostałam też kilka gratisów:
- próbkę Missha Perfect Cover BB Cream (Missha KLIK)
- próbkę Lioele V-line
- próbkę Lioele 3D Skin Fix



Moje oczekiwania są ogromne, już nie mogę doczekać się testów. O ich wynikach obiecuję Wam donieść :) A tymczasem może Wy podzielicie się swoimi doświadczeniami? Kto już miał z BB kremami do czynienia? Liczę na Was!

poniedziałek, 13 września 2010

piątek, 10 września 2010

Ze mną można tylko pójść na wrzosowisko ...

Zrozum to, co powiem
Spróbuj to zrozumieć dobrze
Jak życzenia najlepsze te urodzinowe
albo noworoczne jeszcze lepsze może
O północy, gdy składane
Drżącym głosem, niekłamane

Z nim będziesz szczęśliwsza
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim
Ja cóż - włóczęga, niespokojny duch
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się
A jaka zaczyna

...

Ze mną można tylko
W dali zniknąć cicho



Znacie tę rzewną piosenkę Starego Dobrego Małżeństwa do słów Edwarda Stachury? KLIK Słucham jej i od razu jakoś tak nostalgicznie, wzruszająco ... A przed oczami wrzosowisko ...


(Obrazek: www.commons.wikimedia.org)

Wrzos ze swoim stonowanym, zgaszonym kolorem idealnie wpisuje się w nadchodzącą jesień. Instynktownie sięgam po fiolety także w makijażu. Przyjrzyjcie się wrzosowisku na paznokciach.

Bell Fashion nr 304, blady, wrzosowy fiolet z satynowym, delikatnie połyskującym wykończeniem:



1. Dostępność - 0 (bardzo rzadko widuję Bell w drogeriach, zwykle od przypadku do przypadku w malutkich sklepikach, byłam zdziwiona widząc szafę Bell w Naturze w krakowskiej Galerii Kazimierz).
2. Cena - 1 (przystępna, około 7-8 zł, wybaczcie, dokładnie nie pamiętam).
3. Kolor - 1 (urokliwy, nie różniący się od odcienia w buteleczce).
4. Aplikacja -1 (bardzo, bardzo prosta, świetna konsystencja).
5. Pędzelek - 1 (wygodny).
6. Krycie - 0 (położyłam dwie warstwy, ale to jednak za mało, dostrzegam gdzieniegdzie delikatne prześwity ...)
7. Wysychanie - 1 (naprawdę błyskawiczne).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: ponownie Inglot Diamond Top Coat) - 1 (bez zarzutu).
9. Trwałość - 1 (początkowo oceniałam trwałość na zero, bo już po dwóch dniach zauważyłam otarcia na końcówkach, ale opiłowałam delikatnie paznokcie i dziś właśnie minął SIÓDMY dzień, a lakier nadal był w stanie nienaruszonym! ani pęknięcia, ani odprysku, naprawdę).
10. Zmywanie - 1 (cudownie proste).

Moja ocena: 8/10

Jestem z tego lakieru naprawdę zadowolona. Świetny kolor, świetna cena, świetna jakość. Czego chcieć więcej? Może odrobiny słońca zamiast tych deszczowych, pochmurnych dni :)

środa, 8 września 2010

W pięciu słowach :)

Zdałam sobie sprawę, że nie napisałam jeszcze ani słowa o perfumach. Koniecznie trzeba się zrehabilitować :)

Jak opisać zapach? Najprościej wskazać składniki determinujące jego główne nuty, ale taki opis daje nam jedynie nikłe o nim wyobrażenie i to w dodatku pod warunkiem, że nazwy tych składników coś nam mówią. O ile na przykład wanilię czy jaśmin dość łatwo przywołać w pamięci i zbudować sobie jakiś ogólny obraz zapachu, o tyle ze składnikami bardziej wyszukanymi może być problem. Mówi Wam coś na przykład wetiweria, enoki, czy heliotrop? Mnie nic :))) Fakt, nie jestem jakimś wyrafinowanym koneserem, ale kto jest? Wybitnych nosów i zgłębiających temat pasjonatów jest stosunkowo niewielu, a perfum używamy przecież wszyscy.

Dlatego chciałam Wam dziś zaproponować opis zupełnie nieprofesjonalny. Nie będę opowiadać o kompozycjach, proporcjach i nutach. Posłużę się skojarzeniami :)))

Dlaczego jest tak, że po określone perfumy sięgamy w określonych okolicznościach? Że wybieramy zapachy kierując się jakimiś podświadomymi wskazówkami? Stawiam tezę, że w dużej mierze ma to związek ze skojarzeniami, jakie te zapachy w nas budzą. Przyznajcie, innymi perfumami spryskujecie się do pracy, innymi na randkę, inne zabieracie na wakacje. Nie jest tak?

Moje perfumy budzą we mnie skojarzenia, silne. Pokażę Wam dziś trzy zapachy, do których mam szczególną słabość i spróbuję opisać je wyłącznie za pomocą kilku haseł, nawiązując do ich charakteru.





1. Lolita Lempicka, Lolita Lempicka





- buduar
- pokusa
- półmrok
- swawola
- dosłowność

2. Lolita Lempicka, L de Lolita






- zmysłowość
- tajemnica
- zachęta
- niepokój
- morze

3. Lolita Lempicka, Coral Flower





- iluzja
- chwila
- łagodność
- niewinność
- światło

Zaledwie pięć słów, a jednak jak wiele mówiących, prawda?

Widzicie to co ja? Trzy różne zapachy, trzy różne światy. Niby się nie zazębiają, a jednak wszystkie do mnie pasują, wszystkie mnie określają :)))

Jeśli macie ochotę, spróbujcie opisać w ten sposób swój ulubiony zapach. Pamiętajcie, tylko pięć słów :)))

sobota, 4 września 2010

Skarbie, mam coś dla ciebie :)

Mąż mnie rozpieszcza :))) Dostałam prezent! Kolejne elementy do mojej Pandory. Tym razem dwa klipsy - separatory. Ich zadaniem jest podzielenie bransolety na części i trzymanie w ryzach zawieszek.

Dwa srebrne, zupełnie gładkie klipsiki, bez wzorów i zdobień. Idealnie w moim stylu! Takie:


(Obrazek: www.pandoramoa.com)

Ależ się ucieszyłam, otwierając pudełeczko :)









Cudowna niespodzianka :)))