beauty & lifestyle blog

czwartek, 28 lutego 2013

Odkrycia lutego :)

Żegnamy luty, czas więc na podsumowanie miesiąca. Otwierając cykl Odkrycia, zastanawiałam się, czy w ogóle będę miała o czym pisać, ale kolejny już miesiąc pokazał, że zawsze znajdzie się coś wartego uwagi. Zapraszam zatem na odkrycia lutowe!


Też tak macie, że kupując coś na allegro, przetrząsacie całą ofertę sprzedawcy, żeby sprawdzić, co jeszcze ma ciekawego? Ja zwykle tak szperam, co czasem kończy się większymi zakupami. Jakiś czas temu w taki właśnie sposób do koszyka wpadł mi podkład Maybelline Whitestay UV.






Przyznam szczerze, że praktycznie nic na jego temat nie wiem, w necie trudno o jakiekolwiek rzetelne informacje. "Krzaczki" na etykiecie sugerują, że produkowany jest na rynek azjatycki [edit: napisy podobno jednak są po arabsku!]. Do zakupu zachęciła mnie oczywiście ciekawość napędzana dodatkowo bardzo atrakcyjną ceną (zaledwie 7 zł!) i nazwą sugerującą rozjaśniający cerę efekt (to też typowo azjatyckie, prawda?). Nie znalazłam żadnych swatchy, dlatego kolor wybierałam intuicyjnie, padło na N01 Buff, który na szczęście okazał się bardzo "twarzowy", zaskakująco jasny i żółtawy. Spójrzcie, jak prezentuje się w zestawieniu z Bourjois 10 Hour Sleep Effect w najjaśniejszym odcieniu gamy, czyli nr 71 Abricote Clair. 






Przyznacie, że odcień prezentuje się arcyciekawie? Dla mnie jest w zasadzie idealny, choć korci mnie, żeby kiedyś sprawdzić sobie jeszcze C00, czyli prawdopodobnie jeszcze jaśniejszy Snow White.

Polubiłam Whitestay od pierwszego użycia. Jest płynny (przed aplikacją wymaga mocnego wstrząśnięcia) i bardzo lekki, na skórze prawie niewyczuwalny, daje przy tym naprawdę porządne krycie. Większe skazy na cerze pozostają co prawda widoczne, ale łatwo dają się zatuszować, podkład dobrze współpracuje z korektorami. Do jego trwałości też nie mam zastrzeżeń.

Zupełnie przypadkowy zakup, a jaki udany!


Odtłuszczacz do paznokci Sensique w zasadzie też kupiłam przez przypadek. W Naturze bywam bardzo rzadko, słabo znam jej asortyment i kiedy już do tej drogerii trafiam, zwykle nie wiem, na czym oko zawiesić. Zazwyczaj więc moją uwagę przykuwają po prostu promocje. W taki też właśnie sposób natknęłam się na ten preparat.






Preparat przeznaczony do usuwania z naturalnej płytki paznokcia resztek substancji oleistych pochodzących ze zmywaczy do paznokci lub kremów czy balsamów. Dokładne odtłuszczenie zwiększa przyczepność emalii i przedłuża jej trwałość.


Za 120 ml zapłaciłam około 6 zł, w regularnej cenie jest droższy o kilka złotych. Nie jest to nic rewolucyjnego, ale cieszę się, że go kupiłam, bo znacznie ułatwia manicure. Doskonale odtłuszcza paznokcie, dzięki czemu łatwiej się je maluje, bez smug i nierówności. Skuteczny, wydajny, przyjemnie pachnący, czego chcieć więcej?


Na koniec coś, co wyciągnęłam w lutym ze swoich zapasów. Bell Push Up Mascara, pogrubiający tusz, który kupiłam kiedyś na którejś z biedronkowych promocji. Czekał na swoją kolej, czekał, aż się doczekał.









Maskara zawiera woski otulające rzęsy - precyzyjnie pokrywające je od nasady, aż po same końce. W efekcie rzęsy zwiększają swoją objętość na całej długości. Lekka i elastyczna formuła tuszu unosi rzęsy, pozostawiając je naturalnie miękkimi. Dzięki specjalnie zaprojektowanej szczoteczce tusz nie skleja rzęs i sprawia, że są jednocześnie maksymalnie pogrubione. Maskara stworzona dla Pań pragnących uzyskać oszałamiający efekt sztucznych rzęs.


Obietnice producenta odnośnie efektu sztucznych rzęs są co prawda przesadzone, ale nie czepiam się, bo dawno już nie miałam tuszu, który tak pięknie by rzęsy rozdzielał! Trzeba co prawda dać mu po otwarciu jakiś tydzień czy dwa, żeby "pooddychał", bo początkowo sprawia kiepskie wrażenie, ale po tym czasie ujawnia cały swój potencjał.






Jeśli lubicie efekt objętości rzęs uzyskiwać nie tyle poprzez ich teatralne pogrubienie, co poprzez porządne rozczesanie, to zdecydowanie jest to tusz dla Was. Nie pamiętam dokładnej ceny, ale nie kosztował pewnie więcej niż 10 zł. Warto się skusić!


Tak prezentują się moje lutowe odkrycia. Znacie te produkty, czy odkrywacie je razem ze mną?


Buziaki,
Cammie.



Ogłoszenia parafialne ;)))

Po pierwsze, witam wszystkie nowe czytelniczki! 
Szalenie miło mi  Was tu widzieć :*

Po drugie, jeszcze tylko dziś możecie zagrać
o Maybelline Dream Touch Blush, szczegóły TUTAJ.

Po trzecie, wszystkim zainteresowanym zdjęciami
uzupełniającymi wczorajszego posta obiecuję,
że  niebawem się pojawią.
Dam znać.

Edit: KLIK

I po czwarte, odsyłam do posta 
o rękawicy do czyszczenia pędzli.
Edytowałam go,
dodając dwie skrajnie różne
"jutubowe" recenzje na jej temat.

Teraz naprawdę się żegnam,
buziaki, Cammie.



środa, 27 lutego 2013

Tańsza alternatywa :)

Nawiązując jeszcze do wczorajszego posta, którego jednym z bohaterów był brokat Pink yet lavender z kolekcji O.P.I. by Mariah Carey, dziś chciałabym zestawić go z dużo, dużo, dużo tańszym brokatem Wibo z serii Futura Trend Edition (nr 3). Jak na moje oko, kolorystycznie są bardzo zbliżone.






Owszem, O.P.I. wydaje się bardziej nasycony, ale to przede wszystkim dlatego, że różowe drobiny brokatu w Pink yet lavender są mniejsze i jest ich o wiele więcej niż w jego odpowiedniku z Wibo, w którym z kolei więcej jest srebrnego glitteru. Nieznaczna różnica dotyczy też kształtu drobin, różowy brokat w O.P.I. jest okrągły, w Wibo sześciokątny. Zauważam też, że brokat z Wibo jest bardziej ... hmmmm .... metaliczny? Ma jakby większą skłonność do odbijania światła. Ale to w sumie detale, ostatecznie na paznokciach wyglądają może nie identycznie, ale naprawdę dość podobnie. 

Efekt, jaki daje O.P.I., jest co prawda szlachetniejszy i bardziej stonowany, uważam jednak, że Wibo może być dla niego alternatywą, zwłaszcza jeśli nie mamy ochoty wydawać na tego typu dekor większej sumy. O.P.I. to wydatek rzędu powyżej 40 zł, lakiery Wibo z serii Futura Trend Edition kosztują zaledwie 6,50 zł. To jednak przepaść cenowa, prawda?

Mam nadzieję, że zaciekawiłam Was tym zestawieniem. Dajcie znać, co myślicie o tańszych zamiennikach produktów z górnej półki.


Buziaki,
Cammie.


Maybelline
Dream Touch Blush
dla Ciebie!



wtorek, 26 lutego 2013

Dobrana para :)))

Obiecywałam, że następna propozycja lakierowa będzie stonowana i taka właśnie jest. Najsubtelniejszy odcień kolekcji O.P.I. by Mariah Carey, czyli A butterfly moment, w parze z równie delikatnym, choć brokatowym Pink yet lavender :)))






Te dwa lakiery wydają się być połączeniem idealnym. Cielisty ni to beż, ni to róż, podrasowany złotawo - łososiowym drobniusieńkim shimmerem, aż prosi się o zestawienie z bladym, pudrowo - różowym brokatem.















Wyjątkowo udany duet, mocna konkurencja dla lakierów z formułą płynnego piasku z tej samej kolekcji. Tym bardziej, że piaskowy trend nie wszystkim musi odpowiadać, a klasyka zawsze się obroni.


1. Dostępność - 1 (sieciowe drogerie, internet ---> kupkosmetyk.pl).
2. Cena - 0 (42 zł, lakierowa wyższa półka).
3. Kolor - 1 (bezpieczny cielisty odcień, zyskujący dzięki mgiełce ciepłego shimmeru).
4. Aplikacja - 1 (bajecznie prosta).
5. Pędzelek - 1 (idealny, pozwalający pomalować płytkę dwoma, trzema pociągnięciami).
6. Krycie - 1 (standardowe).
7. Wysychanie - 1 (bardzo szybkie).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Sally Hansen Miracle Cure i Golden Rose Quick Dry Top Coat) - 1 (bez zarzutu).
9. Trwałość - 1 (cztery, pięć dni).
10. Zmywanie - 1 (zupełnie bezproblemowe).

Moja ocena: 9/10.


Ocena dotyczy lakieru bazowego, czyli słodkiego A butterfly moment, ale muszę w tym miejscu pochwalić także Pink yet lavender. Dawno już nie miałam do czynienia z brokatem, który nakładałby się tak równomiernie! Doskonała konsystencja, idealna gęstość, nic dodać, nic ująć. 

Jak Wam się podoba ta lakierowa para? A może wolałybyście motylka solo? :)))


Buziaki,
Cammie.



Maybelline
Dream Touch Blush
dla Ciebie!



niedziela, 24 lutego 2013

Co jest w środku? :)))

Hej, dziewczyny! Jak Wam minął weekend? Mnie po raz pierwszy od dawna, mimo wczorajszego rodzinnego wyjazdu, w końcu niespiesznie. Nie chcąc psuć tej leniwej atmosfery, dziś wpadam z luźnym, krótkim postem na temat zawartości niebieskiej torby od Maybelline, którą jakiś czas temu pokazywałam na FB KLIK :)))






Co kryje niebieska torba? Same kosmetyczne łakocie :)))






DREAM SATIN LIQUID
010 Ivory
podkład o satynowym wykończeniu
formuła z pęcherzykami powietrza


LASTING DRAMA
GEL EYELINER 24 H
01 Intense Black
wodoodporny eyeliner w żelu


MASTER PRECISE LIQUID EYELINER
Black
eyeliner w pisaku z precyzyjną końcówką o grubości 0,4 mm


COLOR TATTOO
35 On and on Bronze
trwały kremowo - żelowy cień do powiek


DREAM TOUCH BLUSH
04 i 05
lekki piankowy róż w kremie


AFFINITONE BLUSH
77 Rose
róż w kamieniu


THE ROCKET VOLUM' EXPRESS
pogrubiający tusz do rzęs


DREAM LUMI TOUCH
HIGHLIGHTING CONCEALER
01 Ivory
korektor rozświetlający



Jak widzicie, i trochę nowości, i trochę klasyki. O czym chciałybyście poczytać w pierwszej kolejności? Jestem otwarta na Wasze sugestie!

Dziś to już wszystko, ale wypatrujcie kolejnego posta, szykuję dla Was małą niespodziankę :)))


Całuję,
Cammie.





piątek, 22 lutego 2013

SPA dla pędzli?

Pomysłowość ludzka nie zna granic. Także w dziedzinie akcesoriów kosmetycznych. Ledwo przywykłyśmy do tego, że do zrobienia makijażu potrzebujemy sterty pędzli i gąbeczek (jeszcze nie tak dawno wystarczały nam nasze palce, nieprawdaż? ja doskonale pamiętam te czasy :DDD), a już okazuje się, że potrzebujemy kolejnych gadżetów. Absolutnie niezbędnych podobno! No przecież ;)))

Oczywiście trochę ironizuję, ale fakt jest faktem, że kiedy natknęłam się w sieci na Sigma SPA Brush Cleaning Glove, to złapałam się za głowę. Czy naprawdę bez specjalnej rękawicy nie można porządnie wyprać pędzli?












Rękawica opisywana jest przez producenta jako rewolucyjne rozwiązanie pozwalające łatwo i oszczędnie wyczyścić wszelkie pędzle ze wszelkich zabrudzeń. Koszt? "Jedynie" 39 dolarów, czyli około 120 złotych.

Nie zrozumcie mnie źle, ja nie twierdzę, że to jest zły produkt. Prawdopodobnie jest rzeczywiście skuteczny. Zastanawiam się po prostu, czy trafia w nasze rzeczywiste potrzeby, czy też raczej w potrzeby kreowane w nas przez sprytny marketing.

Co myślicie o rękawicy i innych tego typu gadżetach? Pogadajmy :)))


Buziaki,
Cammie.



No to pięknie! na FB,
zapraszam!



EDIT

W ostatnim czasie natknęłam się na sporo recenzji tej rękawicy. Jak się okazuje, zdania są mocno podzielone.









Buziaki,
Cammie.




czwartek, 21 lutego 2013

Zero do jednego ...

Co słychać na froncie walki z moimi przebarwieniami? Niestety klęska. Może nie sromotna, ale jednak przegrywam zero do jednego ...

W sumie spodziewałam się tego. Cóż można osiągnąć za pomocą łagodnych i zupełnie nieinwazyjnych kosmetyków? Niewiele. No ale ze względu na laktację nic innego nie wchodziło w grę. Przez ostatnie miesiące moja pielęgnacja wycelowana w przebarwienia opierała się na toniku z kwasem PHA 6% i hydrolacie z czarnej porzeczki EKO z Biochemii Urody oraz serum Vichy Idealia Pro.






Arsenał okazał się za słaby. Owszem, widzę lekkie rozjaśnienie cery, ale jednak jej koloryt nadal nie jest jednolity i przebarwienia są widoczne. Co prawda mniej niż tuż po porodzie, ale ciągle wyraźnie.

Z całej tej trójki najbardziej umowne działanie miał oczywiście hydrolat. Sam w sobie bardzo fajny, wspomagał kurację symbolicznie. Tonik PHA (nie uważacie, że pachnie jak świeże ziarna bobu? :DDD) też działał łagodnie, dając raczej delikatne wygładzenie niż zauważalne złuszczanie naskórka. 

Największe nadzieje pokładałam w serum Vichy, jak głupia zawierzając reklamom i zapewnieniom producenta.


Wskazania: plamy pigmentacyjne, niejednolity kolor, szara i ziarnista skóra. 

Vichy Idealia Pro to intensywna pielęgnacja przeciw przebarwieniom. Przeznaczona do pielęgnacji każdego typu skóry, nawet wrażliwej. Działanie: Kompleks DRM-Bright + LHA, aby regulować wytwarzanie melaniny i redukować przebarwienia, działając na skórę właściwą, gdzie znajduje się źródło powstawania przebarwień zidentyfikowane przez Vichy. Zawiera wodę termalną z Vichy o właściwościach kojących i wzmacniających skórę. Po 8 tygodniach przebarwienia są widocznie zredukowane. Kolor skóry jest wyrównany. Skóra odzyskuje naturalny blask. 


Nic z tego! Idealia Pro to bardzo przyjemny w stosowaniu krem, ale cudów nie czyni. Sięgałam po niego codziennie wieczorem, sumiennie przykładając się do zaleceń, a przebarwienia jak były, tak są.

Trudno. Ale nie poddaję się! Ciągle jeszcze karmię piersią (choć stopniowo przestawiam córeczkę na butelkę), więc jestem ostrożna, jednak szukam kolejnych rozwiązań. Aktualnie stosuję serum rozjaśniające EXTRA z Biochemii Urody (zapomniałam zrobić zdjęcie, ale wiecie na pewno, jak wyglądają opakowania z BU) i przymierzam się do włączenia do pielęgnacji kremu i mydła wyrównującego koloryt cery Reo.






Jeszcze do niedawna o istnieniu specyfików Reo nie miałam pojęcia, ale kiedy natknęłam się na entuzjastyczne recenzje Picoli [przeczytajcie koniecznie! ---> KLIKKLIK], od razu wiedziałam, że się na nie skuszę :)))

Picola stosuje i zachwala krem rozjaśniający, ale nigdzie nie mogłam ustalić jego składu. W mojej sytuacji nie mogę ryzykować, więc chwilowo postawiłam na krem przeciwtrądzikowy, który zgodnie z opisem też ma mieć właściwości wybielające. Skład ma taki sobie, ale zestaw z mydłem na allegro kosztuje grosze (12 zł), dlatego machnęłam ręką i kupiłam. Jeśli się nie sprawdzi, po prostu zostanę przy mydle, które podobno jest genialne! Zobaczymy, zobaczymy ...

Słyszałyście o Reo? A może same macie jakieś doświadczenia z tymi produktami? Dajcie znać, czy rzeczywiście są takie dobre.


Buziaki,
Cammie.



No to pięknie! na FB,
zapraszam!
Co kryje torba z logo Maybelline? :)))




środa, 20 lutego 2013

Warta grzechu?

Madame L'Ambre powoli odsłania przede mną kolejne karty i w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby znowu coś o tej marce napisać. Dziś padło na klasykę klasyki, produkt, który w swoich asortymentach mają chyba wszystkie kosmetyczne firmy świata. Moje drogie, czarna kredka do oczu!

Kredka Madame L'Ambre, otulona drewnem zwieńczonym złotą skuwką, wyglądem oczywiście wpisuje się w charakterystyczną, secesyjną stylistykę, tak bardzo wyróżniającą kosmetyki tej marki. 









Kredka do oczu Madame L'Ambre podkreśli naturalne piękno Twoich oczu, nadając im hipnotyzujące spojrzenie. Produkt testowany dermatologicznie.


Cieszy oko. Ładna jest po prostu. Ale jak z jakością? 

Mnie jakość tej kredki satysfakcjonuje połowicznie. Z jednej strony podoba mi się to, jak jest miękka i jak gładko sunie po powiece, z drugiej jednak łatwo ją złamać. Trzeba uważać przy temperowaniu i kontrolować nacisk, z jakim rysuje się nią kreskę. Wystarczy jednak zachować ostrożność i można cieszyć się głęboką czernią. Pigmentacja na piątkę! W dodatku ma bardzo fajną, nieco tłustą formułę, pozwalającą wykonać zarówno makijaż precyzyjny, jak i wymagający roztarcia.






Co do trwałości, to jest całkiem przyzwoita, mimo że nie jest to przecież kredka wodoodporna. Trzeba liczyć się z problemami w jakichś ekstremalnych sytuacjach, ale w zwykłych, codziennych warunkach trzyma się na oku bez zarzutu.

Moim zdaniem kredka warta uwagi, zwłaszcza jeśli cenicie sobie oryginalny, ciekawy wygląd kosmetyków. To właśnie stylistyka jest czymś, co zdecydowanie ten produkt wyróżnia, bo podobną jakość bez problemu znaleźć można u konkurencji. Pytanie tylko, czy za tak samo atrakcyjną cenę. Kredka Madame L'Ambre kosztuje tylko 10 złotych! Wybierać można spośród dziesięciu kolorów.






Jak myślicie, kredka warta grzechu? Na co w ogóle zwracacie uwagę, kupując kredkę do oczu? Czym musi się charakteryzować, żeby trafić do Waszej kosmetyczki? Piszcie!


Buziaki,
Cammie.



No to pięknie! na FB,
zapraszam!




wtorek, 19 lutego 2013

Wieczorową porą :)))

Cześć, dziewczyny! Co porabiacie tą wieczorową porą? Moja propozycja na dzisiejszy wieczór to iście wieczorowy lakier, wieczorowy i z nazwy, i z prezencji. Stay the night, czyli kolejny "piaskowiec" z wiosennej kolekcji O.P.I. by Mariah Carey, bordowe drobinki w smoliście czarnej bazie.






Kiedy oglądałam tę kolekcję na zdjęciach, właśnie Stay the night zrobił na mnie największe wrażenie. I muszę przyznać, że mnie nie rozczarował. Jest piękny! A to piaskowe wykończenie w moich oczach tylko dodaje mu charakteru.






1. Dostępność - 1 (sieciowe drogerie, internet ---> kupkosmetyk.pl).
2. Cena - 0 (42 zł, dużo jak na lakier).
3. Kolor - 1 (bordowe iskierki wtopione w matową czarną bazę).
4. Aplikacja - 1 (nieco trudniejsza niż w przypadku sporo rzadszego The impossible ---> KLIK, ale ciągle jeszcze nieuciążliwa).
5. Pędzelek - 1 (wygodny i poręczny, znany ze swych ergonomicznych właściwości).
6. Krycie - 1 (standardowe, czyli optymalne po nałożeniu dwóch warstw).
7. Wysychanie - 1 (błyskawiczne, po raz kolejny też zaznaczam, że bez wspomagania żadnego topu!).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Sally Hansen Miracle Cure) - 1 (bezproblemowa).
9. Trwałość - 1 (cztery dni, czyli lepiej niż w przypadku The impossible).
10. Zmywanie - 1 (trzeba się przyłożyć, ale folia aluminiowa jest zbędna).

Moja ocena: 9/10.


Gdyby nie cena, byłby to lakier idealny. Ciekawe (i podobno modne) zestawienie kolorystyczne (muszę zaznaczyć, że dostrzegam też w nim dyskretne przebłyski srebra), niebanalne wykończenie (niby matowe, a jednak nie do końca) i oryginalna chropowata faktura czynią ze Stay the night naprawdę interesującą propozycję. Co prawda daleką od bezpiecznej klasyki, ale dlaczego nie zaszaleć? 

Jak Wam się podoba? Mam nadzieję, że znajdą się wśród Was entuzjastki tego piaskowego lakierowego trendu. Nieprzekonanym natomiast obiecuję, że następnym razem pokażę coś stonowanego :)))


A na koniec znowu piosenka, co przy wpisach na temat tej kolekcji stanie się chyba tradycją. Mariah Carey, Stay the night, posłuchajcie :)))






Buziaki,
Cammie.



Moje drogie!
Korzystając z okazji, napiszę jeszcze,
że wraz z No to pięknie! pojawiłam się na FB.
Mam nadzieję,
że tam także będziecie licznie mnie odwiedzać,
zapraszam i zachęcam do lajkowania!




poniedziałek, 18 lutego 2013

niedziela, 17 lutego 2013

Ładne rzeczy! (1)

Wiecie, że jak szukałam nazwy dla swojego bloga, rozważałam też opcję Ładne rzeczy!? Tak było. W zamierzeniu chciałam pisać szeroko o wszystkim, co mnie zachwyca, ale po drodze tak się zafiksowałam na tematyce beauty, że wyszło, jak wyszło :DDD Ostatnio jednak, obserwując, jak na moich ulubionych blogach pojawiają się posty o różnorodnych inspiracjach, niekoniecznie związanych z urodą i kosmetykami, pomyślałam, że może warto do tych pierwszych zamysłów w jakimś stopniu wrócić? Dlatego proponuję Wam nową serię wpisów, pod symbolicznym dla mnie tytułem Ładne rzeczy! Od czasu do czasu chciałabym po prostu pokazać Wam, co gromadzę w pękającym w szwach folderze Pomysły. Wrzucam tam wszystko, co mnie jakoś zainteresuje, czy w jakiś sposób poruszy. Co mi się spodoba po prostu! Z różnych dziedzin, bez ograniczeń. 

Na dobry początek coś z biżuterii, coś z wyposażenia wnętrz i coś z placu zabaw :DDD


Spójrzcie, jaki piękny pierścionek! Florentines, marka, która powstała z miłości do piękna, z pasji do tworzenia rzeczy niezwykłych, unikalnych, które zachwycają i pobudzają wyobraźnię.






Pierścionek prosty w formie, ale interesujący dzięki detalom, łańcuszkowi i temu uroczemu serduszku. Spokojnie, dla bardziej rockandrollowych dziewczyn jest też wersja z trupią czachą :DDD



Lubicie robótki ręczne? Ja bardzo. Patrzcie, co wpadło mi w oko. Chodnik Natural, handmade Manufaktury Splotów ---> KLIKChodnik wykonany ręcznie, na drutach z grubego bawełnianego sznurka w kolorze naturalnej bawełny.









Czyż nie jest uroczy? Ja robię na drutach, wiem, że to podstawowy, nieskomplikowany ścieg, ale jednak pomysł robi na mnie wrażenie. Genialny w swojej prostocie!


No i wisienka na torcie, coś, co chciałabym móc sprezentować za jakiś czas mojej córeczce, na co ze względu na zaporową cenę raczej się nie zapowiada. Sweet Cake (Beerd Van Stokkum), wielka wielofunkcyjna muffinowa foremka, mogąca służyć jako basenik, legowisko dla zwierząt, donica i cokolwiek sobie nie wymyślicie :DDD





















Zuzia miałaby fantastyczną piaskownicę, nie sądzicie? :DDD 



Dziewczyny, spodobały Wam się Ładne rzeczy!? Chcecie więcej postów tego typu? Czekam na jakiś feedback.


Tymczasem całuję,
Cammie.



sobota, 16 lutego 2013

Miszmasz :)))

Witajcie! Jak Wam mija sobota? Mam nadzieję, że oderwiecie się na chwilę od swoich zajęć i zdołam przyciągnąć Was na No to pięknie! wyczekiwaną recenzją The impossible, piaskowego lakieru z wiosennej kolekcji O.P.I. by Mariah Carey.

Uwaga, zbliżenie! Shimmer, brokat i gwiazdki, widzicie? Wszystko zanurzone w czerwonej, dość rzadkiej i przejrzystej bazie. Zdjęcie co prawda nieco przekłamało kolor (w rzeczywistości nie ma w nim różu), ale za to pozwala dostrzec wszystkie wspomniane elementy.






A jak prezentuje się na paznokciach? Rzeczywiście jak drobny piasek! Przejrzysta czerwona baza wysycha do matu, ale zanurzone w niej drobiny nadal połyskują, sprawiając, że całość nie traci jednak głębi. To właśnie one dają ten chropowaty, wyczuwalny pod palcami efekt. Całość wygląda bardzo oryginalnie, ale mimo wszystko w sposób dość stonowany, nie do końca matowo i nie do końca błyszcząco. 

Spójrzcie na zdjęcie. To z kolei całkiem dobrze oddaje zarówno kolor, jak i fakturę.






1. Dostępność - 1 (internet, sieciowe perfumerie).
2. Cena - 0 (42 zł, nie na każdą kieszeń).
3. Kolor - 1 (co prawda w porównaniu do koloru w butelce na paznokciach ze względu na półmatowe wykończenie traci na intensywności, ale nadal pozostaje ładnym, jasnym odcieniem czerwieni).
4. Aplikacja - 0 (tu mam problem ... bo z jednej strony lakier nakłada się fantastycznie, bez zalewania skórek, ale z drugiej wyłowienie gwiazdek jest tak trudne, że nie mogę przymknąć na to oka, zwłaszcza że w czyimś przypadku być może ten dekor mógłby zadecydować o zakupie).
5. Pędzelek - 1 (charakterystyczny dla O.P.I., pozwalający dwoma, trzema ruchami pokryć lakierem całą płytkę paznokcia).
6. Krycie - 1 (dwie warstwy dają już ładne krycie, ale dla wzmocnienia efektu nałożyłam trzecią).
7. Wysychanie - 1 (torpeda!, genialne, zwłaszcza że nie wspomagane żadnym topem).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: tylko Sally Hansen Miracle Cure, top coata na lakiery piaskowe się nie stosuje) - 1 (bezproblemowa).
9. Trwałość - 1 (trzy dni, co jest wynikiem całkiem dobrym, biorąc pod uwagę, że lakier nie został niczym zabezpieczony).
10. Zmywanie - 1 (niby brokat i zmywanie nie idzie tak łatwo jak w przypadku lakierów kremowych, ale po folię aluminiową sięgać nie musiałam).

Moja ocena: 8/10.


Jakość, jak widać, oceniam wysoko, ale co myślę o samej formule? Owszem, prezentuje się naprawdę ciekawie, ale muszę przyznać, że nie jest tak innowacyjna, jak się spodziewałam. Jest w niej coś z przejrzystości żelków, coś z bijących jakiś czas temu rekordy popularności matów, coś z ciągle nie wychodzących z mody brokatów. Taki lakierowy miszmasz. Ale koniec końców efekt superowy! Stonowany, ale z jajem. Dyskretny, ale z pazurem. Must have dla każdej kochającej eksperymenty lakieromaniaczki! Nawet jeśli ten konkretny kolor nie przypadł Wam do gustu, to dostępne są przecież jeszcze trzy inne (kupkosmetyk.pl).


Na koniec piosenka Mariah Carey, która była inspiracją dla tego konkretnego odcienia. Liryczna The impossible. Całkiem przyjemna nutka.






Cudownego wieczoru!

Ściskam,
Cammie.




środa, 13 lutego 2013

Jak podrasować maseczkę glinkową?

Do dobroczynnych właściwości glinek na pewno nie muszę nikogo przekonywać, są niezastąpione w pielęgnacji cer zarówno zanieczyszczonych, jak i wrażliwych. Dla mojej problematycznej i skłonnej do przetłuszczania skóry najlepsza jest silnie oczyszczająca, ściągająca i wygładzająca glinka zielona

Glinki kosmetyczne ma w ofercie praktycznie każdy sklep z kosmetykami naturalnymi. Nawet nie pamiętam, gdzie kupiłam swoją, ale sygnowana jest marką Armadillo. 









Zielona glinka jest produktem pochodzenia naturalnego. Wydobywana jest z pokładów gliny mineralnej z głębokości 35 m poniżej poziomu ziemi przy użyciu narzędzi drewnianych. Cały proces przygotowania glinki odbywa się ręcznie przy użyciu niemetalowych narzędzi i urządzeń, aby zachować jej naturalne cenne właściwości, wzmacniane dodatkowo przez suszenie glinki na słońcu:
  • absorbuje zanieczyszczenia zalegające w tkankach, krwi, limfie, neutralizuje je i wydala;
  • posiada właściwości antyseptyczne i antybakteryjne – działa jak naturalny antybiotyk – niszczy komórki skażone chorobą oszczędzając te zdrowe;
  • zapobiega rozmnażaniu szkodliwych mikroorganizmów, wspomaga działanie dobroczynnych bakterii;
  • aktywizuje procesy odbudowy komórek;
  • przyczynia się do odnowienia zasobów energii i sił witalnych organizmu, gdyż jest silnym stymulatorem, transformatorem i transmiterem energii. 


Przygotowanie maseczki z glinki, choć leniuszkom może wydawać się kłopotliwe, jest naprawdę proste, wystarczy odrobinę proszku zmieszać z wodą. Nie pytajcie mnie o proporcje, ja zawsze robię to na oko, pilnując, by uzyskać konsystencję gęstej śmietany. Ważne jedynie, żeby do mieszania nie używać metalowych elementów, najlepiej sięgnąć po szklane lub ceramiczne naczynie i drewniane bądź plastikowe mieszadełko.

Dzisiejszy wpis nie ma być jednak instruktażem ani obszerną charakterystyką glinek, bo przecież doskonale je znacie. Chciałabym natomiast przedstawić Wam moje sposoby na wzbogacenie maseczek glinkowych. Tak łatwo je podrasować! W dodatku inspiracji można szukać nie tylko w łazience, ale też w kuchni :)))



W ŁAZIENCE






Najprostszym sposobem na dodanie wartości maseczce glinkowej jest zastąpienie wody ulubionym hydrolatem. Na zdjęciu widzicie akurat hydrolat z czarnej porzeczki z Biochemii Urody, który ma wspomagać moją walkę z przebarwieniami, ale naprawdę może to być cokolwiek innego. Mnie zdarza się nawet sięgać po zwykły tonik, ostatnio na przykład był to tonik z serii Zioła polskie z wyciągiem z czerwonej koniczyny z Evy Natury.

Doskonałym pomysłem jest połączenie rozrobionej już maseczki z kilkoma kroplami żelu hialuronowego. Stosuję to rozwiązanie, kiedy czuję, że moja skóra potrzebuje solidnego nawilżenia. Dodatkowym atutem jest to, że taka mikstura znacznie trudniej wysycha na twarzy, a wiadomo, że do totalnego wyschnięcia maseczki glinkowej raczej nie należy dopuszczać (nakładając taką maskę, warto mieć pod ręką wodę termalną albo atomizer z jakimś hydrolatem i spryskiwać twarz od czasu do czasu).

Ratunkiem dla cery borykającej się z wypryskami różnej maści może być wzbogacenie rozrobionej  już maseczki glinkowej niewielką ilością olejku z drzewa herbacianego, który słynie ze swoich antybakteryjnych właściwości. Seans z tak przygotowaną maską koi cerę, niweluje zaczerwienienia i przyspiesza gojenie podrażnionych miejsc. Dla mnie nie bez znaczenia jest też to, że zapach olejku tłumi naturalny, ziemisty zapach glinki.



W KUCHNI






W kuchni też możemy znaleźć produkty, które pozwolą nam podnieść jakość naszych maseczek. Dobrym sposobem na ściągnięcie przetłuszczającej się cery z rozszerzonymi porami jest dodanie do rozrobionej maseczki odrobiny soku z cytryny. Ja dodatkowo liczę też oczywiście na efekty rozjaśniające. Cytryna pomaga też ujędrnić i napiąć skórę, przy okazji lekko ją złuszczając i przyjemnie odświeżając.

Prawdziwy relaks i odżywienie zapewni skórze dodanie do maseczki glinkowej miodu. Przyznaję, że sięgam po to rozwiązanie najrzadziej, ale czasami po prostu czuję potrzebę zadbania o cerę i w ten sposób, zwłaszcza kiedy z jakichś względów doprowadzę ją do odwodnienia. Skóra po takim zabiegu staje się cudownie miękka.



Przedstawiłam Wam kilka sprawdzonych propozycji, ale prawda jest taka, że możliwości jest o wiele więcej. Czytałam o wzbogacaniu glinek chociażby gliceryną, oliwką dziecięcą, różnego rodzaju  olejkami kosmetycznymi (rycynowym, migdałowym itp.), oliwą, jogurtem naturalnym, octem jabłkowym, żółtkiem, czy siemieniem lnianym. Myślę, że naprawdę warto poeksperymentować, bo choć glinki są dobre same w sobie, to przecież mogą być jeszcze lepsze!

Podzielcie się, proszę, swoimi doświadczeniami. Jakie są Wasze ulubione glinki? Z czym macie w zwyczaju je łączyć? Czekam na Wasze komentarze!


Całuję,
Cammie.



wtorek, 12 lutego 2013

Nowości i podziękowania :)))

Już dawno żadnej przesyłki nie wypatrywałam tak jak tej. Ale jest, nareszcie dotarła, pachnąca nowością wiosenna kolekcja O.P.I. by Mariah Carey. Cztery lakiery klasyczne (ciemny kremowy róż, drobinkowa miedź, opalizujący nude i bladoróżowy brokat) oraz cztery o innowacyjnej dla O.P.I. formule płynnego piasku (czerwień, bordo, błękit i fiolet). Dziś tylko szybki rzut oka, na zaostrzenie apetytów, detale wkrótce :)))









Oczywiście nie wytrzymałam i na paznokciach mam już The impossible, czyli piaskową czerwień. Efekt trochę mnie zaskoczył, ale nic więcej nie powiem, zapraszam na recenzję za kilka dni. Tymczasem liczę na to, że napiszecie, co wpadło Wam w oko.


Kończąc, chciałabym pochwalić się Wam jeszcze, że po raz czwarty wraz z No to pięknie! znalazłam się w Złotej Pięćdziesiątce najpopularniejszych polskich blogów kosmetycznych ---> KLIK, rankingu opracowywanego przez Em. To Wasza zasługa, bo zestawienie jest odzwierciedleniem statystyk, czyli subskrybcji i ruchu na blogu. Dziękuję!

Serdecznie witam też wszystkie nowe czytelniczki, które w ostatnim czasie tutaj trafiły. Rozgośćcie się i zostańcie na dłużej! 


Buziaki,
Cammie.