beauty & lifestyle blog

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Potrójne uderzenie, czyli odkrycie kwietnia | Bandi, krem z kwasem pirogronowym, alezainowym i salicylowym


Kosmetyczne odkrycie kwietnia? Tylko jedno, ale za to naprawdę znaczące. Krem, który w dwa tygodnie zrobił dla mojej cery więcej, niż inne specyfiki przez kilka miesięcy, Bandi z kwasem pirogronowym, azelainowym i salicylowym z serii Professional Line.




Nie traktujcie dzisiejszego wpisu jak pełnej recenzji, krem, o którym mowa, stosuję zaledwie od dwóch tygodni, zatem podzielić mogę się z Wami wyłącznie pierwszymi obserwacjami. Chodzi o to, że są one wyjątkowo zachęcające, koniecznie chciałam więc zasygnalizować Wam, że prawdopodobnie trafiłam na specyfik z ogromnym potencjałem. 

Krem Bandi (50 ml, 85 zł) to mocne, potrójne uderzenie w problemy cery skłonnej do zanieczyszczeń, oparte na działaniu trzech różnych, uzupełniających się kwasów (pirogronowego, azelianowego i salicylowego), wspomaganych dodatkowo glukonolaktonem, olejem makadamia, D-pantenolem i alantoiną. Producent obiecuje silne właściwości antybakteryjne i przeciwtrądzikowe, ograniczenie błyszczenia się skóry, oczyszczenie i zwężenie porów, wzrost nawilżenia i wygładzenie naskórka, poprawę elastyczności, jędrności i sprężystości skóry oraz zmniejszenie ilości przebarwień i blizn. I wierzcie mi, już po dwóch tygodniach widzę, że w większości tych zapewnień coś jest!

Działanie antybakteryjne i przeciwtrądzikowe? Tak. Zauważyłam znaczne ograniczenie ilości i częstotliwości pojawiania się stanów zapalnych, efekt widoczny był praktycznie od razu.

Ograniczenie błyszczenia się cery? Trudno powiedzieć, wiele zależy od pudru, po jaki sięgnę danego dnia, ale może rzeczywiście jest coś na rzeczy, bo ostatnio mój makijaż trzyma się przez cały dzień jak przyspawany.

Oczyszczenie i zwężenie porów? Tak. Może nie spektakularne, ale zauważalne. Liczę na dalszy postęp.

Wzrost nawilżenia i wygładzenia naskórka? Tak, komfort skóry z każdą aplikacją odczuwalnie się podnosi, wygładzenie widoczne jest gołym okiem.

Poprawa elastyczności, jędrności i sprężystości? Nie wiem. Dwa tygodnie to pewnie za krótko, żeby w tym aspekcie zaobserwować zmiany.

Zmniejszenie ilości przebarwień i blizn? Jak wyżej, na taki efekt na pewno potrzeba czasu. Ale muszę przyznać, że dzięki ograniczeniu ilości stanów zapalnych koloryt cery siłą rzeczy stopniowo się wyrównuje. Stare przebarwienia nadal są jednak wyraźnie widoczne.


Jestem tym kremem po prostu oczarowana, z każdą aplikacją (raz dziennie, na noc) widzę postępującą (choć łagodną, bez łuszczącej się skóry) poprawę stanu cery. Mam nadzieję, że nadal będzie się ona stopniowo pogłębiać i że za jakiś czas podtrzymam tak pozytywną opinię. Wiem, że może być różnie, przed zakupem przeczytałam pierdyliard recenzji tego kremu, z których często wynika niestety, że po pierwszych zachwytach przychodzi ostudzenie emocji, bo skóra po kilku tygodniach przestaje reagować na składniki aktywne. Mimo wszystko liczę na to, że będę wyjątkiem od tej reguły. 


Miałyście z tym kremem do czynienia? Jakie są Wasze doświadczenia? Naprawdę powinnam liczyć się z możliwością wytracenia przez niego swojego pielęgnacyjnego impetu? Koniecznie dajcie znać. I pochwalcie się, co takiego zachwyciło Was w kwietniu. Czekam na Wasze komentarze!

Buziaki,
Cammie.



czwartek, 24 kwietnia 2014

Dior Dolce Vita, czyli moje ukochane perfumy


Chyba każda kobieta spośród wielu zapachów, do jakich ma słabość, jest w stanie wskazać ten jeden jedyny, wyjątkowy, skrojony jak na miarę. Ja też nie mam problemu z wyborem, moje ukochane perfumy to od lat Dior Dolce Vita.




W (nieco spóźnionym) prezencie urodzinowym dostałam właśnie kolejną buteleczkę, cudowne 100 ml słodkości i zmysłowości.




Głowa: lilia, brzoskwinia, grejpfrut, bergamotka, róża i kardamon
Serce: morela, magnolia, lilia, cynamon, heliotrop i brazylijskie drzewo różane 
Baza: drzewo sandałowe, kokos, wanilia i cedr




Używam tych perfum od lat, zostały ze mną mimo reformulacji, jakiej poddano je jakiś czas temu. Stara wersja była cięższa, bardziej złożona, skondensowana, nowa straciła co prawda na głębi, ale nadal mnie zachwyca.




Dolce Vita to zapach słodki i ciepły, jednak nie oblepiający, na pewno też nie mdły. Pięknie się rozwija, powoli uwalniając kolejne nuty. Określany jest często jako klasyczny i elegancki, ale chyba nie do końca mogę się z tym zgodzić. Owszem, czuję się w nim bezpiecznie i zawsze na miejscu, bo nie jest nachalny, ale nie mogę ignorować tej wibrującej zmysłowości, która w nim drzemie. Dla mnie to po prostu zapach kobiecości. Jest jak tajemnica, jak koronkowa bielizna pod służbowym uniformem, niby grzeczny, ale im bliżej skóry, tym bardziej rozkoszny, wabiący, uwodzicielski. Uwielbiam go! Jest taki "mój".


A Wy? O jakich perfumach możecie to powiedzieć? Jaki zapach określa Was najlepiej? Uchylcie rąbka swojej tajemnicy!


Buziaki,
Cammie.



wtorek, 22 kwietnia 2014

Na rozruch, czyli moje "Stylowe zakupy" | Zapowiedź nadchodzących zniżek


Od weekendu "Stylowych zakupów" minął już ponad tydzień, zdążyły dotrzeć do mnie wszystkie przesyłki, postanowiłam więc pokazać Wam, co skusiło mnie w tym gąszczu rabatów. Myślę, że to dobry temat na pierwszy poświąteczny post, ot, taki luźny, na rozruch. Mało słów (postaram się!), dużo zdjęć, a na koniec dobre wieści, zapowiedź kolejnych zniżek. Zapraszam!


Najważniejsze dla mnie zamówienie złożyłam na stronie Bandi. Oferta marki interesowała mnie od dawna, przed większymi zakupami powstrzymywały mnie jedynie dość wysokie ceny. Zniżka rzędu 25% wydała mi się na tyle atrakcyjna, że w końcu się zdecydowałam. Postawiłam na krem pod oczy z serii Gold Philosophy, krem na noc z kwasem pirogronowym, azelainowym i salicylowym z serii Professional Line oraz krem na dzień z witaminą C z serii C-White.




Krem pod oczy jest ogromny, ma aż 30 ml, pewnie starczy mi na wieki. W sumie miła odmiana po przyjemnym skądinąd kolagenowym kremie Baikal Herbals ---> KLIK, który skończył mi się nie wiadomo kiedy. Co do kremu z kwasami, wiem, że na złuszczanie jest już trochę późno, ale postanowiłam dać mu kilka tygodni, zwłaszcza że tak naprawdę jest to preparat wielofunkcyjny, którego działanie eksfoliujące na pewno nie będzie mocne. W każdym razie jestem dobrej myśli, stosuję go wyłącznie na noc, na dzień zawsze pamiętając o ochronie przeciwsłonecznej rzędu SPF 50 / PA +++. Krem z witaminą C z kolei to zupełna nowość marki, pochodzi rozjaśniającej cerę serii C-White, która ciekawiła mnie jeszcze przed premierą. Jeśli się sprawdzi, pewnie za jakiś czas skuszę się na całą linię.

Zdradzę Wam, że przynajmniej jeden z tych kremów ma szansę stać się odkryciem miesiąca! Jestem zachwycona pierwszymi efektami. Ale na razie nic więcej nie napiszę.


Do zakupów zachęciła mnie też 20% zniżka w Golden Rose. Dostęp do tej marki mam utrudniony, także jak już nadarzyła się dobra okazja, skorzystałam i zamówiłam kilka drobiazgów w sieci. 

Golden Rose słynie z ogromnego wyboru lakierów do paznokci i muszę przyznać, że jest to sława zasłużona, naprawdę miałam problem, żeby się zdecydować. Ostatecznie wzięłam piękny śliwkowy odcień z serii Rich Color i topper z białymi płatkami z serii Carnival.




Fiolet jest obłędny, właśnie o taki kolor mi chodziło. Topper natomiast wzięłam głównie z ciekawości, jak wypadnie w porównaniu z bardzo lubianym przeze mnie Lynnderella Snow Angel ---> KLIK. Na pewno zrobię Wam porównanie, dołączając też do zestawienia Wibo WOW Effect Matte Glitters 02 ---> KLIK.

Nie mogłam też oprzeć się pomadkom Velvet Matte, o których ostatnio tak głośno. Wzięłam dwie sztuki, długo zastanawiając się, na które odcienie postawić.




Serio, niby wybór duży, ale jak przyszło co do czego, nie mogłam się zdecydować, jakieś te kolory nie moje. Ale naoglądałam się zdjęć, naczytałam recenzji i w końcu do koszyka wrzuciłam 02, czyli przybrudzony, ciemny róż z kroplą beżu i 07, czyli zgaszony róż.





O ile ten ciemniejszy odcień muszę jeszcze oswoić, o tyle jaśniejszy spodobał mi się od pierwszej chwili.




Nic więcej na temat tych szminek póki co Wam nie napiszę, ale pewnie za jakiś czas przygotuję ich szerszą recenzję. Teraz naprawdę nie mam jeszcze na ich temat zdania.

Do koszyka wrzuciłam też czarny precyzyjny liner. Kreski maluję codziennie, także to jeden z tych kosmetyków, które kupuję bardzo często, chętnie testując nowości.




Kilka razy zdążyłam już po niego sięgnąć i szczerze mówiąc mam mieszane uczucia. Flamaster jest bardzo cieniutki i ostry, do czego nie jestem przyzwyczajona, pewnie stąd mój brak entuzjazmu. Czerń w każdym razie jest głęboka i trwała, a to najważniejsze.

Nie byłabym sobą, gdybym nie skusiła się róż. Owszem, mam ich dużo za dużo, ale to jakoś nie powstrzymuje mnie przed kolejnymi zakupami :D Róże to po prostu moja największa makijażowa słabość. Tym razem wybrałam Terracotta Blush-On 07.




Jak mogłabym go opisać? To jaśniutki, blady róż podbity złotą poświatą, idealny dla naprawdę bladych cer i kobiet szukających bezpiecznego odcienia, którym nie można zrobić sobie krzywdy. Jest przepiękny!


Na koniec malutkie zakupy z Inglota, średnio udane niestety. Szukałam zamiennika dla szarego cienia z paletki Sleek Au Naturel, który zużyłam do spodu i mój wybór padł na matowe kółko nr 387. W domu, w naturalnym świetle, zorientowałam się, że nie jest to ten odcień szarości, o jaki mi chodziło, ten sleekowy był cieplejszy, ale machnęłam ręką, nie będę się czepiać niuansów. 




Gorzej z lakierem do paznokci. Koniecznie chciałam wypróbować w końcu serię oddychającą,  z którą nigdy wcześniej nie miałam do czynienia, pomyślałam więc, że to doskonała okazja na zakup czerni. W mojej kilkumililitrowej buteleczce Max Factor widać już dno, także potrzebowałam czegoś nowego. Na pierwszy rzut oka wszystko ok, prawda?




W świetle dziennym znowu niespodzianka ... Okazało się, że moja czerń wcale nie jest czernią, tylko czarną bazą dla masy ciemnofioletowych drobin. 




Ręce mi opadły, zwłaszcza że w czasie zakupów kilkakrotnie podkreślałam ekspedientce, że chodzi mi o zwykły, kremowy czarny lakier. Powiem Wam jedno, odechciało mi się zakupów w Inglocie na dobre. Powinni zadbać o oświetlenie i jakość obsługi. Dobrze, że korzystałam akurat ze zniżki (-20%), dzięki temu pigułka nie jest aż tak gorzka.


Mimo tej lakierowej wpadki, ogólnie jestem ze swoich zakupów bardzo zadowolona, szczególnie z kremów Bandi. Czuję, że mają moc! Mam nadzieję, że Wam także udało się kupić coś ciekawego. A jeśli nie, to jeszcze nie wszystko stracone. Słyszałyście o szalonych zniżkach w drogeriach Rossmann?

  • w dniach 22.04.-27.04. -49% na produkty do makijażu twarzy (podkłady, pudry, róże, korektory) 
  • w dniach 28.04.-04.05. -49% na produkty do makijażu oczu (tusze, cienie, kredki, linery) 
  • w dniach 05.05.-11.05.-49% na produkty do makijażu ust i produkty do paznokci (pomadki, konturówki, lakiery, odżywki)

Nieźle, co? A jakby tego było mało, w dniach 29.04.-05.05. wszelkie produkty do makijażu kupić będziemy mogły z 40% zniżką w drogeriach Natura. Rabat niby mniejszy, ale warto pamiętać, że w Naturach znaleźć można marki, których na próżno szukać w Rossmannach, chociażby Catrice czy Kobo. Także, dziewczyny, warto się zastanowić nad zakupami!


Zostawiam Was z tą myślą i kończę, bo miało być krótko i znowu się nie udało. Jestem niepoprawna! Najwyższa pora oddać głos Wam, dziewczyny. Skorzystałyście już ze zniżek, czy dopiero zamierzacie? A może w ogóle nie w głowie Wam zakupy? Piszcie!

Buziaki,
Cammie.



sobota, 19 kwietnia 2014

Świąteczna kartka, czyli wesołych świąt!


Wesołych świąt! Posyłam Wam wszystkim świąteczną kartkę, z płynącymi z serca życzeniami, mając nadzieję, że kilka najbliższych dni upłynie Wam w spokojnej, ciepłej, rodzinnej atmosferze. Wszystkiego dobrego, serdeczności!






Wrócę do Was po świętach, tymczasem całuję,

Cammie.



piątek, 18 kwietnia 2014

Dla ciała i dla oka, czyli czyż to nie jest śliczne?| Bomb Cosmetics


Tuż przed świętami, w wirze wielkanocnych przygotowań, pewnie nie znajdziecie czasu na długą relaksującą kąpiel? W takim razie choć rzućcie okiem na dodatki do kąpieli Bomb Cosmetics! Jak zwykle prześliczne, urocze, słodkie. Kto wie, może nawet nabierzecie ochoty na chwilę wytchnienia w wannie? 




To jak, co wybieracie? Deser kakaowy, jagodową babeczkę, czy wiśniowo-jabłkową kulę? Wybór trudny, bo wszystko warte grzechu. Wiem, co mówię!


"Dalekie krainy", deser kakaowy do kąpieli z rumiankiem i olejkiem kokosowym. Owocowy koktajl łączący mleczne nuty kokosów ze słodkim ananasem. Cukierkowe serce zapachu cieszy nos, a jego słodką bazę tworzą karmel oraz wanilia.




"Tęcza", przywracająca równowagę kremowa babeczka do kąpieli z olejkiem szałwiowym i paczuli, pachnąca niczym przepyszny, jagodowy deser z lodami.




"Pocałunek motyla", podnosząca na duchu musująca kula do kąpieli z olejkami eterycznymi z mandarynki i neroli. Jabłuszka i wiśnie zaklęte w słodkiej kuli z motylkiem.




Powiem Wam szczerze, że ja mam z tego typu dodatkami do kąpieli pewien problem. Dość poważny nawet. Szkoda mi wrzucać je do wanny! Te wszystkie kuleczki, babeczki i inne muffinki są zwykle tak ładne, że najnormalniej w świecie lubię cieszyć nimi oko i moment rozpuszczenia ich w wodzie odwlekam w nieskończoność. Muszą swoje odleżeć, pełniąc w łazience funkcje dekoracyjne. Ale jak już się w końcu zdecyduję i przygotuję kąpiel z prawdziwego zdarzenia, to jest to dzięki nim najczęściej prawdziwa uczta dla zmysłów.

Nie inaczej było tym razem, nie zawiodłam się na żadnym z tych trzech dodatków. Nie było to dla mnie niespodzianką, bo tego typu produkty Bomb Cosmetics zdążyłam już dość dobrze poznać i wiedziałam, że za każdym razem czeka mnie odżywcza, kremowa, natłuszczająca ciało kąpiel. I tak właśnie było.

Najbardziej spodobała mi się kąpiel z "Pocałunkiem motyla", bo ta kula jako jedyna mocno musowała i wyraźnie zabarwiła wodę na piękną, żywą zieleń. Najtreściwszy okazał się deser kakaowy, bardzo skoncentrowany, według producenta wystarczający na nawet cztery kąpiele (mnie wystarczył na dwie, ale tylko od Was zależy, jak bardzo pozwolicie mu się rozpuścić za jednym razem). Kąpiel z "Tęczą" była natomiast zabawna, dzięki dodatkowi migoczącego brokatu, który na szczęście nie osiadał za bardzo na skórze.

Mankamenty? Jak zwykle te same. Brak piany i konieczność szorowania wanny z tłustego osadu. No i cena, bo trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 12-18 zł. Wbrew pozorom najekonomiczniej wypada najdroższy "Pocałunek motyla", bo teoretycznie powinien wystarczyć na cztery kąpiele, więc jego koszt rozkłada się na kilka seansów w wannie.


Produkty Bomb Cosmetics dostępne są w Polsce coraz szerzej, ale ja jak zwykle rekomenduję Wam Pachnącą Wannę ---> KLIK, której kibicuję od samego początku. Koniecznie zajrzyjcie, trwają tam teraz wiosenne porządki, wybrane produkty kupić można nawet o 50% taniej. Ja chyba też powinnam sprawdzić, co mają ciekawego, w końcu po kulach i babeczkach zostało mi tylko wspomnienie, pora więc zadbać o nowe dekoracje do mojej łazienki :DDD No bo same przyznajcie, czyż one nie są śliczne?


Buziaki,
Cammie.



środa, 16 kwietnia 2014

"Brudaski", czyli lakiery z domieszką szarości | Kiko, Essie, Rimmel


Ponieważ Essie Smokin' hot, który pokazywałam Wam w poprzednim poście ---> KLIK, przypadł Wam do gustu i ciekawe byłyście jego podobieństwa do głośnego w blogosferze Rimmel Punk rock, wychodzę dziś naprzeciw Waszym oczekiwaniom i zapraszam na porównawcze zestawienie, w którym oprócz wspomnianej już dwójki zamieściłam też inne "brudaski", jak czule nazywam lakiery z domieszką szarości. Lubię mieć wybór, więc mam ich kilka.

Bardzo podobają mi się takie przybrudzone odcienie i często po nie sięgam. Choć wiele je łączy, tak naprawdę każdy jest inny. Spójrzcie.






Cóż, wszystko widać jak na dłoni, choć chyba trafniej byłoby powiedzieć, że jak na wzorniku :D W każdym razie macie przegląd tzw. "greyish purples", czyli zgaszonych fioletów przybrudzonych szarością. W zasadzie z tego określenia wyłamuje się tylko Essie Bobbing for baubles, który mimo że szarawy, jest wyraźnie granatowy. 

Podobają mi się wszystkie, jednak moim faworytem szybko stał się Essie Smokin' hot. Zdeklasował nawet dotychczasowego ulubieńca, czyli Rimmel Punk rock, głównie dzięki chłodniejszemu, bardziej uniwersalnemu odcieniowi i wygodniejszemu pędzelkowi, komfort aplikacji też jest przecież ważny.

Wiem, że zaraz wiele z Was powie, że nie nosi takich kolorów wiosną, ale ja na pory roku nie zwracam w tym kontekście uwagi i sięgam po prostu po takie lakiery, na jakie mam ochotę. A na "brudaski" ochotę mam często, jak rok okrągły.


A Wy? Lubicie takie przybrudzone kolory? Który z moich "brudasków" spodobał Wam się najbardziej? A może macie innych faworytów w tej kategorii? Koniecznie napiszcie, może gdzieś tam na świecie jest jeszcze jakiś piękniś, o którym nie mam pojęcia :DDD


Buziaki,
Cammie.



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Musicie to zobaczyć, czyli Essie Smokin' hot | Pytanie o odżywkę Herome


Witajcie! Kto ma ochotę rzucić okiem na mojego nowego essiaka? Chodźcie, chodźcie, bo warto! Musicie zobaczyć ten piękny, przydymiony, zasnuty szarością fiolet, Essie Smokin' hot. Kolor tyleż interesujący, co nieoczywisty, na pewno niebanalny i na swój sposób oryginalny.






W Polsce w regularnej sprzedaży Smokin' hot jest chyba niedostępny (edit: Zoila mnie poprawiła, kupiła go niedawno w Hebe), ale przy odrobinie szczęścia można znaleźć go w sklepach internetowych. Swój egzemplarz (wersja amerykańska, z wąskim pędzelkiem) upolowałam na allegro za zaledwie 15 zł. Grzechem byłoby nie wziąć!






Smokin' hot należy do tej kategorii kolorów, do których mam wyjątkową słabość, czyli złożonych i niejednoznacznych. Trudno go opisać, ma w sobie niby sporo fioletu, ale tak przybrudzonego, że aż wpadającego w szarość. Tylko od światła zależy, które nuty w danym momencie wybiją się na pierwszy plan.






Polubiłam ten lakier od pierwszej chwili, podoba mi się jego zmienna natura, dzięki której pasuje niemal do wszystkiego. Przypomina mi trochę mojego innego ulubieńca, czyli Rimmel Punk rock, choć w tamtym z szarości wyłania się jak dla mnie nie fiolet, a granat.






Jeśli Rimmel Punk rock zrobił na Was wrażenie, koło Essie Smokin' hot też na pewno nie przejdziecie obojętnie.






Ogromnie się cieszę, że udało mi się kupić ten lakier w tak atrakcyjnej cenie. Was też zachęcam do szperania w sieci, kto wie, na jaką okazję traficie! Jeśli z jakichś względów obawiacie się ebay,  gdzie pojawiają się chyba najlepsze gratki, przeszukajcie nasze rodzime allegro. Inne sprawdzone polskie adresy z tanimi essiakami to na przykład ekobieca.pl, ezebra.pl, kosmetykizameryki.pl, czy nocanka.pl, wszędzie tam można je dostać nie drożej niż po 15 zł. Jeśli znacie inne takie sklepy, dajcie znać, uzupełnię listę, na pewno komuś się przyda.


Na koniec zdradzę Wam, że w mojej nierównej póki co walce o zdrowe, nierozdwajające się paznokcie sięgnęłam po nowy oręż, tym razem stawiając na słynną odżywkę Herome Nail Hardener Extra Strong.






Lada dzień zaczynam kurację. Przyznam się Wam, że traktuję ją jak ostatnią deskę ratunku, bo usiłuję dojść do ładu ze stanem moich paznokci już od ładnych kilku (kilkunastu?) miesięcy i jak na razie nic nie zadziałało. 






O efektach stosowania tej odżywki na pewno napiszę, mam nadzieję, że będę miała dobre wieści. Trzymajcie kciuki. Tymczasem może któraś z Was miała z nią do czynienia? Dajcie znać, jak się u Was sprawdziła. I napiszcie oczywiście, co myślicie o Smokin' hot. Czekam na Wasze komentarze!


Buziaki,
Cammie.




piątek, 11 kwietnia 2014

Słowo się rzekło, czyli rzecz o kształtach paznokci


Jakiś czas temu obiecałam Wam, że pochylę się nad tematem kształtów paznokci. Słowo się rzekło, zatem oto jest, przegląd najpopularniejszych kształtów wraz z przykładami. Zapraszam!

W zasadzie można powiedzieć, że wszystkie możliwe kształty to wariacje na temat trzech kształtów podstawowych, czyli paznokci okrągłych, kwadratowych bądź trójkątnych. Najbardziej klasyczne z pewnością są paznokcie okrągłe, zwłaszcza w swoim owalnym wariancie, dość uniwersalne są też z pewnością paznokcie kwadratowe, szczególnie w wersji zaokrąglonej po bokach, najbardziej awangardowe z kolei to te trójkątne, często długie i bardzo szpiczaste.






Mówi się, że sposób opiłowywania paznokci dobierać należy do kształtu palców oraz do naturalnego kształtu płytki, jej długości i szerokości, dążąc do wyrównania proporcji. I tak na przykład palce krótkie najlepiej zdobić będą paznokcie długie i odwrotnie, do palców długich pasować będą raczej paznokcie krótkie. Płytkę krótką i szeroką wysmuklą paznokcie o zwężającym się, owalnym lub migdałowym kształcie, z tą naturalnie wąską dobrze skomponuje się kształt kwadratowy, także ten zaokrąglony po bokach. Wariantów jest oczywiście wiele i decyzję o kształcie paznokci musimy podjąć, opierając się po prostu na swoich osobistych preferencjach, zależnych od gustu, stanu paznokci, trybu życia i sama nie wiem, czego jeszcze.

Moje palce są raczej długie, choć stosunkowo szerokie. Najlepiej czuję się z paznokciami krótkimi, opiłowanymi w lekko zaokrąglony kształt. Nie nazwałabym go na pewno owalem, ale kwadratem też nie. Najbliżej mu chyba do kształtu po angielsku określanym słowem "squoval", oznaczającym zaokrąglony kwadrat. Dobrałam go sobie intuicyjnie, trzymam się go od wielu lat i raczej się to nie zmieni.



Na paznokciach mam śliwkowy lakier Virtual by Joko nr 74 z serii Vinylmania.



Wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale trudno mi przekonać się do zyskującego ostatnio sporą popularność kształtu migdała, który zwłaszcza przy smukłych palcach i dłuższych paznokciach wygląda szponiasto. Nie mogę zrozumieć też mody na paznokcie trójkątne, które dla mnie są synonimem paznokciowego kiczu. Ale i tak mój osobisty ranking najbrzydszych, najbardziej obciachowych paznokci wygrywa tzw. "duck shape", czyli kształt po polsku zwany chyba (nie mam pewności) łopatką. Okropność! Nawet nie będę wklejać przykładu, wyguglajcie sobie. 


Tak jak wspominałam, estetycznie najbliżej mi do paznokci krótkich, tylko leciutko zaokrąglonych, w typie squoval. Jak u Anne Hathaway czy Alicii Silverstone.






Do paznokci trójkątnych nie przekona mnie nikt, zwłaszcza do tych długich, wyglądających naprawdę agresywnie. Tu przykład Kelly Osbourne i Fergie, którym mimo wszystko udało się jakoś nie przesadzić, zapewne dzięki w miarę sensownej długości.






Migdałki, czyli wariacja na temat paznokci owalnych, też nie do końca do mnie przemawiają. Wiem, że migdałowy kształt uchodzi za klasyczny, ale moim zdaniem balansuje na granicy klasy i jej braku. Kluczową rolę gra umiar. Poniżej Katy Perry, która go zachowała i Ke$ha, której w moim odczuciu go zabrakło.






Mam wrażenie, że paznokcie kwadratowe odchodzą trochę do lamusa, nie wpisując się w aktualne trendy, ale mimo wszystko można je jeszcze u niektórych dostrzec, nawet na czerwonym dywanie, jak w przypadku Rihanny czy Miley Cyrus.






Stary dobry okrągły kształt paznokci zawsze się obroni. Niżej udowadniają to Salma Hayek i Kelly Rowland.






Podobnie owal, ponadczasowy, zawsze elegancki i stylowy. Spójrzcie na dłonie Natalie Portman i Heidi Klum.






Wszystkie zdjęcia gwiazd, które wam pokazałam [więcej możecie zobaczyć TUTAJ], pochodzą sprzed raptem kilku miesięcy, także nie ma tu mowy o jakiejś dezaktualizacji, to są paznokcie, które naprawdę teraz "się nosi". Jak widać, dostrzec można na nich przeróżne kształty, od klasycznych po odważne, nowoczesne, nawiązujące do gorących trendów. Trendy jednak nie dla mnie, pozostaję przy moim bezpiecznym, sprawdzonym kształcie.


A Wy? W jakim kształcie lubicie swoje paznokcie najbardziej? Jaki kształt jest dla Was stylowy, a jaki trąci kiczem? Piszcie!

Buziaki,
Cammie.



wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozbielona mięta z chłodnym złotem, czyli lakier China Glaze & topper Catrice


Po nerwowym poranku (nie ma to jak lekarz z samego rana ...) nadszedł w miarę spokojny wieczór, łapiąc więc oddech, zapraszam Was na zapowiadany jakiś czas temu post, w którym pokażę Wam bardzo udany według mnie miętowo - złoty duet China Glaze Re-fresh mint & Catrice Two million dollar baby.

Miętę China Glaze mam już chyba od roku, kiedyś Wam ją nawet pokazywałam ---> KLIK. To jedyny tego typu odcień w moich lakierowych zasobach, każdy inny przy mojej bladej skórze wydawał mi się za jaskrawy bądź za zielony. A Re-fresh mint to dla mnie mięta idealna, bardzo jasna, rozbielona, polubiłam ją od pierwszego użycia!

Topper Catrice to z kolei mój nowy nabytek. Skusiłam się na ten brokat, miks złotego pyłku i srebrnych drobin, bo szalenie spodobała mi się idea okraszenia złota srebrem. Ten prosty zabieg sprawił, że lakier ma odcień chłodnego, bladego złota, prezentując się nienachalnie i świetnie komponując się z pastelami w typie Re-fresh mint. 

Spójrzcie tylko, czy to nie jest trafione połączenie?





















Jak Wam się podoba to srebrno-złote zdobienie? Niby na bogato, a jednak jakoś tak skromnie. Mnie ten przygaszony efekt bardzo przypadł do gustu, a Catrice Two million dollar baby ma szansę stać się moim ulubionym topperem. Już sobie wyobrażam, jak pięknie będzie prezentował się w duecie z czernią. 


Dajcie znać, co myślicie o tym połączeniu i koniecznie zdradźcie, po jakie toppery same najchętniej sięgacie. Czekam na Wasze komentarze!


Buziaki,
Cammie.



niedziela, 6 kwietnia 2014

Zniżki i kody rabatowe, czyli "Stylowe zakupy 2014"


Jak zwykle w kwietniu spieszę donieść o szczegółach "Stylowych zakupów", czyli akcji rabatowej "Twojego stylu" i "Grazii", która kolejny już raz rozpala w nas instynkt łowcy okazji. Dziewczyny, szykujcie portfele, już w najbliższy weekend ruszamy do sklepów!






Jeśli interesują Was zakupy w sklepach stacjonarnych, koniecznie zaopatrzcie się w czwarty numer "Twojego stylu" lub siódmy "Grazii", gdzie znajdziecie kupony rabatowe do wycięcia i okazania przy kasie. Do zakupów przez internet wystarczą kody.

Akcja obejmuje kilka kategorii sklepów, ja tradycynie skupię się na tych w kategorii "Uroda", przedstawiając Wam najciekawsze według mnie oferty:

  • Bandi:  -25% na www.bandi.pl (kod: TwójStyl2014);
  • Bath&BodyWorks: -40%, rabat na całe zakupy przy zakupie minimum dwóch produków;
  • Golden Rose: -20%, rabat na cały asortyment w salonach firmowych i na www.goldenrose.pl (kod: TwójStyl2014);
  • Inglot: -20%, rabat w salonach firmowych i na www.inglot.pl (kod:TwójStyl2014), nie obejmuje akcesoriów;
  • L'Occitane: -15%, rabat na cały asortyment;
  • Mydlarnia u Franciszka: - 20%;
  • Organique: -20%;
  • Phenome: -25%, także na www.phenome.pl (kod: TwójStyl2014);
  • Stenders: -25% przy zakupie minimum dwóch produktów w sklepach stacjonarnych lub -20% na cały asortyment na www.stenders-cosmetics.pl (kod:TwójStyl2014);
  • Super-Pharm: -25%, rabat na dermokosmetyki;
  • Synesis: -35%, rabat na www.synesis.pl (kod: TwojStyl2014);
  • The Body Shop: -40%, rabat dotyczy maseł do ciała przy zakupie minimum dwóch produktów;
  • Yves Rocher: -30%, rabat na zakup jednego produktu (z wyłączeniem produktów oznaczonych zielonym punktem), przy zakupie powyżej 59 zł tusz do rzęs gratis, także na www.yves-rocher.pl (kod: STYL04).


Mnie prawdopodobnie skuszą zniżki w Golden Rose, Inglocie i Bandi, dobrze przyjrzę się też ofercie sklepów w kategorii "Wnętrza". Zapewne za tydzień pochwalę się, co ciekawego kupiłam.


Pełną listę sklepów biorących udział w akcji znajdziecie TUTAJ. Dajcie znać, na co planujecie polować. Ubrania, buty, akcesoria, kosmetyki, dekoracje? Cokolwiek to jest, życzę Wam udanych zakupów!


Buziaki,
Cammie.



piątek, 4 kwietnia 2014

Summa summarum, czyli podsumowanie marca


Witajcie! Najwyższa pora ostatecznie pożegnać marzec, zapraszam więc dziś na nieco spóźniony post z serii Summa summarum, w którym wrócę na chwilę do minionego miesiąca. Tradycyjnie trochę sobie pogadam, a co!






Uczciwie Wam się przyznam, że marzec pod kątem blogowania był dla mnie trudny. Miałam jakiś spadek formy, opuściła mnie chęć pisania, publikowałam przez to nie tak regularnie, jak to mam w zwyczaju. Nazwijcie to jak chcecie, brakiem weny, zmęczeniem, czy lenistwem, dla mnie była to po prostu potrzeba złapania oddechu, zerwania na moment ze zwykłym blogowym rytmem. Chyba na dobre mi do zdystansowanie wyszło, bo czuję, że teraz z przyjemnością na całego do Was wracam, z pokładami energii i nowymi pomysłami. 

Na Was, kochane czytelniczki, na szczęście zawsze mogę liczyć, jesteście niezawodne, mimo mojej chwilowej niedyspozycji, chętnie No to pięknie! odwiedzałyście (przy okazji witam wszystkie nowe obserwatorki, miło mi Was gościć, zostańcie na dłużej!). Z niezrozumiałych dla mnie jednak powodów największą, naprawdę nieproporcjonalnie dużą popularnością cieszył się post z wynikami konkursu sponsorowanego przez Gesha Beauty, który sam w sobie zainteresowaniem obdarzyłyście raczej nikłym :DDD Nawet nie będę linkować, sprawa w końcu i tak całkiem zdążyła się już zdezaktualizować.

Zalinkuję natomiast posta o podkładzie Revlon Colorstay, a w zasadzie o praktycznej pompce, w jaką można doposażyć jego oryginalne opakowanie ---> KLIK. Bardzo Was ten temat zaciekawił, czemu wcale się nie dziwię, bo sama też miałam dość tej wielkiej dziury w butelce, którą na siłę uszczęśliwia nas producent.

Licznie oglądałyście też moje marcowe zakupy ---> KLIK, podejrzewam, że przyciągnęły Was głównie nabytki z drogerii DM. Wspominałam też w tym wpisie o BB kremie Missha Signature Wrinkle Filler, a skoro już o nim mowa, to zdradzę Wam, że w marcu skusiłam się też na sample podkładu tej marki, Signature Dramatic Foundation






Kupiłam zestaw dziesięciu dwugramowych próbek, także będę miała okazję naprawdę gruntownie go przetestować. Zapowiada się bardzo ciekawie, szczegóły wkrótce! Mam nadzieję, że chętnie o tym produkcie poczytacie.

Przypomnę jeszcze wpis o lakierach do paznokci w odcieniu peachy nude ---> KLIK, które najwyraźniej bardzo przypadły Wam do gustu. A jeśli o lakiery chodzi, to od razu zdradzę, że niebawem planuję pokazać Wam ciekawe zestawienie mięty ze złotem.

Na fejsbuku było mnie w marcu mało, więc nawet nie za bardzo mam co linkować. Chyba że przypomnę moje polowanie na stojak na biżuterię z Biedronki? ---> KLIK W sumie nawet zabawne to było :)))






Stojaczek sprawdza się całkiem całkiem. Nie ma może fantastycznej jakości (do mojego Canopy z Fabryki Form ---> KLIK nawet się nie umywa), ale prezentuje się naprawdę ładnie i spełnia swoją funkcję, a to najważniejsze.


Odkrycie blogowe w marcu było tylko jedno, ale za to jakie! Dzięki Unie trafiłam na prześwietnego bloga Kobiety i Historia ---> KLIK, który niepostrzeżenie skradł mi jeden z marcowych weekendów. Nie mogłam oderwać się od lektury! Serio, po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się przeczytać jakiegoś bloga w całości. A po wszystkim w dodatku poczuć niedosyt. Nie macie pojęcia, z jaką niecierpliwością wyczekuję kolejnych postów. Autorka, Andromeda, publikuje rzadko, ale za to jej teksty są niezwykle dopracowane, napisane pięknym językiem, przepełnione informacjami i anegdotami. Gorąco Wam tego bloga polecam!


Jeśli chodzi o seriale, to tylko w dwóch słowach napiszę, że nadal brnę przez "Rodzinę Soprano". Jestem w połowie czwartego sezonu i choć nie spodziewałam się tego, to chyba w końcu zaczęłam przywiązywać się do bohaterów. Rychło w czas, bo sezonów jest raptem sześć.


A filmy? Szczerze mówiąc, mało oglądam, ale od czasu do czasu mi się zdarza. W marcu widziałam "Grawitację", po której ze względu na entuzjastyczne recenzje i 7 oscarów spodziewałam się nie wiadomo czego, tymczasem nieco się rozczarowałam. Okazało się, że oprócz pięknych zdjęć niewiele mogę w tym filmie pochwalić. Fabuła jakaś taka prosta, miałam wrażenie, że posłużyła wyłącznie jako pretekst do zrobienia tych wszystkich efektów specjalnych i pokazania zapierających dech w piersiach ujęć kosmosu, sama w sobie została natomiast zaniedbana. Estetycznie film robi wrażenie, jego treść oceniam słabo. 


O moich marcowych lekturach zdążyłam już Wam napisać, zainteresowanych odsyłam do posta sprzed kilku dni ---> KLIK. Dodam tylko, że kwiecień upłynie mi głównie pod znakiem książek o kobietach.






"Odwagę" już zdążyłam przeczytać, zaraz zabieram się za "Grzech". W serii znajdziemy jeszcze "Walka jest kobietą", ale niestety nie udało mi się kupić wersji elektronicznej. Żałuję, bo już po "Odwadze" widzę, że to pozycje wartościowe. Szczegóły za miesiąc.


Jeśli chodzi o zakupy, to pewnie już wiecie, że w marcu największą niespodzianką był dla mnie Inglot (zajrzyjcie do poprzedniego posta ---> KLIK). Po kilkuletniej przerwie na nowo odkrywam tę markę i muszę przyznać, że po pozytywnych marcowych doświadczeniach mam ochotę na więcej. Swoją drogą zastanawiam się, jak udało mi się przez tak długi okres ją omijać, mieszkając w mieście, z którego pochodzi i w którym ma swoją produkcję.


Na koniec jeszcze kulinaria. Pamiętacie wytrawne muffiny, które proponowałam Wam TUTAJ? Otóż w marcu kilkakrotnie modyfikowałam ten przepis i Was też do tego namawiam! Okazało się, że babeczki są równie dobre z dodatkiem pieczarek i cebuli, szpinaku i wędzonego łososia czy fety i suszonych pomidorów. Wspominam o tym, bo dostaję od Was sporo sygnałów, że korzystacie często z podstawowego przepisu, także zachęcam Was do sięgnięcia też po inne składniki. Smacznego!


Dobrnęłyście do końca, jesteście tu jeszcze? :DDD Jeśli tak, to koniecznie dajcie znać, jak upłynął Wam marzec. Pochwalcie się, gdzie byłyście, co widziałyście, co zapadło Wam w pamięć. Czekam na Wasze komentarze!


Buziaki,
Cammie.




wtorek, 1 kwietnia 2014

Krótko i na temat, czyli odkrycia marca


Planowałam napisać dziś długaśnego posta okraszonego mnóstwem zdjęć, tymczasem rozkłada mnie paskudne przeziębienie, będzie więc na miarę moich dzisiejszych możliwości, krótko i na temat. A zatem, odkrycia marca! Wpis w całości poświęcony moim nowym nabytkom z Inglota, cieniom do brwi i konturówce w pisaku.

Na punkcie brwi mam niezłego fioła, dbam o nie z gorliwością neofity. Pomyśleć, że jeszcze rok temu prawie nigdy ich nie podkreślałam! Dziś to dla mnie podstawa każdego makijażu. W ostatnich miesiącach wypełniałam je kremowym cieniem Maybelline Permanent Taupe, ale zauważyłam, że z biegiem czasu lekko wysechł, tracąc swoją masełkowatą konsystencję, przez co na brwiach zaczął zbijać się w maleńkie grudki. Zdecydowałam się więc na zmianę i wybór padł na cienie Inglota.






Wykorzystałam swoją starą paletkę i wypełniłam ją trzema odcieniami, 567, czyli ciemnym szarym brązem, 560, czyli neutralnym beżem i 373, czyli bielą. Dwa pierwsze cienie przeznaczone są typowo do brwi, biel to zwykły matowy cień z normalnej oferty.






Jestem niezwykle zadowolona z tego zakupu. Ciemnym brązem wypełniam wszystkie ubytki i podkreślam linię brwi, beżem delikatnie poprawiam ich kształt u nasady, biel służy mi do nienachalnego rozjaśnienia łuków brwiowych. Et voila! Na koniec utrwalam jeszcze wszystko bezbarwnym żelem.

Najciemniejszy z cieni to mój absolutny hit. To przepiękny chłodny kolor, niby brązowy, a jednak z taką domieszką szarości, że mimo mocnego nasycenia na brwiach wygląda bardzo naturalnie. Jest też dość miękki, dzięki czemu łatwo daje się wyczesywać. Dobrze wydane 10 zł! Przyjrzyjcie mu się przy okazji, będzie pasował każdej osobie o ciemnej oprawie oczu. Uwadze blondynek polecam z kolei beż. Dla mnie samodzielnie jest zdecydowanie za jasny, na pewno jednak pięknie podkreśli brwi kobiet o subtelniejszej urodzie. Zwłaszcza że też ma przyjemnie chłodny odcień, bez rudych czy pomarańczowych tonów.


Nie oparłam się też nowości marki, czyli czarnej konturówce do oczu w pisaku. Miałam co prawda pewne wątpliwości, bo kosztowała 35 zł, czyli niewiele mniej niż mój ulubiony liner L'Oreal Blackbuster, ale ostatecznie skusiłam się i nie żałuję.






Pisak Inglota jest bardzo poręczny, bardzo łatwy w obsłudze i bardzo, bardzo czarny! Daje dużo mocniejszą czerń niż L'Oreal [pisałam o nim TUTAJ, możecie też zobaczyć tam Maybelline Permanent Taupe na brwiach], dzięki czemu zyskuje nad nim przewagę. Kreski malują się niemal same, w dodatku trzymają się cały dzień. Precyzyjna końcówka pozwala na wyrysowanie linii zarówno cienkich, jak i wyrazistych, grubych, co czyni z tego pisaczka narzędzie bardzo uniwersalne. Polubiłam go od pierwszego użycia. Naprawdę wart jest polecenia! Do kompletu z tym linerem w nowej ofercie marki znalazł się też tusz do rzęs, zastanawiam się, czy jest równie dobry. Przy okazji sprawdzę.


W tym miejscu powinno znaleźć się zdjęcie, na którym pokazałabym moje odkrycia w akcji, ale uwierzcie mi, z opuchniętym od kataru nosem i zaczerwienionymi, łzawiącymi oczami nie chcecie mnie oglądać ;))) Także wybaczcie, ale innym razem. Tymczasem może pochwalicie się, co ciekawego same odkryłyście w marcu? Piszcie! Dajcie też znać, czym podkreślacie swoje brwi, jakie produkty polecacie? Ten temat ciągle niezmiernie mnie interesuje. No mam fioła, mam ...


Całuję!
Albo nie, bo jeszcze Was pozarażam :DDD
Cammie.