Wybaczcie mi tę przedłużającą się ciszę na blogu, jakoś nie miałam ostatnio serca do pisania. Sporo za to czytałam, więc chyba dobrym pomysłem na jej przełamanie będzie post o moich lekturach z ostatnich tygodni? A zatem książki lipca, zapraszam!
Zacznę w miejscu, w którym zatrzymałam się, pisząc o książkach czerwca. Pamiętacie? Byłam wtedy pod ogromnym wrażeniem
"Jeść przyzwoicie" Karen Duve --->
KLIK. Naturalną konsekwencją tej lektury było sięgnięcie po
"Zjadanie zwierząt" Jonathana Safrana Foera.
Jonathan Safran Foer, "Zjadanie zwierząt"
Zjadanie zwierząt sprawiło, że zmieniłam sposób, w jaki jem. Dałam tę książkę wszystkim, których kocham.
Natalie Portman
Jeśli znajdą się osoby, których nie przekona sugestywny sposób, w jaki Foer opisuje okropieństwa przemysłowej hodowli zwierząt, to znaczy, że są nieczułe albo głuche na głos rozsądku. Albo i jedno, i drugie.
J.M. Coetzee
Gdy Jonathanowi Safranowi Foerowi urodził się syn, chciał się dowiedzieć, jak powinien go karmić i czym naprawdę jest mięso. Skąd pochodzi? Jak się je produkuje? Jak traktowane są zwierzęta i czy to ważne? Jak zjadanie zwierząt wpływa na gospodarkę, społeczeństwo i środowisko? Wyniki tego śledztwa sprawiły, że stanął twarzą w twarz z rzeczywistością, której jako obywatel nie mógł zignorować, a jako pisarz nie mógł przemilczeć.
To nie jest książka o wegetarianizmie czy weganizmie, choć w pewnym skrócie myślowym można by tak powiedzieć. To książka demaskująca charakter współczesnej hodowli i uboju zwierząt, bez owijania w bawełnę opisująca całe okrucieństwo tego przemysłu. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że trochę poczytałam i nagle dotarły do mnie jakieś prawdy. Jeśli zaglądacie na No to pięknie! regularnie, pewnie doskonale wiecie, że sporo o tym rozmyślam (sam fakt, że sięgam po tego typu pozycje, już o czymś świadczy, prawda?), a wegetarianizm z różnych względów jest mi bliski od dawna. Książki takie jak "Jeść przyzwoicie" i "Zjadanie zwierząt" po prostu pomagają poukładać pewne rzeczy w głowie. No chyba że ktoś jest kompletnym laikiem w temacie, wtedy lektura może być szokująca, wstrząsająca, zupełnie odstręczająca od jedzenia mięsa i produktów odzwierzęcych. Mnie osobiście "Zjadanie zwierząt" otworzyło oczy przede wszystkim na skalę niektórych zjawisk (głównie odnośnie standardów bytowych w hodowlach i różnych aspektów poszczególnych etapów uboju), która szczerze mówiąc mnie przeraziła. Nie będę Was tu straszyć, czy zniechęcać do jedzenia mięsa, nabiału, czy jajek, każdy ma swój rozum i robi, co uważa, po prostu gorąco namawiam Was do zapoznania się z tą książką. Lektura obowiązkowa dla każdego rozważnie podchodzącego do tego, co nakłada na talerz.
Joanna Glogaza, "Slow fashion. Modowa rewolucja"
Joanna Glogaza w książce przekonuje, że każdy ma swój niepowtarzalny styl, który powinien pielęgnować zamiast zakrywać go ciuchami-klonami wymienianymi zgodnie ze zmieniającymi się co sezon trendami. A kupując mniej można wyglądać dużo lepiej.
Przyznam Wam się szczerze, że kupując tę książkę, nie miałam świadomości, że to poradnik. Gdybym ją miała, na pewno bym się na zakup nie zdecydowała. No ale nie sprawdziłam, nie doczytałam, tylko impulsywnie kliknęłam, korzystając z bardzo atrakcyjnej promocji. Spodziewałam się krytycznej analizy współczesnego rynku modowego, dostałam coś na kształt przewodnika, jak się wyrwać spod dyktatu marek odzieżowych i spirali wyprzedaży goniących wyprzedaże, uporządkować szafę, postawić nie na ilość, lecz na jakość i koniec końców znaleźć swój styl. Uczucia po tej lekturze mam mieszane. Z jednej strony to naprawdę dobra książka w swoim gatunku, porządnie napisana i ładnie wydana, z drugiej jednak nie znajduję tam treści dla siebie, w moim odczuciu sporo tam oczywistości. Do pewnych wniosków po prostu doszłam już dawno temu sama. Wiem, że popularność autorki, bardzo znanej blogerki, natychmiast przełożyła się na popularność książki, jestem więc pewna, że spora część z Was już ją czytała. Jak wrażenia?
Agnieszka Kaluga, "Zorkownia"
W hospicjum życie przecina się ze śmiercią. To miejsce rządzi się swoimi prawami i ma jasno określone zasady. Wchodzi się tu tylko raz. Zazwyczaj. Agnieszka wchodzi tam od czterech lat. Jest wolontariuszką. Spędza czas z tymi, którzy potrzebują kilku ciepłych słów, pomocy przy jedzeniu, napisaniu ostatniego listu, spojrzenia, uśmiechu. Niewiele, zaledwie bycie z drugim człowiekiem tu i teraz. Być może dlatego to właśnie tutaj dając siebie, zyskuje się znacznie więcej. "Zorkownia" to zapis chwil, kilkanaście zdjęć z życia, z umierania, z pokory, cierpienia i nadziei, z miłości tak wielkiej, że nie da się jej zamknąć w słowie. To przepiękna, wzruszająca opowieść o życiu.
Książka o odchodzeniu. O umieraniu po prostu. Trudna, wzruszająca, refleksyjna i dająca do myślenia. Kilka razy wycisnęła ze mnie łzy. Napisana przepięknym, momentami poetyckim wręcz językiem. Niezwykle świadectwo kobiety (swoją drogą również blogerki), która jako wolontariuszka w hospicjum towarzyszy chorym w ich ostatniej drodze. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że żeby odnaleźć się, sprawdzić w tej roli, trzeba mieć jakąś szczególną wrażliwość. Może odwagę nawet? Mnie by chyba jej zabrakło. Tym bardziej pod wrażeniem jestem książki, jej autorki, siły, jaką w sobie nosi i języka, jakim o tym wszystkim opowiada, nie spłycając, ale nie popadając też w egzaltację.
Dmitry Glukhovsky, "Metro 2033"
Rok 2033. Świat w wyniku konfliktu atomowego został obrócony w stertę gruzu. Jednym z ostatnich – może ostatnim? – ze skupisk ludzkości pozostaje moskiewskie metro. Od ponad 20 lat ludzie, którzy ocaleli z piekła wojny, próbują uchronić co tylko się da z minionej przeszłości. Zamknięci w podziemnym świecie, w którym brakuje wszystkiego, a nade wszystko energii, skazani są na regres. Na powierzchni pojawiły się zmutowane pod wpływem promieniowania nowe gatunki i będąc lepiej przystosowanymi do życia w warunkach ciągłej radiacji zastąpiły człowieka. Zaczynają też przenikać do metra. Czas człowieka przeminął. Ale czy na pewno? Moskiewskie metro, dzięki swej unikalnej konstrukcji i stumetrowej głębokości, uratowało życie kilkunastu tysiącom moskwian, którzy nie zdają sobie sprawy, że najprawdopodobniej są ostatnim przyczółkiem ludzkości. Stworzyli tu swój własny świat. Pamięć o świeżym powietrzu, błękitnym niebie, trawie pod stopami stopniowo umiera. Na mrocznych stacjach, rozświetlanych światłami awaryjnymi i blaskiem ognisk, mieszkańcy próbują wieść życie zbliżone do tego sprzed katastrofy – tworzą mikropaństwa, których spoiwem może być ideologia, religia czy ochrona filtrów wodnych… Zawierają sojusze, toczą wojny. W bocznych tunelach uprawiają grzyby, hodują świnie i kury. Opał i potrzebne rzeczy dostarczają im stalkerzy, którzy wyprawiają się na powierzchnię. WOGN to wysunięta najbardziej na północ stacja metra, a zarazem przyczółek ludzkości. Mocna grupa kilkuset ludzi żyje tu połączona przyjaźnią. Była to jedna z najpiękniejszych stacji i wciąż pozostała bezpieczna. Jednak od pewnego czasu pojawiło się na niej śmiertelne niebezpieczeństwo. Artem – młody mężczyzna mieszkający na stacji WOGN – otrzymuje zadanie: musi przedostać się do serca moskiewskiego metra, do legendarnej stacji Polis, aby ostrzec wszystkich przed możliwością ostatecznej zagłady. W rękach Artema spoczywa nie tylko przyszłość jego stacji, ale być może i całej ocalałej ludzkości .
Wizja świata po wielkiej wojnie nuklearnej. Rok 2033, rzeczywistości, jaką znamy, już nie ma. Powierzchnia ziemi nie nadaje się do zamieszkania, zabójcze promieniowanie zamieniło ją w pustynię, na której przetrwać mogą tylko przeraźliwie zmutowane potwory. Ludzkość, a w zasadzie drobna jej reprezentacja, przetrwała, chroniąc się w moskiewskim metrze, osiedlając się na jego podziemnych stacjach i ratując resztki cywilizacji. Ale w korytarzach czai się niebezpieczeństwo i zło ... Bardzo dobra książka nurtu literatury postapokaliptycznej, miłośników gatunku zachęcam, przeczytajcie!
Dmitry Glukhovsky, "Metro 2034"
Rok 2034. Od pamiętnych wydarzeń, które początek i finał miały na stacji WOGN, minął niespełna rok. Czarni, ponoć śmiertelne zagrożenie dla tych nielicznych, którzy w czeluściach moskiewskiego metra przetrwali atomową apokalipsę, zniknęli na dobre, zgładzeni przez Artema i jego towarzyszy. Na drugim krańcu metra mieszkańcy Sewastopolskiej toczą walkę o przetrwanie z nowymi formami życia, wdzierającymi się do tego ostatniego schronienia ludzkości. Los stacji i jej mieszkańców zależy od dostaw amunicji, a te nagle ustają. Karawany giną bez wieści, urywa się łączność. Z zadaniem wyjaśnienia zagadki i przywrócenia dostaw wyruszają: młody Ahmed, leciwy, niespełniony kronikarz metra Homer i Hunter, który niegdyś zaginął wśród czarnych, a teraz się odnalazł, choć jego tożsamość budzi wątpliwości… Do wyprawy dołącza Sasza, córka wygnanego naczelnika Awtozawodskiej. Kim naprawdę jest Hunter? Czy odwzajemni uczucie, jakim obdarzyła go Sasza? Jaką tajemnicę skrywają mroczne tunele? I czy garstce śmiałków uda się ocalić tych nielicznych, którzy przetrwali zagładę?
Rozgrywająca się rok później kontynuacja "Metra 2033". Ale okoliczności już inne, bohaterowie wcale nie ci sami, a zatem i metro pokazane inaczej. Mnie osobiście czegoś w tej drugiej części zabrakło. Może tego zaskoczenia, jakie towarzyszyło mi przy odkrywaniu świata metra w części pierwszej? W każdym razie na lekturę reszty książek z tej serii się nie zdecydowałam. Bo musicie wiedzieć, że "Metro" doczekało się zbudowania całego uniwersum, jeśli więc połkniecie bakcyla i zechcecie poznać całą historię, szykujcie się na wiele tomów.
Dmitry Glukhovsky, "Futu.re"
Odkrycia naukowe poprzedniego pokolenia zapewniły mojemu nieśmiertelność i wieczną młodość. Ziemię zaludniają piękne, tryskające zdrowiem i nieznające śmierci istoty. Lecz każda utopia ma swoje cienie. Tak… Ktoś musi to robić – czuwać, by ów nowy wspaniały świat nie runął pod ciężarem przeludnienia, dbać, by jego kruchej równowagi nie zniszczyły zwierzęce instynkty człowieka. Ktoś musi troszczyć się o to, by ludzie żyli tak, jak przystoi nieśmiertelnym. Tym kimś jestem ja.
Na koniec "Futu.re", jeszcze jedna powieść spod pióra Glukhovskiego. Niesamowita! Kompletnie oderwana od "Metra", od razu zaznaczę, żeby nie było wątpliwości. Znowu przyszłość, ale znacznie odleglejsza, jakieś kilkaset lat do przodu. Ludzkość przezwyciężyła starość i śmierć, stając się nieśmiertelna i wiecznie młoda. Ale płaci za to ogromną cenę, cenę niewyobrażalnego, wielomiliardowego przeludnienia. Kontynenty przemieniły się w jedne wielkie, zatłoczone gigapolis, gdzie ludzie żyją w olbrzymich wieżowcach, piętrowych skupiskach sięgających chmur. I nie mogą, nie powinni mieć dzieci. Każde nowe życie zakłóca delikatną równowagę, na granicy przetrwania i runięcia cywilizacji, dlatego instynkt rodzicielski jest karany, niezarejestrowane dziecko nielegalnego pochodzenia na jedno z rodziców sprowadza karę sztucznie wywołanej starości, a w końcu śmierci. Życie za życie, bo równowagę trzeba zachować bez względu na wszystko. A jednak ludzie mogący żyć w zdrowiu przez całą wieczność ryzykują. Sprawdźcie, dlaczego.
Najważniejszą lekturą lipca ogłaszam "Zjadanie zwierząt". Wyobraźcie sobie, że pod jej wpływem na skraju "przepaści wegetarianizmu", jak sam to określił, stanął nawet mój mięsożerny mąż! Siła jej oddziaływania naprawdę jest duża. Ale nie ze względu na emocjonalne podejście autora do tematu, raczej ze względu na obiektywnie przedstawione fakty. Gorąco Wam ją polecam. A jeśli wolicie jednak beletrystykę, koniecznie sięgnijcie po "Futu.re"!
Znacie którąś z książek, o których dziś pisałam? Chciałybyście coś na ich temat powiedzieć? Zachęcam do komentowania. Jak zwykle czekam też na Wasze książkowe rekomendacje, co ciekawego ostatnio czytałyście?
W następnym poście zaproszę Was na podsumowanie lipca,
tymczasem całuję,
Cammie.