beauty & lifestyle blog

wtorek, 28 czerwca 2011

Żegnaj!

JOKO Find Your Color J 135 Crazy Pink - ten lakier to dowód na to, że warto recenzować każdy odcień serii osobno ... Co ja się z nim namęczyłam! Żeby był tak dobry, jak jest ładny, ehhhhhh. Niestety, nie mam dobrych wieści. Powiedzieć, że jest słaby, to za mało.

A ładny jest, tego nie można mu odmówić :))) Nieco żelkowy odcień mocnego, jasnego różu.









Dlaczego tak mnie rozczarował?

1. Dostępność - 0 (już o tym pisałam, niestety JOKO trudno kupić go od ręki).
2. Cena - 0 (przy kiepskiej jakości tego konkretnego odcienia, 12 złotych to zdecydowanie za dużo).
3. Kolor - 1 (żywy, wesoły, jedna z jego nielicznych zalet).
4. Aplikacja - 0 (bardzo męcząca ze względu na wyjątkowo rzadką, rozlewającą się wręcz po płytce paznokcia konsystencję).
5. Pędzelek - 1 (charakterystyczny dla serii, bez zarzutu).
6. Krycie - 0 (tragicznie słabe, nawet trzy warstwy nie dają satysfakcjonującego efektu).
7. Wysychanie - 1 (o dziwo przyzwoite, nawet przy kilku warstwach).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Seche Vite) - 1 (bez zarzutu).
9. Trwałość - 0 (katastrofalna, otarcia na końcówkach już po kilku godzinach, nawet przy "nicnierobieniu", widać to zresztą na zdjęciu).
10. Zmywanie - 1 (bezproblemowe).

Moja ocena: 5/10.

Po dobrych doświadczeniach z recenzowanym wcześniej przeze mnie Coral Charm, spodziewałam się lepszej jakości. Największe zastrzeżenia mam do trwałości, bo jak bym się nie starała i nie chroniła dłoni, lakier i tak ściera się w nieuzasadnionym niczym tempie. Krycie też jest fatalne, a nakładanie kilku warstw przekłada się w dodatku na małą wydajność. Spójrzcie tylko na zdjęcie, po kilku aplikacjach ubytek jest wyraźnie widoczny. W obliczu tych wad cenę też uznaję za wygórowaną.

Jak widać, seria Find Your Color wydaje się bardzo nierówna. Crazy Pink w niczym nie przypomina zupełnie przyzwoitego Coral Charm. Ciekawa jestem, jak spiszą się pozostałe odcienie, które dostałam do testów. Wkrótce dam Wam znać. Tymczasem Crazy Pink mówię: żegnaj!

poniedziałek, 27 czerwca 2011

(Nie)dobrana para ;)))

Wydawałoby się, dobrana para - antybakteryjny preparat do mycia twarzy i antybakteryjny korektor, FLOS-LEK @nti @cne Ideal Skin. Poddałam się kilkutygodniowym testom, by sprawdzić ich skuteczność. W skład programu antybakteryjnego FLOS-LEK wchodzi oczywiście więcej produktów (pełną ofertę możecie zobaczyć TUTAJ), ale miałam okazję bliżej poznać tylko dwa z nich.



ANTYBAKTERYJNA PIANKA DO MYCIA

Polecana do codziennego oczyszczania skóry tłustej i mieszanej ze skłonnością do zalegania wydzieliny gruczołów łojowych w nadmiernie rozszerzonych porach i do tworzenia zaskórników. Systematycznie stosowane w profilaktyce przeciwtrądzikowej: dokładnie i głęboko oczyszcza skórę, nie narusza bariery ochronnej skóry. Pozostawia skórę napiętą i odświeżoną. Przywraca naturalne pH skóry.

Pojemność: 250 ml










ANTYBAKTERYJNY KOREKTOR

Polecany do skóry tłustej i trądzikowej, do punktowego stosowania na wykwity, zaskórniki, pryszcze. Dzieki kompleksowi silnie działających substancji antybakteryjnych działa szybko usuwając niedoskonałości skóry. Daje się równomiernie rozprowadzić. Precyzyjnie maskuje zmiany trądzikowe, ślady po wykwitach (np. blizny, przebarwienia, zaczerwienienie). Nadaje skórze odpowiedni kolor. Produkowany jest w trzech odcieniach: 1 – jasny, 2 – naturalny , 3 – opalony. Regularnie stosowany delikatnie przysusza skórę w miejscach występowania wykwitów, przyspieszając gojenie się stanów zapalnych i zmniejszając skłonność do powstawania nowych. Nie zatyka porów.









Seria antybakteryjna powinna mi służyć, bo mimo że moja cera jest już dojrzała, to ciągle płata mi figle, przetłuszcza się i łatwo ją zanieczyścić. Z tym większymi oczekiwaniami przystąpiłam do testów. Byłam najzwyczajniej w świecie ciekawa efektów, licząc na poprawę stanu skóry. Czy się przeliczyłam? I tak, i nie :)))

Po pierwszych zachwytach nad delikatnością pianki, doszłam do wniosku, że jednak na dłuższą metę nie sprawdza się ona w moim przypadku. Jej niezaprzeczalną zaletą jest z pewnością przyjemna, piankowa formuła i higieniczne opakowanie z pompką, ale nie mogę jednak przymknąć oczu na fakt, że z biegiem czasu bardzo przesuszyła moją cerę, nie wykazując przy tym w sposób zauważalny swojego antybakteryjnego działania. Podstawą mojej pielęgnacji jest nawilżanie, dlatego produkt, który niweczy moją walkę o skórę miękką i odżywioną, po prostu musi zostać zdyskwalifikowany. Myślę jednak, że młodszym osobom, nie borykającym się z pierwszymi oznakami upływu czasu, bez tendencji do odwodnienia, ten efekt napinania mógłby się podobać. Ja w każdym razie odbierałam go jako dyskomfort. W dodatku delikatność formuły, która na początku tak mnie zachwycała, z biegiem czasu zaczęła mnie denerwować, szybko zaczęłam tęsknić za mniej subtelnym, a odczuwalnie skuteczniejszym oczyszczaniem. Także z przyjemnością wróciłam do swojej zwykłej rutyny pielęgnacyjnej, piankę bez większych sentymentów porzucając i szybko o niej zapominając.

Ale korektora na pewno nie porzucę! Powiem krótko, jest świetny, doskonale nadaje się do punktowego maskowania niedoskonałości cery. Gama kolorystyczna może nie jest imponująca, ale najjaśniejszy z trzech dostępnych kolorów idealnie mi pasuje. Co ważne, w pełni satysfakcjonuje mnie stopień krycia, pozwalający ukryć wypryski czy przebarwienia. Ma postać wysuwanego wąskiego sztyftu, co bardzo ułatwia precyzyjną aplikację. Choć dość treściwy, ładnie stapia się ze skórą, nie ścierając się i nie utleniając z upływem godzin. Rzeczywiście delikatnie wysusza miejsca, w których jest nakładany, dzięki czemu przyspiesza proces gojenia wszelkich zmian skórnych. Używam go codziennie i jestem przekonana, że zostanie ze mną na długo. Daje mi po prostu wszystko, czego oczekuję od korektora - naturalny kolor, porządne krycie i funkcjonalność.


Nie taka znowu dobrana ta para, choć oczywiście oceniam przez pryzmat moich indywidualnych potrzeb. Za piankę dziękuję, nie dla mnie. Ale korektora nie oddam, mój ci on! :)))

niedziela, 26 czerwca 2011

KoraLOVE ;)))

Kiedy odebrałam paczkę od JOKO, oczy od razu zaświeciły mi się do lakierów. Bajecznie kolorowe, prezentowały się wyjątkowo zachęcająco. A najbardziej zachęcający był przepiękny J139 Coral Charm, nasycony odcień koralowej czerwieni :)))






Ten koralowy czaruś jest naprawdę zaskakujący, wcale nie tak zgaszony, jak można by się spodziewać.






Ale wiadomo, kolor to nie wszystko :)))

1. Dostępność - 0 (cóż ... w swojej okolicy nie znam żadnego miejsca, w którym mogłabym dostać JOKO od ręki).
2. Cena - 1 (przyznaję punkt, choć nad wydaniem 12 złotych na lakier można się już zawahać).
3. Kolor - 1 (wyróżniający się, oryginalny, zaskakująco intensywny).
4. Aplikacja - 1 (łatwa).
5. Pędzelek - 1 (szeroki, dobrze przycięty).
6. Krycie -1 (standardowe, pełne krycie dają dwie warstwy).
7. Wysychanie - 1 (w normie).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Seche Vite) - 1 (bezproblemowa, żadnych smug).
9. Trwałość - 0 (otarcia na końcówkach niestety już drugiego dnia).
10. Zmywanie - 1 (niekłopotliwe).

Moja ocena: 8/10.

Jak Wam się podoba? Ulegniecie urokowi tego czarusia, czy jesteście odporne na jego koraLOVE wdzięki? ;)))

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Obiecanki ;)))

Włosy. Moja słabość, mój fetysz. Wszystkie świrujemy na ich punkcie, czyż nie? Źle ułożone potrafią zepsuć nam dzień. Za to wypielęgnowane i zdrowe są naszą najpiękniejszą ozdobą. Chyba nie można mi się dziwić, że ciekawość pchnęła mnie ku współpracy z marką, która mi to obiecuje?

Nie ukrywam, że nigdy wcześniej się z nią nie zetknęłam i kompletnie nie znam jej oferty. Będę odkrywać ją razem z Wami, dla siebie i dla Was. Przedstawiam Kemon, producenta profesjonalnych kosmetyków fryzjerskich KLIK :)))






W kolejnych wpisach postaram się przybliżyć Wam tę markę, a tymczasem pokażę, co dostałam do testów i zrecenzowania.


MOCNO UTRWALAJĄCY LAKIER
HAIRMANYA DREAMFIX

NADAJĄCY ELASTYCZNOŚCI I OBJĘTOŚCI LAKIER
HAIRMANYA ACTYVE WORK









Nie jest tego dużo, ale mam nadzieję, że to początek owocnej współpracy. Stylizacja stylizacją, ale nie ukrywam, że bardzo interesuje mnie też linia pielęgnacyjna. Póki co zacieram ręce i zabieram się za lakiery. Pierwsze testy wypadły obiecująco! Oby nie były to obiecanki cacanki ;)))



sobota, 18 czerwca 2011

I'm back! :)))

Za mną bardzo pracowity tydzień, wybaczcie, nie miałam ostatnio czasu na blogowanie. Ale wracam, I'm back! :))) A przychodzę do Was z recenzją, na którą już dość długo kazałam Wam czekać. Zapraszam na słów kilka o żelach pod prysznic The Body Shop z serii Earth Lovers.






Żele Earth Lovers już Wam kiedyś wstępnie prezentowałam, chwaląc się nawiązaniem współpracy z marką The Body Shop. Kilkakrotnie były też nagrodami w moich konkursach, zdążyłyście więc nieco je poznać. Mam nadzieję, że moja dzisiejsza recenzja będzie dobrym uzupełnieniem wcześniejszych wpisów i okaże się pomocna. Swoją ocenę oprę na wersji ogórkowo - miętowej i bezzapachowej, bo właśnie te dwie trafiły w moje ręce (dostępna jest jeszcze Cytryna & Tymianek, Arbuz & Eukaliptus, Figa & Rozmaryn, Gruszka & Trawa Cytrynowa oraz Morela & Bazylia).

Dlaczego warto zainteresować się tą serią? Co ją wyróżnia na tle całej masy innych produktów tego typu? Bo przyznać trzeba, że konkurencja w tym akurat asortymencie jest przecież olbrzymia. W dodatku przedział cenowy też jest niesamowicie rozstrzelony, dobre żele pod prysznic kupić można znacznie taniej niż za dwadzieścia kilka złotych jak w przypadku The Body Shop.

Od razu powiem, że nie chodzi o jakieś szczególne właściwości myjące. Pod tym względem żele jak żele, nie spodziewajcie się cudów. W dodatku słabo pieniące się, co niektórym może się nie podobać.

W takim razie w czym rzecz?

Otóż Earth Lovers, na co wskazuje zresztą nazwa serii, to produkty wyjątkowo przyjazne środowisku. Są całkowicie biodegradowalne, opakowania nadają się do recyclingu. W ich recepturze nie ma sulfatów, parabenów, barwników i mydła, są więc bezpieczne nawet dla najwrażliwszej skóry. Składy bogate są natomiast w pielęgnujące ekstrakty roślinne, owocowe i ziołowe. Earth Lovers wyróżniają się też z pewnością zapachem. Oprócz żeli na własny użytek, miałam także w rękach Wasze nagrody, które oczywiście również wąchałam, nie mogąc się z ciekawości powstrzymać. Wszystkie kompozycje zapachowe były niezwykle aromatyczne, intensywne, a przede wszystkim oryginalne, niemal kulinarne, dzięki wyraźnej obecności ziół. Nie przywykłam do takich akcentów w kosmetykach, dziwne to było zatem dla mnie doświadczenie, ale przyjemne.

Tak jak wspomniałam, testowałam wersję ogórkowo - miętową i bezzapachową. Jakość obu okazała się podobna, jednak przyznam, że lubię, kiedy kąpiel pieści wszystkie zmysły, także Earth Lovers Fragrance Free nie podbił mojego serca. Producent zaleca ten żel alergikom i pewnie ma to sens. Od siebie dodam, że jest to również świetna propozycja dla osób, które lubią czuć na skórze wyłącznie swoje perfumy, nie zniekształcone zapachami kosmetyków pielęgnacyjnych. Ogórek & Mięta natomiast, tak jak się zresztą spodziewałam, okazał się bardzo orzeźwiający, świetnie odświeżający po długim, upalnym dniu. Zdecydowanie więcej w nim jednak ogórka niż mięty, co szczerze mówiąc nieco mnie rozczarowało. Ale i tak z przyjemnością go zużyłam. Nie ukrywam, że chętnie sięgnęłabym jeszcze po wersję arbuzowo - eukaliptusową i morelowo - bazyliową. I mówię to ja, miłośniczka mydeł, która dotąd gardziła żelami! ;)))

sobota, 11 czerwca 2011

Lato tuż tuż! :)))

Miętowe odcienie na paznokciach to trend utrzymujący się już od zeszłego roku. I nic nie zapowiada, żeby miał pójść w zapomnienie! Świetnie wpisuje się w upalną, słoneczną atmosferę nadchodzących miesięcy. W tegorocznej letniej kolekcji Virtual, Fruit Cocktail, miętuska też oczywiście nie mogło zabraknąć. Pozwólcie, że zaprezentuję nr 141 Fresh Mint :)))



(Zdjęcie udostępnione przez Virtual)






Fresh Mint jest idealnie kremowy, lekko rozbielony, dzięki czemu wygląda dobrze nawet przy jasnej karnacji, jak moja.






1. Dostępność - 0 (jak już kilkakrotnie pisałam, z dystrybucją mogłoby być lepiej).
2. Cena - 1 (niewysoka, około 8 złotych za 10 ml).
3. Kolor - 1 (bardzo letni, modny).
4. Aplikacja - 1 (łatwa, co charakteryzuje całą serię Vinyl Mania, z której pochodzi Fruit Cocktail).
5. Pędzelek - 1 (wygodny, poręczny).
6. Krycie - 1 (standardowe, konieczne dwie warstwy).
7. Wysychanie - 1 (dobre, niekłopotliwe tempo).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Seche Vite) - 1 (bezproblemowa, bez smug i pęcherzyków powietrza).
9. Trwałość - 1 (do 5 dni).
10. Zmywanie - 0 (lakier poddaje się zmywaczowi łatwo, jednak ma tendencje do trwałego przebarwiania paznokci).

Moja ocena: 8/10.

To trzeci miętus, z jakim miałam do czynienia i muszę przyznać, że ulubiony. Chłodniejszy w odcieniu i dużo łatwiejszy w aplikacji niż gęsty Catrice nr 240 Sold Out For Ever, trwalszy niż Vipera Jumpy nr 164. Szkoda tylko, że jest inwazyjny dla paznokci i potrafi je przebarwić ... Koniecznie pamiętajcie więc o ochronnej bazie, o której ja niestety nie pomyślałam. Tak zabezpieczone, możecie spokojnie ulec urokowi tej letniej mięty. A lato tuż tuż!

czwartek, 9 czerwca 2011

Piaskiem po oczach ;)))

Jak pamiętacie, jakiś czas temu otrzymałam hojną paczkę z produktami FLOS-LEK KLIK. Zastanawiałam się, od czego zacząć cykl recenzji na ich temat i nagle mnie olśniło! Przecież to proste, pierwsza recenzja po prostu musi dotyczyć żelu ze świetlikiem :)))






Żel do powiek i pod oczy ze świetlikiem lekarskim to chyba sztandarowy produkt laboratorium FLOS-LEK. Pamiętam go sprzed lat. Zmęczone, zaczerwienione oczy? Świetlik! Opuchlizna? Świetlik! Podrażnienie? Świetlik! Świetlik był dobry na wszystko. Z wielkim sentymentem przystąpiłam więc do testów, chcąc przekonać się, czy wspomnienia mnie nie zawodzą :)))

Pierwsze, co zauważyłam, to nowe opakowanie. Kiedyś dostępny wyłącznie w słoiczku, plastikowym i nieco topornym, dziś żel ze świetlikiem do kupienia jest także w poręcznej, higienicznej tubce. Plus za tę zmianę! Dużo łatwiej go dozować i znacznie przyjemniej aplikować.









A w środku? Cóż, nie mam pojęcia, czy skład żelu się zmienił, ale przekonałam się, że jego właściwości ani trochę :)))

Zanim wyrażę swoją opinię, oddam głos producentowi.


Preparat do pielęgnacji okolic oczu. Zawiera aktywny wyciąg ze świetlika lekarskiego o działaniu kojącym. Usuwa zmęczenie, ból oczu, łzawienie. Przynosi ukojenie i ulgę oczom: podpuchniętym, podrażnionym kurzem, słońcem, niewłaściwym makijażem. Nawilża i wygładza skórę, przywraca jej jędrność i elastyczność.

Sposób użycia: nakładać cienką warstwę żelu na zamknięte powieki. Preparat może być stosowany na noc i na dzień, również pod makijaż oczu.

Zawiera substancje bioaktywne: Ekstrakt ze świetlika lekarskiego - znany i ceniony od dawna, stosowany w schorzeniach oczu takich jak: zapalenie spojówek, jęczmień, zmęczenie wzroku spowodowane promieniowaniem z ekranów telewizyjnych monitorów, długim czytaniem, pracą przy mikroskopach i komputerach. D-panthenol (prowitamina B5) - łagodzi podrażnienia i regeneruje naskórek.

Pojemność: 15 ml


Nie są to obietnice bez pokrycia. Rzeczywiście, żel przynosi oczom odczuwalną ulgę, zwłaszcza jeśli jesteśmy przewidujące i na czas go schłodzimy. Jest prawdziwym ratunkiem w przypadku wszelkich oznak zmęczenia czy podrażnienia. Dyskomfort znika jak ręką odjął. Uwielbiam sięgać po niego rano, bo wstaję bardzo wcześnie i często miewam podpuchnięcia z niewyspania. Żel przyjemnie chłodzi skórę, lekko ją obkurczając, spojrzenie staje się świeższe i przytomniejsze ;))) Dobrze sprawdza się pod makijażem. Wieczorem z kolei koi oczy po wielu godzinach przed monitorem, jednak od razu zaznaczam, że nie powinnyście spodziewać się odżywienia, które pozwoli Wam traktować jego aplikację jako jedyny wieczorny krok w pielęgnacji okolic oczu. Żel jest bardzo lekki, raczej odświeża, niż nawilża. Spełnia swoje funkcje, ale są one ograniczone, na pewno nie jest to produkt uniwersalny, który zastąpi porządny, bogaty krem. A w pewnym wieku naprawdę ma to znaczenie ;))) Jednak warto sięgać po niego choćby doraźnie, trzymać jeśli nie w kosmetyczne, to w apteczce, bo przecież problem zmęczonych, zaczerwienionych oczu w dobie komputerów mało komu jest obcy. Na szczęście ze świetlikowym żelem pod ręką można łatwo mu zaradzić. Piaskiem po oczach? Mam FLOS-LEK, nie boję się :)))

środa, 8 czerwca 2011

Poznajcie się :)))

Mam dla Was dwie wiadomości, dobrą i złą. Zła jest taka, że zamęczę Was postami ;))) Dobra natomiast taka, że będą to posty na temat świetnej kolorówki! Po bardzo owocnej, kilkumiesięcznej współpracy z Virtual, zgodziłam się też na testy produktów marki matki :)))

Moje drogie, pozwólcie, że przedstawię JOKO! KLIK






Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym, ogromnym wrażeniem kosmetyków, które otrzymałam do zrecenzowania. Prezentują się wspaniale! Ascetyczna, elegancka czerń opakowań przykuwa uwagę. Spójrzcie.



WYPIEKANE CIENIE UNIVERSE







WYPIEKANY RÓŻ UNIVERSE






PUDRY MINERALNE (WYPIEKANY I PRASOWANY)






LAKIERY WINYLOWE FIND YOUR COLOR






POGRUBIAJĄCO - PODKRĘCAJĄCA MASKARA QUEEN SIZE






Bardzo cieszę się na te testy. Cieszę się tym bardziej, że Wy też w swoim czasie będziecie miały okazję poznać się z JOKO bliżej :))) I będzie to naprawdę bliska znajomość :D

wtorek, 7 czerwca 2011

To wszystko moje! :)))

Wiem, chwalipięta ze mnie :))) Ale nie mogę się powstrzymać! Po prostu muszę pokazać Wam, czym zostałam w ostatnich dniach obdarowana :DDD Nie wiem co prawda, czym sobie zasłużyłam, ale fakt faktem, trafiło do mnie kilka prezentów niespodzianek :)

1) Prezent od Lemi :) Może pamiętacie jej gościnne recenzje u Brunetki i Kamilanny?

Nuxe Savon Exfoliant Corps, naturalne, pełne minerałów, wzbogacone masłem karite, łagodnie złuszczające, algowe mydło do codziennego stosowania.









2) Prezent od Angel of Sadness, autorki bloga Cudze chwalicie :)

Pochodzący z dużego zestawu, bambusowy pędzel do podkładu Zoeva.









3) Prezent od Urban, autorki bloga Urban State of Mind :)

Ubiłam targu z Urban, odkupując w bardzo dobrej cenie paint pot MAC Soft Ochre. W przesyłce znalazłam też gratis, Laura Geller At long lash mascara.









To wszystko moje, rozpieszczacie mnie! Bardzo miłe uczucie :))) Dziękuję :***

Moje drogie Czytelniczki, skoro już o rozpieszczaniu mowa, to zdradzę Wam, że niebawem zamierzam Wam też zrobić dobrze ;))) Za parę dni rozstrzygnięcie konkursu urodzinowego Let's Party!, a potem ... Zaglądajcie! :)))

niedziela, 5 czerwca 2011

Wartość dodana :)))

W zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, żebym zrecenzowała dla Was także krem pod oczy Ava z serii ECO linea, który w ankiecie Ty wybierasz! szedł ze zwycięzcą rankingu niemalże łeb w łeb (oddałyście na niego 46 głosów, stanowiących 26% wszystkich wskazań).

Domyślam się, skąd to zainteresowanie. Serię ECO linea charakteryzuje coś na polskim rynku ciągle jeszcze dość rzadkiego, mianowicie certyfikat ECOCERT. Oznaczenie to, widoczne na opakowaniach wyróżnionych produktów, daje nam pewność, że spełniają one określone wymogi jakości stawiane kosmetykom naturalnym i organicznym.



(Zdjęcie: www.ecocert.com)


Standardy ECOCERT określają, jakie warunki muszą być spełnione, żeby produkt został uznany za przyjazny środowisku. Dotyczy to zarówno zakazów wykorzystywania w jego formule np. składników pochodzenia zwierzęcego, parabenów, silikonów, czy GMO, jak i nakazów odnośnie minimalnego udziału składników pochodzących z upraw ekologicznych (wyższe w przypadku kosmetyków oznaczonych jako naturalne i organiczne, nieco niższe w przypadku kosmetyków oznaczonych jako naturalne). Więcej o tym możecie poczytać na stronie stowarzyszenia wystawiającego certyfikat KLIK.


Rewitalizujący krem pod oczy Ava ECO linea to zatem spełnienie marzeń osób zwracających uwagę na pochodzenie poszczególnych składników kosmetyków, po jakie sięgają :)))






Cytując producenta, podaję dokładny skład kremu (składniki oznaczone gwiazdką pochodzą z upraw ekologicznych z certyfikatem ECOCERT):

gliceryna roślinna, oliwa z oliwki europejskiej*, skwalan roślinny, ekstrakt z prawoślazu lekarskiego*, ekstrakt z imbiru*, ekstrakt z rumianku,* ekstrakt z zielonej herbaty,* emulgatory i emolienty z oliwy z oliwki europejskiej*, wosk z kwiatów mimozy, organiczna woda lawendowa*, czysta witamina E*, naturalne olejki eteryczne: lemongrasowy i lawendowy, naturalny zagęstnik ze skrobi kukurydzianej*.

Wygląda to wszystko obiecująco, prawda? Ale czy ta cała ekologiczna ideologia ma rzeczywisty wpływ na jakość i skuteczność?

Gdybym nie widziała oznaczenia, pewnie nie wpadłabym na to, że składniki kremu pochodzą z certyfikowanych upraw i nie doszukiwałabym się w nim jakichś szczególnych właściwości. A tak? Zaczęłam się doszukiwać :) I zadawać sobie pytanie, czy krem niecertyfikowany nie robiłby dla mojej skóry tego samego. Bo przyznać trzeba, że choć ECO linea porządnie nawilżał i odżywiał skórę pod oczami, nie podrażniając jej przy tym i nie uczulając, to wiele innych kremów, co prawda nie wyróżnionych certyfikatem, jest równie dobrych i równie higienicznie opakowanych. Dlatego jak dla mnie znak ECOCERT to nie tyle gwarancja jakości, co wartość dodana, pozwalająca wierzyć, że sięgając po produkt nim oznaczony, robię coś dobrego i dla siebie, i dla środowiska :)))

sobota, 4 czerwca 2011

Wszystko w Waszych rękach :)))

Dopytujecie, cóż to za dziwne ikonki pojawiły się pod postami, spieszę zatem donieść, że to efekt współpracy No to pięknie! z serwisem La Diva KLIK :)))

Od teraz każdy mój wpis możecie ocenić, wyrażając swoją aprobatę bądź dezaprobatę.





Dzięki Waszym ocenom, przekładającym się na miejsce w prowadzonym przez La Diva rankingu, każdego tygodnia No to pięknie! zyskuje szansę na opublikowanie ocenianego wpisu na stronie głównej La Diva, a tym samym na spopularyzowanie bloga i zdobycie zainteresowania nowych czytelników. Zachęcam Was zatem do korzystania z przycisku i wyrażania opinii o postach, które czytacie. Wszystko w Waszych rękach :)))

piątek, 3 czerwca 2011

Wedle życzenia :)))

Pierwsze badanie ankietowe Ty wybierasz! zakończone. Oddałyście łącznie 160 głosów, z których aż 50 (31%) wskazywało na żel micelarny do mycia i demakijażu Be Beauty z serii Hydro Effect. Zgodnie z obietnicą, dziś jego recenzja, wedle życzenia :)))





Jak pewnie wiecie, Be Beauty to marka własna Biedronki. Jeszcze parę miesięcy temu do głowy by mi nie przyszło, że sięgnę po jakikolwiek produkt kosmetyczny właśnie stamtąd. Tymczasem nie dość, że dziś sięgam, to w dodatku zamierzam Was też do tego zachęcić! :)))

Co mnie skłoniło do eksperymentu z żelem micelarnym Be Beauty? Po pierwsze sensacyjna wiadomość, że producentem jest znana, ciesząca się znakomitą renomą marka Tołpa. Po drugie niezwykle atrakcyjna cena (około 5 złotych za 150 ml), jak to w Biedronce. Po trzecie wreszcie chęć wypróbowania specyfiku, w którym cząsteczki micelarne zamknięte są w formie żelu, a nie zwykłego płynu, jak w przypadku wszystkich preparatów, z którymi miałam do czynienia do tej pory.

Mimo że Biedronek w moim mieście jest kilka, zakup nie był łatwą sprawą. Wieść o świetnej jakości tego żelu odbiła się w internecie tak szerokim echem, że nie sposób było go dostać. W każdym razie któraś tam próba skończyła się powodzeniem, wypatrzyłam na półce, chwyciłam i do kasy!

Na zdjęciu mocno sfatygowane, puste już opakowanie.






Żel przeznaczony jest do cery suchej i wrażliwej. Oto informacja od producenta:


Hypoalergiczny preparat w postaci żelu micelarnego delikatnie oczyszcza wrażliwą skórę twarzy i oczu. Struktury micelarne zapewniają niezwykle wysoką skuteczność oczyszczania, dokładnie usuwają makijaż i zanieczyszczenia nie naruszając bariery hydrolipidowej naskórka. Zawarty w preparacie d-panthenol zapewnia naturalny poziom nawilżenia, łagodzi podrażnienia oraz przynosi uczucie natychmiastowego ukojenia. Skóra staje się gładka i czysta. Odzyskuje świeżości i komfortu.


Prawda, prawda, po trzykroć prawda! Choć moja skóra się przetłuszcza, to jednak ma tendencje do ciągłego, przewlekłego odwodnienia, dlatego staram się myć twarz łagodnymi preparatami. Be Beauty sprawdził się wyśmienicie. Okazał się delikatny, ale skuteczny, nie ściągał skóry, pozostawiał ją miękką i nawilżoną. No i oczywiście czystą :))) Nie stosowałam go co prawda do pełnego demakijażu, ale z pozostałościami podkładu czy tuszu radził sobie doskonale. Co ważne, nie podrażniał oczu! Żadnego pieczenia, szczypania, czy łzawienia. Myślę, że to dla Was ważna informacja, jeśli demakijaż często okupujecie takimi "atrakcjami". Uwaga, nie pienił się! Może to być pewną przeszkodą, ale ja szybko się z tym oswoiłam.

Mówię Wam, dajcie sobie i Biedronce szansę :) I bądźcie piękne z Be Beauty :)))

czwartek, 2 czerwca 2011

W kupie siła!

Na pewne sprawy po prostu trzeba reagować. To, co dziś dotyka ciebie, jutro może dotknąć mnie. To, co dziś spędza sen z powiek mnie, jutro może nie dać spać tobie. Dlatego w geście solidarności z Sabbath, autorką perfumeryjnego bloga Sabbath of Senses KLIK, broniąc jej praw do własnego dorobku i latami wypracowywanej renomy, pozwalam sobie opublikować na łamach No to pięknie! jej apel o nagłośnienie bezczelnego złodziejstwa, którego stała się ofiarą. O tej przykrej historii możecie przeczytać TUTAJ.


Bloggerko! Bloggerze!

Tworzysz bloga, inwestujesz w niego swój czas, wiedzę, umiejętności, pasję? Tworzysz markę rozpoznawalną dla Twoich czytelników? Czujesz, że masz swoje miejsce w wirtualnej rzeczywistości?

Ilu z Was zastrzegło nazwę bloga, zarejestrowało domeny (z różnymi końcówkami) z tą nazwą?

Niewielu, prawda? Na tym polega istota blogowania: mamy miejsce w sieci, w którym bez opłat dzielimy się swoją pasją i talentem.

A teraz wyobraźcie sobie, że właściciel innego bloga rejestruje domenę z nazwą miejsca, o którego renomę tak długo dbacie i umieszcza tam odsyłacz do siebie.

Właśnie spotkało to mnie.

Właściciel bloga Nie Muzyczna Pięciolinia Marcin Budzyk wykupił domenę z nazwą bloga Sabbath of Senses, którego prowadzę od 2008 roku i umieścił tam przekierowanie na swojego bloga, na którym wielokrotnie mnie oczerniał.





Proszę, nie publikujcie tego adresu na forach, żeby nie przesuwać go wyżej w wyszukiwarce. Korzystajcie ze skanu.

Prawo pozwala na rejestrowanie domen o dowolnej, niezastrzeżonej nazwie. To, co powstrzymuje ludzi przed kradzieżą cudzej nazwy to zasady. Wiemy jednak, że istnieją ludzie, którzy ich nie mają.

To się może zdarzyć każdej i każdemu z nas. Bez względu na to, na jaki temat piszemy - zawsze może znaleźć się ktoś, kto będzie usiłował pasożytować na Naszej pracy. Nie pozwólmy na to!

Piszcie o tej sprawie na swoich blogach, wywalajcie kolesia z blogrolla, informujcie kogo się da - niech potencjalny kolejny cwaniak wie, że takie zachowanie oznacza internetowy ostracyzm. Zareagujmy tak, żeby każda kolejna pijawka, której przyjdzie do głowy taki numer miała świadomość, że nie warto.


Dziękuję
Sabbath


Przyłączam się do apelu. Opublikujcie go na swoich stronach, spróbujmy wspólnymi siłami nagłośnić sprawę. W kupie siła!

Mieści Wam się to w głowach? Bo ja ciągle nie dowierzam, że można się posunąć do takiego świństwa, bez skrupułów żerować na cudzym sukcesie i talencie. I sobie, i Wam życzę, żebyśmy zawsze po owoce naszej pracy sięgali sami :)))

środa, 1 czerwca 2011

Udany duet :)))

Już w sprzedaży, nowe masło do ciała The Body Shop, Body Butter Duo! Pamiętacie? Jakiś czas dostałam do testów dwa takie masełka. Kwiat Acai, jako nagrodę w konkursie, oddałam jego zwyciężczyni, mnie natomiast przypadł orzech Macadamia (serię uzupełnia jeszcze Wanilia i Pachnący Groszek).



(Zdjęcie: materiały promocyjne The Body Shop)



Tym, co wyróżnia masła Duo od innych produktów tego typu, jest ich wielofunkcyjność. Zasadniczo mają oczywiście po prostu odżywiać skórę, ale dzięki prostemu trikowi stopień tego odżywienia może być różny, w zależności od indywidualnych potrzeb. Opakowanie kryje tak naprawdę dwa masła o różnych formułach - lżejsze, do niewymagających partii ciała o skórze normalnej oraz treściwsze, do partii narażonych na przesuszenie. Tylko od nas zależy, po które masło sięgniemy i jak je zastosujemy :)

Zamierzeniem producenta było zapewnienie optymalnego nawilżenia wszystkich miejsc na ciele. Poczytajcie, jak Duo opisane zostało na przykładzie wersji Makadamia.


Zwolennicy słodkich zapachów pokochają nowe Masło do Ciała Duo - Makadamia. Drzewo makadamia pochodzi z Australii, a olejek pozyskiwany z jego orzechów jest niezwykle łatwo wchłaniany przez skórę.

Teraz, aby skorzystać z zalet oleju z orzechów drzewa makadamia, wystarczy zanurzyć dłonie w nowym Maśle do Ciała Duo, wybierając konsystencję o odpowiedniej intensywności nawilżania.

W trosce o skórę normalną nasza formuła zawiera: masło shea, masło kakaowe, olej z brazylijskich orzechów oraz olej z ekologicznie uprawianej soi.

Aby sprostać wymaganiom suchej skóry łokci, kolan oraz łydek, bogatsza konsystencja zawiera: masło kakaowe, olej z brazylijskich orzechów, wosk pszczeli, olej z orzechów babassu oraz olej z ekologicznie uprawianej soi. Wszystkie składniki pozyskiwane są w ramach programu Wspólnota Uczciwego Handlu.


Tak oto masło prezentuje się w rzeczywistości :) Charakterystyczne dla maseł The Body Shop opakowanie podzielone zostało na dwie komory, które łącznie zawierają 200 ml produktu.








Faktycznie, formuły wyraźnie się od siebie różnią. Masło do skóry normalnej ma dość luźną konsystencję, łatwo dającą rozprowadzać się na skórze. Masło do skóry suchej, mój zdecydowany faworyt w tym duecie, jest natomiast zwarte i treściwe, ale mimo to jego aplikacja też jest niekłopotliwa, bo mięknie pod wpływem ciepła dłoni. Oba pozostawiają charakterystyczny, pachnący film, który nie każdemu pewnie będzie pasować, ale ja go lubię, bo otula skórę przynosząc ukojenie. W przypadku masła do skóry suchej, efekt ten utrzymuje się wyjątkowo długo, w zasadzie tę ochronną warstwę jest w stanie usunąć tylko kąpiel.

Stopień pielęgnacji skóry oceniam naprawdę wysoko. Pomysł z umieszczeniem dwóch formuł w jednym opakowaniu jest interesujący, doceniam zamysł, aczkolwiek akurat w moim przypadku nie byłby to argument, który zaważyłby na decyzji o zakupie. Raczej nie potrzebuję produktu "dwa w jednym". Mam po prostu skórę suchą i zwykle szukam masła/balsamu, który mi ulży w tym problemie i wybieram taki, który mogę zastosować na całe ciało. Osobom mniej wymagającym, sporadycznie bądź miejscowo stosującym treściwszą pielęgnację, takie rozwiązanie powinno się jednak spodobać, bo jest po prostu wygodne. Pytanie, czy spodoba Wam się cena, bo Duo w regularnej ofercie kosztuje 65 złotych, sporo jak na masło do ciała. No ale The Body Shop przyzwyczaił nas i do jakości, i do cen, jakie trzeba za nią zapłacić ;))) W każdym razie teraz obowiązuje atrakcyjna cena promocyjna (45 złotych), więc jeśli czujecie, że Duo to coś dla Was, to nie przegapcie okazji! Bo w gruncie rzeczy to udany duet jest :)))