beauty & lifestyle blog

poniedziałek, 31 października 2011

I jak tu dogodzić? :DDD

Pokazywałam Wam niedawno Kiko nr 320 w odcieniu szarości przełamanej zgaszonym fioletem [KLIK], ale domagałyście się czegoś żywszego. Doprawdy, trudno Wam dogodzić ;))) Ale nie ma sprawy, proszę bardzo! Roziskrzona srebrzystymi drobinami malinowa czerwień Kiko nr 241.








Ten kolor powinien przypaść Wam do gustu. Jest żywy, ale nie na tyle, żeby drażnić. Podoba mi się jego uniwersalność, dzięki której pasuje i na co dzień do dżinsów, i od święta do sukienki :)))



1. Dostępność - 0 (marka niedostępna w Polsce).
2. Cena - 1 (niewygórowana, 2,5 euro).
3. Kolor - 1 (bardzo uniwersalna czerwień, pasująca do wszystkiego).
4. Aplikacja -1 (bezproblemowa).
5. Pędzelek - 1 (charakterystyczny dla Kiko, ergonomiczny i wygodny).
6. Krycie - 1 (standardowe).
7. Wysychanie - 1 (bez zastrzeżeń).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Seche Vite) - 0 (podatność na obkurczanie na końcówkach, podobnie jak w przypadku poprzednio ocenianego odcienia).
9. Trwałość - 1 (do 5 dni).
10. Zmywanie - (bardzo łatwe, mimo drobin brokatu).

Moja ocena: 8/10.



Niby zwykła nudna czerwień, ale w ładnym odcieniu. Charakteru dodaje jej brokat, drobniutki, raczej iskrzący niż błyszczący, dzięki czemu nie prezentuje się tandetnie. Bardzo lubię ten kolor i mam nadzieję, że też dostrzeżecie jego urok. A jak nie, to już sama nie wiem, jak Wam dogodzić ;)))

sobota, 29 października 2011

Dysonans poznawczy

Na recenzję nawilżających kremów Olay z serii Active Hydrating, które prezentowałam TUTAJ, kazałam czekać Wam dość długo, ale testy wymagały czasu. Przypomnę, że trafiły do mnie:

  • krem na dzień dla cery normalnej i suchej;
  • krem na dzień dla cery wrażliwej;
  • hydro-żel dla cery mieszanej i tłustej;
  • emulsja aktywnie nawilżająca dla cery suchej, normalnej i mieszanej;
  • krem na noc.

  • Wiedziałam, że krem dla cery suchej nie spełni moich oczekiwań, bo mam skórę lubiącą się przetłuszczać, oddałam go więc komuś, komu miał szansę służyć. Nie sięgałam też po hydro - żel, bo już miałam z nim do czynienia i odkrył przede mną wszystkie karty. Testy zawęziłam więc do kremu dla cery wrażliwej, emulsji dla cery mieszanej i tłustej oraz kremu na noc.






    Moim faworytem zdecydowanie jest krem dla cery wrażliwej. Jest bezzapachowy i naprawdę delikatny, a przy tym na tyle treściwy, żeby odczuwalnie nawilżyć i uelastycznić skórę, widocznie poprawiając jej kondycję. Można więc uznać, że spełnia obietnice producenta, zapowiadające przywrócenie hydro - równowagi i ochronę przed odwodnieniem. Dobrze się wchłania, świetnie spisując się pod makijażem. Wydajność też oceniam wysoko. Uważam, że to świetna propozycja nie tylko dla osób o cerze wrażliwej, ale także dla tych, które borykają się z tymczasowymi podrażnieniami, spowodowanymi chociażby inwazyjnymi zabiegami kosmetycznymi czy jakimiś dolegliwościami dermatologicznymi. Gdyby krem zawierał jeszcze wyższy SPF (bo ma zaledwie 4), uznałabym go za ideał.

    Dużą sympatią darzę też emulsję aktywnie nawilżającą dla cery suchej, normalnej i mieszanej. Po udanych doświadczeniach z dwoma innymi emulsjami Olay, wiedziałam, że i ta mnie nie zawiedzie. Krem uznać można za uniwersalną podstawę pielęgnacji. Wyróżnia go lekka formuła, dzięki której doskonale się wchłania. Na podkreślenie zasługuje też niewiarygodna wydajność, robiąca tym większe wrażenie, że pojemność kremu jest niestandardowa, bo opakowanie mieści aż 100 ml produktu. To właśnie ta emulsja towarzyszyła mi w podróży i muszę przyznać, że w wakacyjnych warunkach spisała się świetnie.

    Krem na noc w zasadzie mnie nie zachwycił. Owszem, jest bogaty i porządnie odżywia skórę, ale nie umiem mu wybaczyć dość nachalnego zapachu i podejrzanie różowego koloru, świadczących o obecności w składzie jakichś substancji zapachowych i koloryzujących. Krem ma za to przyjemną, budyniową formułę, podnoszącą komfort aplikacji.

    Co do hydro - żelu, to tak jak pisałam, znałam go już wcześniej. To najlżejsza formuła całej serii. Dla mnie, jak pamiętam, zdecydowanie za lekka. Przejrzysta, żelowa konsystencja ma szansę zadowolić cerę młodą, potrzebującą czegoś nieobciążającego. Mając określone wymagania, do hydro - żelu nawet się nie dobierałam, trafi do kogoś z Was! Rozdanie już niebawem.

    Całą serię Active Hydrating łączy spójny design opakowań. Wszystkie są lekkie i funkcjonalne. Nie rażą krzykliwymi kolorami, nie drażnią napisami. Stonowane i skromne, zapowiadają zawartość, której jakość nie musi nadrabiać wyszukaną grafiką opakowań. Podobają mi się. Nie podoba mi się za to, że Olay znajduje się na liście marek testujących swoje produkty na zwierzętach. Dowiedziałam się o tym niedawno i muszę przyznać, że nie wiem, co z tą wiedzą zrobić, bo kremy Olay wyjątkowo mi służą ... Klasyczny dysonans poznawczy :/// Czy kupić? Decyzja, jak zawsze, należy do Was.




    czwartek, 27 października 2011

    Co wybierasz? :)))

    Kilka miesięcy temu zapowiedziałam wielkie testy szamponów i odżywek Wella z profesjonalnej serii Pro Series [KLIK]. Miałam okazję poznać wszystkie cztery jej linie: pielęgnującą włosy farbowane Color, wygładzającą i regenerującą włosy zniszczone Repair, nabłyszczającą włosy Shine i nadającą włosom lekkości i objętości Volume.

    Przyznaję, trochę to trwało, ale chciałam sumiennie podejść do sprawy. A było co testować :)))






    Od razu zdradzę, że według mnie seria nie jest równa. To znaczy ma swoje perły, ma też niestety i słabsze punkty.

    Moim niekwestionowanym faworytem jest szampon Color chroniący włosy farbowane. Farbuję włosy od wielu lat i zwykle szampony przez kilka dni po aplikacji farby wypłukują ją tak intensywnie, że aż koloryzują wodę. Wella tego nie robi, faktycznie przedłużając żywotność koloru. Odżywka również jest przyjemna w stosowaniu, gęsta, kremowa, ładnie wygładzająca włosy i znacznie ułatwiająca rozczesywanie.

    Niemal tak samo polubiłam Repair. Szampon i odżywkę z tej serii zabrałam ze sobą w moją kilkutygodniową podróż. Moje włosy były narażone w tym czasie na mocne słońce, słoną morską wodę, wiatr i codzienne suszenie. Oba produkty spisały się bez zastrzeżeń, mimo tych wszystkich "atrakcji", stan moich włosów był po powrocie komplementowany. Z pewnością było to zasługą odżywki, odznaczającej się odczuwalnymi właściwościami pielęgnacyjnymi.

    Szampon i odżywka Shine są przeciętne. Nie wyróżniają się, ale nie robią też krzywdy. Włosy mam zdrowe, a jednak nie zauważyłam obiecanego blasku. Tę serię traktowałabym po prostu raczej jako podstawę oczyszczania włosów, nie pokładając w niej większych oczekiwań.

    Na koniec kilka słów o serii Volume. Sama nie wiem, coś mi w niej nie pasuje. Może inna od wszystkich pozostałych formuła? W założeniu pewnie lekka i nieobciążająca, w praktyce dziwnie plącząca włosy. Odżywka też wydaje się mniej skoncentrowana. Nie skreślam jej całkowicie, bo jednak cieszę się włosami naprawdę mocnymi i grubymi, ale też tym samym niezbyt podatnymi na działanie kosmetyków zwiększających ich objętość. Volume polecam więc raczej dziewczynom o włosach delikatnych, być może będą bardziej zadowolone.


    Szampony i odżywki Pro Series dostępne są we wszystkich drogeriach, kosztują około 15 złotych. W tej cenie otrzymujemy ogromne, półlitrowe butelki. Wydajność jest imponująca, trzeba to podkreślić. I choć Wella nie zadowoli włosomaniaczek szukających preparatów o naturalnym składzie, to wszystkich pozostałych z pewnością tak. W dodatku jest w czym wybierać :)))

    środa, 26 października 2011

    Darowany koń ;)))

    Podobno w mojej okolicy panowała tego roku plaga komarów. Podobno, bo ja szczęśliwie tego nie zauważyłam. Nie spacerowałam też po lasach i generalnie rzadko bywałam w plenerze, mając tym samym ogromny problem z testami dwóch preparatów - żelu odstraszającego owady i żelu łagodzącego po ukąszeniach Flos - Lek z serii STOP :))) Ostatecznie tubki trafiły w ręce dwóch zaprzyjaźnionych dzieciaków i ich rodziców, którzy nadzorowali stosowanie i obserwowali skuteczność. Także pisząc tę recenzję, zdaję się całkowicie na cudze opinie. Gwarantuję Wam jednak, że są to opinie godne zaufania :)))






    STOP - REPELENT - ŻEL ODSTRASZAJĄCY OWADY komary, kleszcze, meszki

    • skutecznie odstrasza komary, kleszcze, meszki

    • powyżej 3 roku życia

    Żel przeznaczony jest do ochrony skóry przed ukąszeniami komarów, kleszczy, meszek itp. podczas spaceru w lesie, nad wodą, na grzybach czy grillu. Żel nie jest tłusty, nie lepi się, nie plami odzieży.

    Pojemność: 50 ml


    STOP - ŻEL ŁAGODZĄCY PO UKĄSZENIACH OWADÓW

    • z wyciągami z oczaru wirginijskiego i rumianku

    • działa przeciwświądowo

    • przyjemnie chłodzi

    Przeznaczony do miejscowego stosowania po ukąszeniach owadów oraz objawowych (z odczynami skóry np. zaczerwienienie, pokrzywka) i bezobjawowych świądów skóry. Po wsmarowaniu daje przyjemne, delikatne uczucie chłodzenia, łagodzi objawy świądu, zmniejsza zaczerwienienie skóry.
    Żel nie jest tłusty, nie lepi się.

    Pojemność: 50 ml


    Mówią, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, ale prosiłam o rzetelną, obiektywną ocenę obu preparatów. I co? Otóż oba na pewno są skuteczne, choć czas działania żelu odstraszającego owady podobno jest zróżnicowany, raz dłuższy, raz krótszy i w zasadzie nie wiadomo, od czego to zależy. Żel łagodzący niweluje swędzenie, czyli można uznać, że spełnia swą najważniejszą funkcję. Oba dobrze się rozprowadzają na skórze, nie mają nachalnego bądź przykrego zapachu, są pod tym względem raczej obojętne. Niestety łączy je też coś jeszcze - niezbyt wygodnie się je dozuje, z tubek łatwo wycisnąć zbyt dużo preparatu. Co więcej, tubki dość ciężko się otwierają. Dzieci pomagały sobie zębami, ale wiadomo, że nie tak powinno to wyglądać ... W ogóle opakowania zebrały dość krytyczne uwagi, uznano je po prostu za koszmarnie brzydkie. I zgadzam się z tą opinią, bo też uważam, że ta grafika z robalami w roli głównej nie jest najszczęśliwsza. Mimo wszystko najważniejsza jest w końcu skuteczność, a pod tym względem niczego nie można obu żelom zarzucić. Także całkiem porządne zęby ma ten darowany koń ;)))


    poniedziałek, 24 października 2011

    Czytadło :)))

    Długa lektura na długie jesienne wieczory, trzytomowa saga o nierozerwalnie splatających się losach trzech rodzin. A wszystko z rozbudzającą wyobraźnię zagadką w tle. "Cukiernia pod Amorem" Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk :)))







    Trochę tajemnicy, trochę historii, trochę wiernie oddanych realiów, trochę miłości, trochę niegodziwości, trochę wojennej zawieruchy, trochę skomplikowanych rodzinnych relacji, trochę rozterek, trochę trudnych decyzji, trochę rozstań, trochę powrotów - drogami, które zawsze prowadzą do Cukierni pod Amorem. Oto przepis na doskonałe czytadło, od którego oderwać się nie można od pierwszej do ostatniej strony. Czujecie słodki zapach jagodzianek i rożków z francuskiego ciasta? :)))

    niedziela, 23 października 2011

    Dobre wieści :)))

    Dobre wieści! Już niedługo moje recenzje będziecie mogły znaleźć też na portalu Magazyn Drogeria [KLIK]! Cieszę się, bo zainteresowanie No to pięknie! odbieram jako wyraz zaufania do moich opinii.






    Nawiązując tę nową współpracę [o jej szczegółach możecie poczytać TUTAJ, zapraszam], zyskałam szansę udziału w rozmaitych testach konsumenckich, wyniki których opisywać będę zarówno z myślą o Was, jak i o czytelniczkach Magazynu, licząc oczywiście na to, że No to pięknie! zyska nowych, wiernych odbiorców :))) Trzymajcie kciuki!

    sobota, 22 października 2011

    To coś :)))

    Wieki całe nie prezentowałam Wam lakierów do paznokci. Pora to nadrobić, zwłaszcza że w kolejce do zrecenzowania czeka kilka naprawdę ciekawych egzemplarzy. W pierwszej kolejności pokażę Wam jeden z moich najnowszych nabytków, szaro - fioletowy Kiko nr 320 :)))









    Ten lakier ma dwie twarze. W buteleczce delikatnie trąci wrzosem (co zresztą widać na zdjęciu), na paznokciach natomiast szarzeje. Wystarczy jednak najmniejszy ruch dłoni, zmiana kąta padania światła i pokazuje swoje prawdziwe, fioletowe oblicze. A wszystko to przy idealnie kremowym wykończeniu.



    1. Dostępność - 0 (salony KIKO znaleźć można tylko we Włoszech, Hiszpanii i Niemczech; edit: jak mi właśnie doniesiono, także w Wielkiej Brytanii i Francji).
    2. Cena -1 (niewygórowana, 2,5 euro).
    3. Kolor -1 (bardzo ciekawy, oryginalny, choć gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że znam co najmniej dwa odpowiedniki - P2 208 Rich & Royal i Essie Merino Cool).
    4. Aplikacja - 1 (bezproblemowa).
    5. Pędzelek - 1 (dość szeroki, wygodny).
    6. Krycie - 1 (standardowe, dwie warstwy dają idealny efekt).
    7. Wysychanie - 1 (w normie).
    8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Seche Vite) - 0 (niestety z łatwością poddaje się obkurczaniu na końcówkach, co w ekstremalnych przypadkach może wyglądać na otarcia).
    9. Trwałość - 1 (niezawodna przez około 4 - 5 dni).
    10. Zmywanie - 1 (bajecznie proste, bez przebarwień).

    Moja ocena: 8/10.


    To jeden z czterech lakierów Kiko, które sobie kupiłam i już żałuję, że nie zdecydowałam się na więcej. Relacja ceny do jakości fantastyczna! A było w czym wybierać ... Paleta kolorów jest olbrzymia i zachwyca niecodziennymi, niespotykanymi odcieniami. 320 jest tego najlepszym przykładem. Choć na pierwszy rzut oka może wydawać się nudny, tak naprawdę ma w sobie "to coś" :)))

    środa, 19 października 2011

    Niewymownie ;)))

    O higienie intymnej jeszcze chyba nigdy nie pisałam. I błąd, bo choć temat "niewymowny", to przecież myć się trzeba ;))) Co prawda mam już w tej kategorii swojego ulubieńca, któremu wierna jestem od długiego czasu, jednak ucieszyłam się, mogąc przetestować coś innego i zweryfikować swoje dotychczasowe upodobania. Czy straciły na aktualności? Przeczytajcie :)

    Przedstawiam nowość od Flos - Lek, Regeneracyjny żel do higieny intymnej Babka Lancetowata + Prebiotyk, jedną z czterech wersji dostępnych w serii Intymnie. Program do higieny intymnej (pozostałe wersje możecie obejrzeć TUTAJ).



    (Zdjęcie: www.floslek.com.pl)



    Delikatny żel do higieny intymnej. Zawiera ekstrakt z mydlnicy o własnościach myjących orazekstrakt z babki lancetowatej o działaniu przeciwzapalnym, przyspieszającym gojenie i regenerację nabłonka.

    Wzbogacony o prebiotyk, który odnawia naturalną florę bakteryjną, stymuluje rozwój bakterii przyjaznych skórze a hamuje rozwój bakterii i grzybów chorobotwórczych.

    Przeznaczony do codziennej pielęgnacji wrażliwych miejsc intymnych dla osób nie tolerujących tradycyjnych preparatów myjących, mających skłonność do powstawania zmian typu świąd, pieczenie, wyprzenia.


    Przebadany pod kierunkiem lekarzy: dermatologa i ginekologa, polecany kobietom w ciąży i po porodzie z uwagi na delikatne i skuteczne działanie. Łagodnie myje, neutralizuje przykry zapach, zapewnia wielogodzinne uczucie czystości i świeżości, nie wysusza śluzówki i skóry w obrębie miejsc intymnych (100% testujących).


    Stosowany regularnie zapewnia komfort i wspomaga leczenie infekcji, przyspiesza regenerację drobnych uszkodzeń, otarć i odparzeń. Dzięki zachowaniu lekko kwaśnego odczynu pH zapewnia fizjologicznie prawidłowy stan skóry i śluzówki miejsc intymnych.

    Pojemność: 200 ml






    Zaspokoiłam swoją ciekawość, spróbowałam. Ba, całe opakowanie zużyłam! Jakie są moje spostrzeżenia?

    Żel rzeczywiście jest łagodny. Pozwala utrzymać w czystości delikatne intymne okolice, nie czyniąc im krzywdy. Naprawdę niczego nie można zarzucić jego właściwościom myjącym, jednak mój ulubieniec przyzwyczaił mnie do nieco treściwszej i zdecydowanie bardziej kremowej konsystencji. Flos - Lek pod tym względem nie daje mi podobnego komfortu. Nie zrozumcie mnie źle, żel spełnia wszystkie obietnice producenta, jednak dla mnie liczy się nie tylko skuteczność, ale też przyjemność stosowania. W tej konkurencji Flos - Lek przegrywa. Ale z godnością ;)))

    piątek, 14 października 2011

    Zapowiedź :)

    Dziś tylko krótka zapowiedź kolejnych recenzji. Już niedługo możecie spodziewać się kilku postów na temat nowości Virtual, głównie z jesienno - zimowej kolekcji Rock me baby, ale nie tylko. Spójrzcie, co trafiło w moje ręce i czeka na testy :)






    ROZŚWIETLAJĄCO - BRĄZUJĄCY PUDER PRASOWANY
    DO TWARZY I DEKOLTU
    ROCK ME BABY
    W ODCIENIU 140






    PRASOWANE CIENIE DO POWIEK
    ROCK ME BABY
    W ODCIENIU 139






    BŁYSZCZYK DO UST
    ROCK ME BABY
    W ODCIENIU 146






    LAKIERY DO PAZNOKCI
    STREET FASHION
    W ODCIENIACH 98 PRETTY WOMAN I 100 SEA STORY






    MASKARA 3 W 1 TOTAL BLACK
    WATERPROOF & LONG & VOLUME






    Od czego by tu zacząć? Jak myślicie? Liczę na podpowiedzi!

    czwartek, 13 października 2011

    Na koniec świata ;)))

    Nawet nie umiem określić, ile kilometrów mam w nogach po swoich długich wakacjach. Dziesiątki, może nawet setki? W każdym razie bardzo dużo. Po wszystkich odwiedzanych miastach poruszałam się głównie pieszo, chcąc zobaczyć jak najwięcej. Po każdym aktywnym dniu marzyłam jedynie o pozycji horyzontalnej i chwili ulgi dla stóp. Na szczęście zabrałam ze sobą w podróż pewien kosmetyczny gadżet, balsam do zmęczonych stóp i nóg Dr Stopa Flos - Lek z serii Foot Therapy [KLIK] :)))






    Przeznaczony do pielęgnacji stóp i nóg skłonnych do obrzęków. Szczególnie polecany osobom, których praca ma charakter stojący. Zawiera proteiny jedwabiu o właściwościach wygładzających skórę, ekstrakt z lilii wodnej oraz kompleks trzech ziół (kasztanowiec zwyczajny, cyprys wiecznie zielony, lipa drobnolistna), który skutecznie wzmacnia naczynka krwionośne. Balsam zmniejsza obrzęki oraz uczucie „ciężkości” i bolesności nóg. Delikatnie chłodzi i przynosi wyraźną ulgę zmęczonym stopom. Ma również doskonałe właściwości pielęgnacyjne - dobrze nawilża, delikatnie natłuszcza i uelastycznia skórę. Nowoczesna formuła balsamu umożliwia stosowanie go także bezpośrednio na cienkie rajstopy.

    Pojemność: 100 ml


    Naprawdę, opatrzność chyba nade mną czuwała, każąc mi spakować ten balsam w ostatniej chwili. Przydał się, o, jakże się przydał! Okazał się prawdziwym wybawieniem dla moich umęczonych wielogodzinnymi spacerami, opuchniętych i obolałych stóp. Dzięki lekkiej konsystencji lotionu, odczuwalnym właściwościom chłodzącym i nienachalnemu zapachowi, jego stosowanie było czystą przyjemnością. Możecie sobie wyobrazić ulgę, jaką czułam po każdej aplikacji. Oprócz niezaprzeczalnych walorów pielęgnacyjnych, bo skutecznego nawilżania nie można temu preparatowi odmówić, warto podkreślić jego właściwości terapeutyczne. Jeśli długie godziny spędzacie na stojąco lub przemierzacie piechotą dalekie dystanse, a zmęczone i opuchnięte stopy to Wasza codzienność, balsam Dr Stopa Foot Therapy to zdecydowanie coś, czym powinnyście się zainteresować :)


    Świetnym uzupełnieniem pielęgnacji jest na pewno inny preparat Flos-Lek, mianowicie dezodorant antyperspiracyjny do stóp ze skłonnością do grzybicy.






    Zawiera substancje o działaniu przeciwgrzybicznym i antybakteryjnym. Przeznaczony do codziennej pielęgnacji stóp o nadmiernej potliwości i skłonności do pęknięć, wyprzeń i zmian grzybicznych. Zmniejsza pocenie się nóg i likwiduje zaleganie potu między palcami, a tym samym zmniejsza macerację skóry oraz tendencje do powstawania pęknięc naskórka. Systematycznie stosowany hamuje rozwój mikroorganizmów, w szczególności grzybów. Triclosan skutecznie zapobiega powstawaniu przykrego zapachu na ponad 12 godzin. Daje uczucie świeżości i odprężenia.

    Produkt nie testowany na zwierzętach, przebadany dermatologicznie.




    Co prawda dezodorant ten nie zmieścił się w mojej wakacyjnej walizce, ale jego walory poznałam dużo wcześniej, stosując po każdej wizycie na basenie. Czyli regularnie, bo musicie wiedzieć, że pływam co drugi, trzeci dzień. Nie mam co prawda problemów ani z nadmierną potliwością, ani z grzybicą, ale wiadomo, na basenie trzeba być ostrożnym. Muszę przyznać, że czuję się z tym preparatem bezpiecznie. Początkowo byłam sceptyczna, bo nieco odstraszał mnie dość intensywny zapach i dziwna w pierwszym kontakcie ze skórą dość ciężka konsystencja spreju. Jak się okazało, i zapach, i zaskakująca lepkość po chwili znikają, ustępując miejsca uczuciu odświeżenia i ochłody, niezwykle przyjemnemu w upalne, letnie dni. Podoba mi się, że dodatkowo daje też ochronę przed przykrymi niespodziankami. Wyobrażam sobie, że może to być istotne dla kogoś, kto narażony jest na nie z racji chociażby treningów czy obniżonej odporności. Także nie jest to może must have dla absolutnie każdego, ale na pewno produkt wart zainteresowania dla wszystkich lubiących bądź zmuszonych dbać o zdrowie :)

    Zarówno balsam, jak i dezodorant bardzo przypadł mi do gustu. Uzbrojona w tak skuteczne preparaty, mogę iść pieszo choćby i na koniec świata ;)))

    wtorek, 11 października 2011

    Ad ovo ;)))

    Cześć, łakomczuszki! Dawno nie zapraszałam Was do stołu. Co powiecie na małą przekąskę?

    Pamiętacie wiedeński bufet Trześniewskiego? [KLIK] Od kiedy spróbowałam jego słynnych kanapeczek, pasty nie dają mi spokoju. Postanowiłam na stałe wprowadzić je do swojego menu, zaczynając najprościej jak można, od pysznej pasty jajecznej, ad ovo ;)))






    Przygotujcie:

    - sześć jajek ugotowanych na twardo
    - 2 łyżki majonezu
    - 2 łyżki posiekanego koperku
    - sól i pieprz

    Składniki wystarczy zmiksować na gładką masę lub po prostu rozdrobnić i porządnie wymieszać widelcem. I już, można wcinać! Komu kanapeczkę? :)))

    piątek, 7 października 2011

    Do roboty! :)))

    W ostatnich tygodniach, jak wiecie, No to pięknie! zmieniło nieco swój charakter, ale był to stan przejściowy, powoli wszystko wraca do normy. W kolejce do zaprezentowania czeka kilka wielce interesujących kolekcji, które aż się proszą o bliższe poznanie. Na pierwszy ogień idzie The Body Shop ze swoją mineralną serią Extra Virgin Minerals oraz olejkiem Hemp Hand Oil, otrzymanymi w ramach współpracy z marką.






    Co dokładnie kryła przesyłka?



    KREMOWY PODKŁAD W KOMPAKCIE
    EXTRA VIRGIN MINERALS






    DWA PODKŁADY W PUDRZE
    EXTRA VIRGIN MINERALS






    TRADYCYJNY PODKŁAD W PŁYNIE
    EXTRA VIRGIN MINERALS






    OLEJEK HEMP HAND OIL






    Jestem naprawdę ciekawa tych produktów i wprost nie mogę doczekać się testów. Zacieram więc ręce i zabieram się do roboty. Ale coś mi mówi, że będę potrzebowała pomocy ;)))

    czwartek, 6 października 2011

    Blada twarz ;)))

    Podkład Catrice Infinite Matt, o którym wczoraj wspomniałam, wzbudził Wasze ogromne zainteresowanie. Z przyjemnością napiszę o nim coś więcej, bo rzeczywiście jest to produkt godny uwagi, zasługujący na pełną recenzję.






    Czym zwrócił moją uwagę? Kolorem (niezwykle jasnym), opakowaniem (matowe szkło i pompka) oraz ceną (zaledwie kilkanaście złotych). To główne zalety Infinite Matt. Dla mnie na tyle zachęcające, że po pierwszym opakowaniu, sięgnęłam po drugie.






    Choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Sugerując się nazwą, zapowiadającą długotrwały matujący efekt, spodziewałam się podkładu, który utrzyma moją przetłuszczającą się cerę w ryzach przez wiele godzin. Nie muszę chyba mówić, że była to z mojej strony naiwność? Uważam, że nazwa Infinite Matt w przypadku tego produktu to nadużycie, ten podkład nie ma jakichś szczególnych właściwości matujących. Wręcz przeciwnie, nadaje lekko satynowy look. Pierwsze testy nie wypadły więc obiecująco. Mimo wszystko nie zraziłam się, bo bardzo odpowiadał mi jego jasny, naturalny kolor. Jak dobrze, że się nie poddałam! Okazało się, że Infinite Matt bardzo łatwo oswoić.

    Podkład ma dość lekką, nietłustą konsystencję, pozwalającą stopniować poziom krycia. Przyjemnie, miękko się aplikuje. Nałożony nawet w większej ilości, ładnie stapia się ze skórą, nie odznaczając się i nie utleniając brzydko z biegiem godzin. Ostatecznie przyzwyczaiłam się nawet do tego satynowego błysku. Ba, polubiłam go! Dzięki niemu twarz nie traci wymiaru, nie staje się płaska i sztuczna. A do zachowania pożądanego matu wystarczy przecież dobrze dobrać puder.

    Infinite Matt na pewno wyróżnia paleta kolorów, zawierająca odcień naprawdę jasny i neutralny, bez dominujących tonów. Nie znam drugiego takiego na polskim rynku drogeryjnym. Nawet 150 Buff Revlon Color Stay, uchodzący za przyjazny bladolicym, jest bardziej napigmentowany, co zresztą możecie same zobaczyć. W porównaniu z 010 Light Beige, najjaśniejszym z palety Catrice, wydaje się wręcz żółty.






    Infinite Matt nie jest podkładem idealnym. Nie matuje, choć to obiecuje. Zapewnienie o 18-godzinnej trwałości można włożyć między bajki. Ale wygląda naprawdę naturalnie i przyzwoicie kryje, nokautując konkurencję prawdziwie słowiańską paletą odcieni. W zestawieniu z dobrym pudrem jest niezawodny. Mnie to wystarcza. Czy wystarczy Wam, nie wiem. Musicie przekonać się na własnej skórze. Nawet tej najbledszej :)))

    środa, 5 października 2011

    Obiecuję poprawę! :)))

    Wyjeżdżałam na miesiąc, więc wydawało mi się, że muszę zabrać WSZYSTKO. Że jeśli czegoś nie spakuję, prędzej czy później pożałuję. Moja podróżna kosmetyczka wypchana była więc po brzegi. I co? Pstro. Okazało się, że i tak w kółko sięgam najwyżej po kilka rzeczy. Ciągle tych samych. Podkład Catrice Infinite Matt, który okazał się fantastyczną odskocznią od niewygodnych w podróży minerałów, zaskakująco dobrze kryjący puder Benefit Hello Flawless, który świetnie spisywał się solo w upalne dni, mój ulubiony, mocno już wysłużony róż Benefit Thrrrob, niezawodna, neutralna paletka Nyx Nude on Nude i miniaturowy, czarny tusz do rzęs Clinique High Impact.






    W zasadzie niczego więcej nie używałam i całą masę kosmetycznych gadżetów targałam przez pół Europy zupełnie niepotrzebnie. Cienie, linery, tusze, rozświetlacze, pudry, błyszczyki ... Czy ja niedawno nie pisałam czegoś o minimalizmie? Właśnie widać, jak udaje mi się wcielać go w życie ;))) Ale obiecuję poprawę!

    wtorek, 4 października 2011

    Punkt G ;)))

    Już dawno z koleżankami ustaliłyśmy, że słynny punkt G rzeczywiście istnieje. Gdzie? Na końcu słowa shoppinG! ;))) Oczywiście trzymałam się tej prostej prawdy w czasie mojej podróży, co poskutkowało udanymi zakupami :D






    Drogerie DM spotykałam na swojej trasie bardzo często, począwszy od Czech, przez Austrię, aż po Słowenię. Oferowały jednak asortyment na tyle zbliżony do tego, co możemy kupić w Polsce, że skusiłam się jedynie na kilka niedostępnych u nas gadżetów do kąpieli Balea i podkład Caviar Long Stay Dermacol. W moim koszyku wylądowała też niemalże cała męska seria Alverde, która następnie trafiła do kosmetyczki mojego męża :)))






    W Słowenii skusił mnie Lush. Na salon natknęłam się w zasadzie przypadkiem, ale zakupy, mimo że nieplanowane, poczyniłam całkiem spore. Nie mogłam oprzeć się tym wszystkim zapachom! Najchętniej wykupiłabym pół sklepu, ale koniec końców stanęło na kulach do kąpieli (Big Blue i Fizzbanger), bąbelkach (Karma i Amandopondo) i mydłach (Sea Vegetable, Karma i Lemslip). Zakupy były na tyle satysfakcjonujące, że później we Włoszech jakoś udało mi się ignorować plakaty o treści "Follow your nose, Lush is close" ;)))






    Na koniec, we Włoszech, trafiłam do świątyni makijażu, salonu Kiko. Oszołomił mnie! Trzeba przyznać, że ekspozycja robi wrażenie. Uporządkowana, posegregowana w sekwencje tematyczne i kolorystyczne, w całości dostępna dla klientek, które bez przeszkód i kłopotliwego nadzoru obsługi mogą korzystać z ogromnej ilości testerów, oddać się w ręce makijażystki bądź po prostu pooglądać asortyment. Testowałam więc, oglądałam, wybierając ostatecznie kilka lakierów do paznokci, puder mineralny Soft Focus Compact Wet & Dry Mineral Foundation, szary, precyzyjny cień sypki z serii Eyetech Look i przepiękną paletkę Color Fever.






    Tak sobie patrzę na te zakupy i myślę, że dopieściłam nie tylko G, ale też wszystkie pozostałe litery alfabetu ;)))

    poniedziałek, 3 października 2011

    W dobre ręce :)

    Post dedykowany FF,
    która w ostatnich tygodniach opiekowała się Wilusiem
    i zdołała zawładnąć jego kocim sercem :)


    Witajcie! Trochę mnie tu nie było. Ale wiecie, moja Pani chciała podróżować, a ja nie chciałem robić kłopotu. Spakowałem więc swoje kocie manatki i oddałem się w dobre ręce. O, jakie dobre! Przez moment rozważałem nawet, czy nie zostać w tych rękach na zawsze ;))) No ale ostatecznie, z lekkim ociąganiem, wróciłem.









    Pomyślałem, że skoro już jestem, to wpadnę się przywitać. I raz jeszcze podziękować za troskliwą opiekę. FF, tęsknię!!! Wiem, że czytasz :)))

    Pan Wiluś.

    niedziela, 2 października 2011

    Home, sweet home :)))

    Po kilku tygodniach życia na walizkach, wracam do rzeczywistości. Dziękuję wszystkim, którzy wirtualnie towarzyszyli mi w podróży, śledząc i komentując kolejne wpisy. Mam nadzieję, że udało mi się oddać ducha miejsc, które odwiedziłam :)))






    Moja podróż była fascynująca, jednak sporo prawdy jest w powiedzeniu, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Home, sweet home :)))