beauty & lifestyle blog

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Świątynia łakomstwa ;)

Weekend spędziłam w Krakowie.* Nie byłabym sobą, gdybym nie pokazała Wam kolejnego fajnego miejsca, do którego miałam szczęście trafić. Zapraszam pod adres Michałowskiego 14 (róg Michałowskiego i Kochanowskiego), Cupcake Corner Bakery KLIK.







Jak mam Wam o tym miejscu opowiedzieć? Jak opisać tę luźną, przyjazną atmosferę? Jak oddać wyborny, niepowtarzalny smak wypieków? Gdybym miała użyć tylko jednego określenia, wybrałabym to: "Świątynia łakomstwa" :)))

Niby zwykłe muffiny, niby zwykłe babeczki, a już same nazwy działają na wyobraźnię. Przytoczę choćby kilka: Słoneczna Pomarańcza, Radosna Cytrynka, Czekoladowa Obsesja, Borówki ze Śmietaną, Truskawkowa Lemoniada, Kokosowa Biała Czekolada ... Miód na serce łasucha :))) Zresztą, co Wam będę opowiadać, sami popatrzcie!


























Na samo wspomnienie robię się głodna :)))

A wnętrze? Uniwersalne. Dobre i na randkę, i na ploty z koleżanką, i na spotkanie z przyjaciółmi, i na szybką samotną przekąskę w ciągu dnia.











Jeśli będziecie mieć okazję, koniecznie się tam wybierzcie. I nie żałujcie sobie ;)))
Smacznego!!!

* Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Angel of Sadness, Frenkę, Selene211 i Viollet87. Frence jeszcze raz dziękuję za gościnę.



piątek, 27 sierpnia 2010

Seks czy naftalina? ;)

Nie wiem, czy wygląda to tak samo na całej Ukrainie, ale we Lwowie można tanio kupić perły. Słodkowodne. Nie mam pojęcia, gdzie są hodowane, pewnie w Chinach ;))), ale ceny są naprawdę zachęcające. Grzech nie skorzystać. Toteż skorzystałam. A raczej skorzystał mój mąż, który zrobił mi uroczy prezent :)







Gdzie pereł we Lwowie szukać? Na Krakowskim Targu. To typowy pchli targ, trochę staroci, trochę sztuki, trochę ludowego rękodzieła, trochę biżuterii. Ceny oczywiście można "negocjować" ;)

Jeśli chodzi o perły, każdy znajdzie coś dla siebie. Eleganckie krótkie sznury, ekstrawaganckie długie, z pereł dużych, małych, klasycznie białych, opalizujących lekko na różowo, na zielono, zabarwionych na szaro czy łososiowo. Wybór naprawdę spory, aż ciężko się zdecydować. Ale klasyka jest nieśmiertelna, zawsze się obroni, dlatego dla siebie wybrałam bardzo prosty zestaw.















Im strój skromniejszy, tym lepsze stanowi dla pereł tło. Są ozdobą same w sobie. Tak uważam. I nie godzę się z tezą, że to biżuteria dla starszych, nudnych pań. A Wy jak myślicie? Pachnie seksem czy naftaliną? ;)))



czwartek, 26 sierpnia 2010

Słodkości :)

W powszechnej świadomości funkcjonuje przekonanie, że na Ukrainę warto jeździć wyłącznie po papierosy i alkohol. Tymczasem legalnie, bez opłat celnych, można stamtąd przywieźć jedynie 40 sztuk papierosów (czyli zaledwie dwie paczki), 1 litr mocnego alkoholu (powyżej 22%) lub 2 litry słabszego (poniżej 22%) i 4 litry niemusującego wina i 16 litrów piwa, w dodatku pod warunkiem, że podróżny nie jest mieszkańcem strefy nadgranicznej (mieszkańców strefy obowiązują surowsze limity). Niedużo, prawda? Nie lepiej przywieźć coś innego, w dowolnej ilości? Słodkości! :)))

Ukraina słynie ze słodyczy. Najpopularniejsza jest chyba lwowska fabryka wyrobów czekoladowych "Switocz", która jakiś czas temu trafiła w ręce koncernu Nestle, KLIK. Krówki ciągutki, nadziewane cukierki, czekolady ... eh, rozmarzyłam się :) Moja rodzina kocha romaszki, znikają błyskawicznie. Ale zdjęcia zdążyłam zrobić :)))











Równie smakowite są wyroby marki Roshen KLIK.























Warto spróbować też ukraińskiej chałwy, produkowanej z ziarna ... słonecznikowego! Wyróżnia ją ciekawy smak (mniej słodki niż tradycyjnej chałwy) i nietypowy kolor (dość ciemny). W oko wpada charakterystyczne opakowanie, z motylem przycupniętym na kwitnącym słoneczniku.









Pyszności! Żeby tak jeszcze w biodra nie szły ... ;)))



środa, 25 sierpnia 2010

Bianco Rosso

Kręcąc się bez celu po uliczkach Lwowa, trafiliśmy do "Bianco Rosso", włoskiej pasterii (Prospekt Swobody 6/8). Ta restauracja po prostu nas urzekła, od pierwszego wejrzenia. Kiedy nas tam nakarmiono, zauroczenie mogło się tylko pogłębić :) Świetna kuchnia! Co więcej, to miejsce ma po prostu dobry, przyjazny klimat. W dodatku nie jest sztampowe, zostało bardzo ciekawie urządzone. Biel i czerwień, w nawiązaniu do nazwy. Szkło i przestrzeń. Światło i półmrok. Jedzenie i wino. Żałuję, że nie mogę Wam tego pokazać tak, jakbym tego chciała. Ukradkowe zdjęcia nie oddają tej atmosfery :(











Zachwyciły mnie krzesła. Jedyny zwariowany element w tym stonowanym, minimalistycznym wnętrzu.







A pasta? Poezja!

Carbonara.







Arabiata.







Do picia świeża lemoniada. Moja klasyczna, męża z dodatkiem imbiru.











Następnego dnia wróciliśmy na risotto.

Ai funghi. Cudowny aromat leśnych grzybów.











Do picia schłodzona woda z miętą, cytryną i limonką.







Życzyłabym sobie, żebyśmy wszyscy zawsze trafiali wyłącznie do takich miejsc. Gdzie o gości się dba. Gdzie podaje się smaczne, prawdziwe jedzenie. Dokąd po prostu chce się wracać :)))



Podano do stołu :)

Uwierzcie, trudno wybrać coś z karty dań napisanej w obcym języku. Co prawda cyrylicę czytam bez problemu, ale jednak ukraiński nie jest aż tak podobny do polskiego, jakby się mogło niektórym wydawać ;))) Co zrobić, jeśli w dodatku z kelnerką nie można się dogadać? Wybrać coś na chybił trafił! Tym sposobem zaserwowano nam to:











Pieróg? Nie pieróg? Chyba pieróg :))) Pewności nie mam, nie wiem nawet, czy to aby na pewno był specjał ukraiński, bo w knajpie podawano też kuchnię włoską ("pizza" zrozumiałam ...) i grecką (wiele mówiąca nazwa lokalu: "El Greco"). W każdym razie pyszne było! W środku smaczne warzywno - mięsne nadzienie.

A potem deser! :))) W opisywanej już kiedyś Kawiarni Wiedeńskiej.











Był tak pyszny, że z przyjemnością wróciliśmy tam na coś słodkiego także następnego dnia.







A pozostałe posiłki? Odkryliśmy fantastyczną włoską pasterię, zasługującą na osobnego posta :))) Wszystko Wam dokładnie pokażę i opiszę.

Tymczasem na zakończenie akcent, który mnie nieco rozczulił, przypomniał dawne czasy. Sprzedawany na wagę, prosto w gazetowe rożki, prażony słonecznik :)







Saturatory też były :)))




poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Na ludowo :)

Byłam we Lwowie, znowu :))) Tym razem na weekendowej randce z mężem. Na szczegóły randki opuszczam zasłonę milczenia ;), ale z chęcią opowiem Wam o Lwowie jako takim :) Na obserwacje miałam całe dwa dni!

Pamiętacie pochód panien młodych? Tym razem, aż trudno uwierzyć, nie widziałam ani jednej! Ale równowaga w przyrodzie musi być. Nie ma białych sukien, jest coś innego :))) Nagle wszędzie, po prostu wszędzie, zaczęłam dostrzegać motywy ludowe.

W sklepowych witrynach.







Na tramwajach.







Na knajpianym menu.







Na reklamach.







Po prostu na ludziach! Młodych, starych, bez różnicy.



































Nie rozumiałam, co się dzieje, domyślam się, że musi to mieć związek z Dniem Niepodległości, obchodzonym na Ukrainie 24 sierpnia, czyli jutro. Przyglądałam się zupełnie postronnie i przyznam, że urzekło mnie to, naprawdę. U nas to nie do pomyślenia, żeby nawet w największe święta państwowe na ulicy uświadczyć kogoś w stroju krakowskim, łowickim, kujawskim ... No chyba że akurat jesteśmy na koncercie Mazowsza albo spacerujemy po Krupówkach ;))) A tam strój ludowy w ogóle nie wzbudzał sensacji. Był na miejscu. Nikt się na nikogo nie gapił, nikt się nie dziwił. Ludzie wyglądali naturalnie, nie sprawiali wrażenia przebranych. Nie wiem, może naród ukraiński rekompensuje sobie w ten sposób lata ucisku, pielęgnuje i akcentuje swoją odrębność stojącą jakby nie patrzeć w kontraście do krótkiej historii ukraińskiej państwowości? Zgaduję. Jakiekolwiek kryją się za tym motywy, efekt jest fantastyczny. Zgadzacie się?