beauty & lifestyle blog

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Do siego roku!

Skoro wczoraj pisałam o tegorocznych hitach, to naturalną koleją rzeczy byłoby zabranie się dziś za kity. Ale kity w sylwestra? Bez sensu. To może poczekać, lepiej pokażę Wam coś prawdziwie sylwestrowego. O.P.I. Goldeneye, płynne złoto w sam raz na wystrzałowy, imprezowy mani! Choć pewnie dziwna to rekomendacja od kogoś, kto dzisiejszy wieczór zamierza spędzić w domu. Cóż, życie, gdybym wyszła, musiałabym jak Kopciuszek wrócić przed północą, na nocne karmienie ;))) Tak więc siedzę w dresach na kanapie, ale mam za to zabójczo złote paznokcie :DDD






Goldeneye pochodzi z bondowskiej kolekcji Skyfall. Nie wiem, czy na zdjęciu to dostrzegacie, ale wykończenie ma nie metaliczne, czego można by się spodziewać, a drobinkowe. Na paznokciach tworzy piękną złotą taflę, bez prześwitów. Jedna warstwa nadaje się do layeringu, dwie dają dość dobre krycie, pozwalające nosić lakier samodzielnie.

Na dokładną recenzję zapraszam za jakiś czas, chciałabym pokazać Wam ten lakier w różnych odsłonach, jest tego wart. A dzisiejszy wpis potraktujcie po prostu jako karnawałową propozycję.


Tymczasem przyjmijcie ode mnie noworoczne życzenia. Niezależnie od tego, czy wybieracie się na wielki bal, czy zostajecie w domu na kanapie jak ja, życzę Wam przyjemnego wieczoru. A Nowy Rok niech przyniesie Wam same dobre rzeczy. Serdeczności!






Całuję,
Cammie.



niedziela, 30 grudnia 2012

Fav lista 2012 :)))

Koniec roku sprzyja podsumowaniom, na wielu blogach widuję ostatnio zestawienia tegorocznych ulubieńców. Uwielbiam je przeglądać, są dla mnie często źródłem inspiracji. Postanowiłam przygotować własną fav listę, ograniczając się jednak wyłącznie do kosmetyków, które odkryłam w 2012 roku. Zapraszam do lektury :)))


Na początek kosmetyki kolorowe. Nie jest ich dużo, ale za to naprawdę każdy mogę całym sercem polecić, praktycznie w żadnym nie dopatrując się wad.






Paletka Sleek Au Naturel ---> KLIK Genialna! Na pewno ją znacie albo przynajmniej o niej słyszałyście. Jej sława jest całkowicie zasłużona, to 12 świetnie dobranych neutralnych cieni, głównie beży i brązów, pasujących chyba każdej tęczówce. Potencjał tej niepozornej palety, pozwalającej stworzyć makijaże zarówno dziennie, jak i wieczorowe, zarówno matowe, jak i błyszczące, jest ogromny. Polecam ją Waszej szczególnej uwadze! Moim zdaniem to najlepsza paleta Sleeka.

Puder brzoskwiniowy Skin Food Peach Sake Silky Finish Powder ---> KLIK. Delikatny, idealnie miałki, niemal niewidoczny na twarzy, doskonale matujący i utrwalający makijaż. Bardzo wydajny. A dodatkowo pięknie pachnie! Jest transparentny, pasuje każdej karnacji. Warto wziąć pod rozwagę.

Lioele Dollish Veil Vita BB Natural Green ---> KLIKKLIK, mój absolutny faworyt w tej kategorii. Daje mi wszystko, czego oczekuję od kremu BB, fantastyczny poziom krycia bez efektu maski, nietłustą formułę i wysoką ochronę przeciwsłoneczną. Pozornie zielone dziwadło, rozcierające się jednak na ładny, zdrowo wyglądający, wtapiający się w cerę odcień beżu. Pisałam już o tym, ale powtórzę - to bb krem o najbardziej matowym wykończeniu ze wszystkich, jakie znam.

Podkład Bourjois 10 hour sleep effect. Jeszcze Wam o nim nie wspominałam, kupiłam go stosunkowo niedawno, podczas rossmannowskiego kolorowego tygodnia. Miłość od pierwszego użycia. Lekki, pięknie wtapiający się w cerę, sprawiający, że skóra wygląda na zdrową i wypoczętą. Aplikowany na mokro beauty blenderem czyni z moją twarzą cuda. Uwaga! Bardzo słabo kryje. Ja idealnej cery nie mam, co to to nie, ale wolę zakryć co trzeba korektorem, niż szpachlować się jakimś mocno kryjącym podkładem, pozbawiając się tego wspaniałego promiennego efektu, jaki daje 10 hour sleep effect.

Żelowa kredka Sephora Flashy Liner. Naprawdę, miałam już różne żelowe kredki, począwszy od Avonu, kończąc na Urban Decay, ale to właśnie tę uważam za najlepszą. Miękka, ale nie na tyle, żeby stwarzać problemy z temperowaniem, szybko zasychająca, ale nie na tyle szybko, żeby w razie potrzeby nie zdążyć jej rozetrzeć, no i piekielnie trwała, nie do zdarcia przez cały dzień. Duży wybór nasyconych kolorów!


Pora na moje odkrycia pielęgnacyjne. Wyłuskałam same debeściaki ;)))






Filtr The Face Shop Natural Sun SPF 45 PA+++ ---> KLIK. Hicior tego roku. Spodobał mi się na tyle, że mam już drugą tubkę. Nie bieli (wręcz przeciwnie, delikatnie wyrównuje koloryt cery), fantastycznie nadaje się pod makijaż (ma właściwości wygładzające), a co najważniejsze skutecznie chroni skórę przed słońcem i jego promieniowaniem. Polecam każdemu.

Naturalne mydła do mycia twarzy. Nawet nie to konkretne, które widzicie na zdjęciu (tu akurat bardzo fajne czarne afrykańskie mydełko z iherb), a ogólnie po prostu mydła. Do mycia ciała używam ich od lat, ale dopiero w tym roku na dobre porzuciłam wszelkie żele i regularnie zaczęłam oczyszczać nimi także twarz. Rok 2012 upłynął głównie pod znakiem Mydlarni TULI ---> KLIK.

Jedwab w płynie Green Pharmacy, serum na łamliwe końcówki ---> KLIK. Cudo za grosze, z całkiem dobrym składem bogatym w cenne oleje i ekstrakt z aloesu. Używam niemal codziennie. Doskonale wygładza włosy, nie obciążając ich i nie przetłuszczając. Koniecznie wypróbujcie!






Uniwersalne olejki Alterra i Alverde.  Niestety, te z Alterry jakiś czas temu zniknęły z drogerii (choć podobno wracają! ja w każdym razie jeszcze ich nie widziałam), porzeczkowy z Alverde z tego, co słyszałam, też zniknął z oferty ... Nie będę się na ich temat rozpisywać, doskonale je znacie, zdobyły przecież olbrzymią popularność. Są świetne. Ja stosuję je do pielęgnacji ciała, nakładam na mokro zaraz po wieczornej kąpieli. Mam nadzieję, że znowu pojawią się na półkach, bo inaczej trzeba będzie wrócić do zwykłej oliwki.






Last but not least, krem ujędrniający Tołpa Dermo Body Mum. To właśnie on poratował moje zwiotczałe po ciąży ciało. Działa! Odczuwalnie napina i wygładza skórę, z pewnością wspomaga powrót do formy w połogu. Do tego pięknie pachnie. Nie jest tani, ale wart każdej złotówki. Polecam każdej mamie!



Tak wygląda moja fav lista. Wszystkie te kosmetyki odkryłam dla siebie w 2012 roku, celowo nie wspominałam dziś o ulubieńcach towarzyszących mi od lat. Mam nadzieję, że zainteresowało Was to zestawienie, może nawet wypatrzyłyście coś, co mogłoby służyć także i Wam?

Dajcie koniecznie znać, jakie są Wasze największe tegoroczne kosmetyczne odkrycia. Stwórzmy naszą wspólną listę best of the best!



sobota, 29 grudnia 2012

Świąteczne prezenty :)))

Witajcie! Ależ się za Wami stęskniłam! Przyznam jednak szczerze, że potrzebny był mi ten kilkudniowy internetowy detoks.

Powoli otrząsam się z rozleniwiającej świątecznej atmosfery, wracając do normalnego, codziennego rytmu. Wracam też oczywiście do blogowania. O czym mogłabym napisać w pierwszym poście po świętach? Wiadomo, o prezentach :DDD Okazuje się, że choć listę świątecznych życzeń pisałam na ostatnią chwilę, wcale zresztą nie oczekując, że moi najbliżsi wezmą ją na serio, została ona potraktowana całkiem poważnie :)))



Złote kolczyki, kuleczki, o jakich marzyłam. Od mojego kochanego męża.






Travalo. I to od razu dwa! Zestaw w eleganckim, skórzanym etui. Dzięki, braciszku!






Kolejny koralik do mojej pandory. Różyczka od mamy.






MAC Shale, wkład do mojej paletki. Od rodziców, ale wiem, że powinnam podziękować mamie, tata za Chiny Ludowe by na to nie wpadł ;)))






Kilka gadżetów sprezentowałam sobie sama z myślą o świętach. Naszyjnik i bransoleta w odcieniach złota z Mohito.






Kołnierzyk z C&A. Uwielbiam go!






A na koniec zupełnie niespodziewany prezent od The Body Shop Polska, dotarł tuż przed świętami. Zestaw miniatur zimowych maseł do ciała, pierniczki, żurawina i wanilia.






Prezenty to miła świąteczna tradycja, wiadomo, nie najważniejsza, ale jednak przynosząca sporo radości. Mam nadzieję, że równie jak ja zadowolone jesteście z tego, co znalazłyście pod choinką. Może nawet macie ochotę się pochwalić? Miejsce w sekcji komentarzy jest do Waszej dyspozycji! :)))




poniedziałek, 24 grudnia 2012

Świąteczne życzenia :)))

Dziewczyny!

Przyjmijcie, proszę, świąteczne życzenia.
Cudownych, spokojnych, rodzinnych i pachnących świąt, pełnych ciepłej, domowej atmosfery. I oczywiście góry trafionych prezentów pod choinką!






Do zobaczenia po świętach :)))

Całuję,
Cammie.



sobota, 22 grudnia 2012

Chwila prawdy ...

Chwila prawdy. Jolly Jewels są do de! Owszem, są wyjątkowo ładne, ale niestety są także wyjątkowo nietrwałe. Kupiłam trzy kolory i żaden nie utrzymał się na paznokciach dłużej niż dwa dni. Nie pomogły żadne bazy, żadne topy ...

Złoto z tej kolekcji (nr 103) prezentowałam Wam i recenzowałam TUTAJ, dziś pokażę róż (nr 108) i czerń (nr 117).















Wybaczcie, ale szczegółowej recenzji tym razem nie będzie. Lakiery, które pokazuję Wam dzisiaj, w zasadzie nie różnią się od tego, który zdążyłam opisać wcześniej. Są równie nietrwałe. Różowy utrzymał się na paznokciach niespełna jeden dzień, po czym zaczął odpryskiwać sporymi kawałkami, czarny wytrzymał jakieś dwa dni. Na moje standardy to po prostu katastrofa. 

Złoty jest na tyle przejrzysty, że nadaje się do layeringu, także pewnie nad jego trwałością można jeszcze popracować. Baza różowego brzydko smuży i ukrywa to dopiero druga warstwa, więc w tym przypadku tego typu zdobienie moim zdaniem odpada. Czarny natomiast jest tak gęsty (rzekłabym nawet, że glutowaty ...), że w ogóle nie ma o czym mówić. Ale też trzeba mu oddać, że to właśnie on sprawia wrażenie najtrwalszego.

Zawiodłam się okrutnie. Tak za nimi łaziłam, tak ich szukałam, a teraz pewnie puszczę w świat, bo to nie na moje nerwy.


Zajmijmy się lepiej czymś przyjemniejszym. Jak tam przygotowania do świąt? :)))

Całuję,
Cammie.





piątek, 21 grudnia 2012

Świat się kończy!

Jak się macie w ten piękny, słoneczny poranek końca świata? :DDD Śniadanie zjedzone? Pamiętajcie, dziś trzeba się wyjątkowo rozpieścić, to może być ostatnie śniadanie w Waszym życiu ;))) W każdym razie ja na wszelki wypadek zaserwowałam sobie dziś moje absolutnie ukochane poranne danie, pyszne, sycące i dające mi mnóstwo energii :))) Ryż na słodko!





Gdybym mogła, jadłabym to chyba codziennie. Uwielbiam! Nie jest to nic skomplikowanego, jeśli nabrałybyście na taki ryż ochoty, z pewnością przed końcem świata zdążycie go przygotować ;)))

Potrzebujecie:
- odrobiny masła (najlepiej klarowanego);
- dowolnej ilości ugotowanego na sypko ryżu, wedle apetytu (najlepiej basmati);
- banana;
- jabłka;
- garści włoskich orzechów;
- kilku rodzynek (opcjonalnie);
- łyżeczki miodu;
- cynamonu (do smaku).

Na rozgrzane na patelni masło wystarczy wyłożyć plasterki banana i jabłka, dodać orzechy i rodzynki,  poddusić do miękkości, po czym dorzucić ryż. Wszystko ładnie wymieszać, doprawić miodem i cynamonem i w zasadzie danie gotowe :)))

W związku z dzisiejszym końcem świata pozwoliłam sobie na podwójną porcję, a co! Przecież jutro może nie nadejść już nigdy ;)))


A jakie są Wasze propozycje na śniadanie końca świata? Piszcie, tylko szybko, bo wiecie, świat się kończy!




czwartek, 20 grudnia 2012

Święta za pasem :)))

Skoro dostaję świąteczne prezenty, to święta naprawdę już za pasem :)))









A w środku?

Świąteczne pierniczki!







Ale nie tylko :)))

Co jeszcze?



WELLNESS & BEAUTY
ALGI I MINERAŁY MORSKIE
peeling

FUSSWOHL
rozświetlający lotion do nóg

ISANA
ŻURAWINA I BIAŁA HERBATA
żel pod prysznic

WELLNESS & BEAUTY
MANDARYNKA I JOGURT
masło do ciała



(Zdjęcie: materiały promocyjne marki)



Sezon świąteczny uważam za rozpoczęty!

Komu pierniczka? :)))



środa, 19 grudnia 2012

Uwaga na oczy! ;)))

Uwaga na oczy! Będzie dużo błysku :DDD Zgodnie z wczorajszą zapowiedzią, chciałabym pokazać Wam iście karnawałową propozycję O.P.I. Spójrzcie, jakie cudowności znalazłam w kolejnej przesyłce od oficjalnego dystrybutora marki (kupkosmetyk.pl).

Na początek dwa lakiery z tegorocznej linii Designer Series, roziskrzona malina, czyli odcień Reflection oraz połyskujące srebro, czyli odcień Radiance. Całą kolekcję możecie obejrzeć TUTAJ.  






Ta malinowa czerwień jest przepiękna i mimo wszystko na tyle uniwersalna, że wcale nie trzeba szukać dla niej specjalnej okazji, zdecydowanie można nosić ją na co dzień, co z pewnością będę robić. Srebro jest już bardziej wymagające, niezwykle błyszczące, z mocnym metalicznym wykończeniem. Muszę je sobie oswoić.



Złoto z kolekcji Skyfall już doskonale znacie. Goldeneye to rzeczywiście kolor, który ma szansę świetnie wpisać się w karnawałową aurę. 






Kolor jest mocny i intensywny. Jeszcze nie mam na ten lakier pomysłu, ale z pewnością coś wymyślę :)))



A na koniec coś, czego nawet w asortymencie O.P.I. nie podejrzewałam. Pure Lacquer Nail Apps, czy naklejki na paznokcie! Na zdjęciu widzicie Positively Shocking, czyli brokatowe złoto oraz Gold Lace, czyli misterną złotą koronkę na czarnym tle (do ich utrwalenia dostałam także miniaturę Rapid Dry Top Coat). Wszystkie dostępne wzory możecie obejrzeć TUTAJ.






Naklejki wyglądają pięknie, na pewno mogą być "kropką nad i" dla niejednej kreacji. Przyznam jednak szczerze, że trochę się ich obawiam. Nigdy wcześniej nie miałam z czymś takim do czynienia i zastanawiam się, czy podołam aplikacji. Cóż, to się okaże.


Wiem, wiem, dużo tu dziś błysku. W tej skumulowanej formie może nawet wydawać się, że za dużo. Ale obiecuję, będę sobie i Wam ten błysk dozować. Nie chciałabym, żeby kogoś mi tu oślepiło! ;)))


Co myślicie o tych błyskotkach?


Całuję,
Cammie.




wtorek, 18 grudnia 2012

Mikołajkowy konkurs rozstrzygnięty!

Pora na wyniki mikołajkowego konkursu! Przypomnę, że gra toczyła się o ufundowane przez drogerię Rossmann dwa zestawy kosmetyków Isana, w skład których wchodził krem do ciała z masłem shea i kakako oraz kremu do rąk z kwiatem pomarańczy.






Bez zbędnych ceregieli ogłaszam, że nagrody trafiają do ...



Axi_1099

oraz

Pani Lewczyk



Dziewczyny, serdecznie gratuluję! Czekam na dane adresowe. Spieszcie się, jak się sprężymy, jest szansa, że paczki dotrą jeszcze przed świętami :)))


Na dziś to tyle, mikołajkowy konkurs rozstrzygnięty. A już jutro zapraszam na karnawałową odsłonę O.P.I.!


Buziaki,
Cammie.




poniedziałek, 17 grudnia 2012

Nie wszystko złoto ;)))

Są przepiękne, to nie ulega wątpliwości. Nic dziwnego, że lakiery Golden Rose z serii Jolly Jewels od kilku tygodni zdobywają niezwykłą popularność. Trudno przejść obok nich obojętnie, mnie w każdym razie się to nie udało. A z radości, że w końcu odkryłam miejsce, gdzie w moim mieście można je kupić, wzięłam od razu trzy sztuki - nr 103, czyli złoto z miedzianymi płatkami, nr 108, czyli malina z różowymi płatkami oraz nr 117, czyli czerń z płatkami złotymi.






Wyglądają wręcz biżuteryjnie, robią wrażenie, można stracić głowę. Jednak mimo wszystkich zachwytów, jakie ostatnio na ich temat można przeczytać, chyba będę musiała nieco ostudzić tę euforię.  Bo niestety, ale nr 103, który poszedł na pierwszy ogień, spisał się tak sobie ... Ale po kolei. Spójrzcie, czyż nie jest piękny?






1. Dostępność - 1 (salony i wyspy Golden Rose, małe lokalne sklepiki, internet).
2. Cena - 0 (około 15 zł, co w kontekście jakości, o której zaraz, mimo całej urody wydaje się ceną zdecydowanie wygórowaną).
3. Kolor - 1 (cu-do-wny!, oryginalny, jak cała seria zresztą).
4. Aplikacja - 1 (bajeczna łatwa, w dużej mierze na pewno też dlatego, że drobinkowa formuła lakieru nie wymaga precyzji).
5. Pędzelek - 1 (bez zastrzeżeń).
6. Krycie - 1 (jedną warstwą można zrobić ciekawy layering, dwie dają krycie pozwalające na samodzielne mani).
7. Wysychanie - 1 (błyskawiczne, paznokcie są suche jeszcze przed pociągnięciem topem).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Sally Hansen Miracle Cure i Poshe Super-fast Drying Topcoat) - 1 (wyśmienita).
9. Trwałość - 0 (dramat ... lakier nie wytrzymał na paznokciach nawet dwóch dni, odpryskiwał brzydko całymi płatami!).
10. Zmywanie - 0 (szału nie ma, jak to przy brokacie).

Moja ocena: 7/10.



Biję się z myślami, co napisać, bo z jednej strony podziwiam tę kolekcję, naprawdę się wyróżnia, a lakier, po który sięgnęłam w pierwszej kolejności, początkowo mnie zachwycił. Ale tej beznadziejnej trwałości nie mogę mu wybaczyć! Jednak nie wszystko złoto, co się świeci ;)))

Jakie macie doświadczenia z Jolly Jewels? Czego mam się spodziewać po kolejnych dwóch kolorach? Mam nadzieję, że mnie pocieszycie ... 



Ostatni dzwonek!
Już tylko dziś możecie wziąć udział
w mikołajkowym konkursie
z nagrodami ufundowanymi
przez drogerię Rossmann!

sobota, 15 grudnia 2012

Będę chwalić!

Jak Wam mija sobota? Mam nadzieję, że równie niespiesznie i relaksująco jak mnie. Dla podtrzymania tej miłej weekendowej atmosfery zapraszam na recenzję, w której nie będę krytykować, nie będę narzekać i nie będę marudzić. Będę za to chwalić. Bo jest za co! Lakier MeMeMe Nail Collection Long Lasting Gloss (otrzymałam go niedawno od drogerii kosmetykomania.pl, pamiętacie?) naprawdę zasługuje na dobre słowo. A w duecie z bladoróżowym brokatem z nowej serii Wibo dodatkowo zyskuje :)))






Odcień MeMeMe, który widzicie na zdjęciach, to nr 59 Refined, czyli delikatna, gołębia szarość. Idealnie wpisuje się w gamę moich ulubionych kolorów. Na paznokciach prezentuje się bardzo subtelnie, dlatego postanowiłam trochę "podrasować" go srebrno - różowym brokatem Wibo nr 3 z kolekcji Futura. Tak do mnie migał ze sklepowej półki, wołając "weź mnie, weź mnie, weź mnie!". Wzięłam :DDD

Przyznajcie, że wyjątkowo do siebie pasują, dając razem przyjemny dla oka nienachalny efekt.









1. Dostępność - 0 (tylko przez internet).
2. Cena - 0 (15 zł za pojemność 5 ml i 24,50 zł za 12 ml, czyli sporo, zwłaszcza w przypadku wersji mini).
3. Kolor - 1 (bardzo czysty, jasny, ale dobrze napigmentowany).
4. Aplikacja - 1 (bardzo łatwa, przypominająca nieco chwalone kiedyś przeze mnie właściwości lakierów Bella Oggi z serii Gel Effect).
5. Pędzelek - 1 (poręczny, bardzo wygodny).
6. Krycie - 1 (typowe, konieczne dwie warstwy).
7. Wysychanie - 1 (doskonałe tempo).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Sally Hansen Miracle Cure, Poshe Super-fast Drying Topcoat i brokat Wibo) - 1 (absolutnie bez zarzutu).
9. Trwałość - 1 (rewelacyjna! 5 dni bez skazy).
10. Zmywanie - 1 (zupełnie bezproblemowe).

Moja ocena: 8/10.


Nie ma się do czego przyczepić! Chyba że do słabej dostępności w Polsce. Bo jakość sama w sobie naprawdę jest świetna. 

Jak Wam się podoba efekt, jaki osiągnęłam łącząc ten piękny, gołębi lakier z bladoróżowym brokatem? Ja jestem pod urokiem tego zestawienia :)))

Dziewczyny, a jakie są Wasze ulubione połączenia? Piszcie, może się zainspiruję!



Zapraszam do udziału
w konkursie mikołajkowym!
Do wygrania dwa zestawy
kosmetyków ufundowanych
przez drogerię Rossmann!




piątek, 14 grudnia 2012

Madame LAMBRE!

Dobrze wiecie, że w zasadzie nie zdarza mi się publikować materiałów promocyjnych w ciemno, bez poznania produktów danej marki bliżej. Ale tym razem robię wyjątek, uprzedzam fakty i zapraszam na prezentację Madame LAMBRE!

Pierwsze słyszycie? Nie dziwię, to nowość na polskim rynku, sama też usłyszałam o tej marce po raz pierwszy zaledwie kilka dni temu, przeglądając filmy na YT. A tymczasem zapowiada się, że będę miała okazję poznać jej asortyment bliżej! Dlatego nie zwlekając, chciałabym pokazać Wam, co sprawiło, że jestem tak podekscytowana. Już samo logo marki przyprawia mnie o palpitację serca :)))




(Grafika: materiały promocyjne marki)



Marka kosmetyków do makijażu i pielęgnacji skóry - Madame LAMBRE jest nowością na polskim rynku. Stworzona z miłości do piękna i dedykowana każdej kobiecie poszukującej unikalnego sposobu pielęgnowania urody. 

Produkcja kosmetyków na bazie wyselekcjonowanych surowców i wybór najlepszych składników aktywnych zostały podkreślone oryginalnymi opakowaniami. Kochamy piękno i jesteśmy romantyczne, dlatego nawiązujemy do kobiecych czasów secesji wykorzystując motywy kwiatowe i bogate zdobienia.

Ciekawy design opakowań w stylu secesyjnym i współczesna paleta barw tworzą zmysłową kolekcję kosmetyków i akcesoriów do makijażu. Każdy z kosmetyków można kupować oddzielnie. Każda kobieta może z łatwością dobierać kosmetyki tak, aby tworzyć kolorystykę zestawów odpowiednich dla jej karnacji.

Madame LAMBRE proponuje także trzy serie do pielęgnacji cery: Silk Charm do skóry dojrzałej z pierwszymi oznakami starzenia się, Aquatique – serię intensywnie odżywiająca i nawilżająca, Time Code - serię regenerującą, rewitalizującą i napinającą skórę twarzy. 

Wysoka jakość produktów i czar ręcznie robionych opakowań sprawiają, że kobiety zakochują się w Madame LAMBRE bez pamięci. Zakochaj się i Ty. 

Oferta marki Madame LAMBRE dostępna jest w drogeriach Hebe. Zachęcamy także do odwiedzania naszego profilu Facebook – profil Facebook Madame LAMBRE.



Spójrzcie, jak pięknie prezentuje się oferta marki. Nie ukrywam, że ta secesyjna stylistyka wyjątkowo do mnie przemawia. Jest tak kobieca!



(Zdjęcia: materiały promocyjne marki)









Prawdopodobnie już w przyszłym tygodniu będę mogła Wam powiedzieć o Madame LAMBRE coś więcej, póki co, tak ja Wy, muszę zadowolić się oglądaniem zdjęć [KLIK]. Wyglądajcie notki, bo będę coś dla Was miała!


Tymczasem całuję,
Cammie.




Zapraszam do udziału

w konkursie mikołajkowym!
Do wygrania dwa zestawy
kosmetyków ufundowanych
przez drogerię Rossmann!



czwartek, 13 grudnia 2012

Zaległości :)))

Jak dorwałam się do jedwabiu z Green Pharmacy, tak nie mogę się od niego oderwać, rzadko kiedy sięgając ostatnio po jakiś inny preparat do włosów. A tymczasem winna Wam jestem recenzje kilku produktów do stylizacji fryzjerskiej marki Kemon. Wybaczcie mi te zaległości!

Myślę, że uwinę się w dwóch wpisach, dziś recenzując płyn zwiększający objętość włosów, następnym razem skupiając się na produktach do układania fryzur.

A zatem zapraszam na prezentację Body Fluid, płynu nadającego włosom objętość z linii produktów do modelowania AND.






Fluid nadający objętość.
Idealny do modelowania fluid nadający włosom objętość, sprawia, że stają się one grubsze i gęstsze, a fryzura nabiera zdrowego, lśniącego i pełnego życia wyglądu. Chroni włosy przed ciepłem suszarki. Włosy stają się podatne na układanie, a przy tym stają się zdrowe, jedwabiste i gęste.

Sposób użycia:
Rozprowadzić na umytych i lekko osuszonych włosach, równomiernie na całej ich długości. Następnie rozczesać i wysuszyć suszarką.

Pojemność: 150 ml.
Cena: około 55 zł.



Jakiś czas recenzowałam podobny produkt z tej linii, mianowicie Tonic Cream, pamiętacie? ---> KLIK. Bardzo przypadł mi do gustu, odczuwalnie pogrubiał włosy. Body Fluid ma zbliżone działanie, też mogę wypowiadać się na jego temat w samych superlatywach. Zwłaszcza że dodatkowo daje ochronę termiczną!

Fluid ma postać lekkiego, bardzo wydajnego olejku. Aplikowany zgodnie z zaleceniem, czyli na czyste, wilgotne włosy, momentalnie je wygładza, po wysuszeniu przy okazji nabłyszczając. Czy dodaje objętości? Moim zdaniem tak, pod tym względem zachowuje się jak opisywany wcześniej Tonic Cream. Jest to oczywiście efekt tymczasowy, utrzymujący się do kilku / kilkunastu godzin od mycia (w moim przypadku od rana do momentu, w którym kładę się spać), ale mnie to satysfakcjonuje, to jest w końcu produkt do stylizacji, a nie jakaś kuracja, od której oczekuje się trwałej poprawy wyglądu włosów.

Można by się zastanawiać, w czym tkwi różnica między Tonic Cream a Body Fluid. One naprawdę mają podobne działanie. Gdybym miała tę różnicę wskazać, pomijając formułę i nie zagłębiając się w składy, a opierając opinię po prostu na swoich odczuciach, powiedziałabym, że Body Fluid jest nieco lżejszy, dzięki czemu pewnie bardziej będzie odpowiadał dziewczynom o delikatnych, cienkich włosach. 

Oba produkty uważam za udane, myślę, że chcąc wizualnie dodać objętości swoim włosom, tak samo poważnie możecie rozważać zakup i jednego, i drugiego. Dokonując ewentualnego wyboru warto oprzeć się na wskazówkach zawartych w opisach producenta. Jeśli chodzi o mnie, to z moimi ciężkimi, sztywnymi włosami, stawiam na Tonic Cream, dzięki któremu zyskują nie tylko objętość, ale także jakże pożądaną miękkość.



A czego brakuje Waszym włosom? O co walczycie najbardziej w ich codziennej pielęgnacji? Objętość, witalność, gładkość, elastyczność, czy może porost? Piszcie!



Zapraszam do udziału
w konkursie mikołajkowym!
Do wygrania dwa zestawy
kosmetyków ufundowanych
przez drogerię Rossmann!




środa, 12 grudnia 2012

All I want for Christmas :)))

Do świąt zostały ledwie dwa tygodnie, to chyba najwyższy czas, żeby pomarzyć o świątecznych prezentach i wydobyć na światło dzienne to, co zwykle skrzętnie skrywam w folderze o wszystko mówiącej nazwie "wish list"?

A na poważnie, to oczywiście cieszyć się będę z każdego prezentu, jaki znajdę pod choinką, święta po prostu są dobrym pretekstem, żeby pokazać Wam, o czym marzę :))) Niektóre z tych rzeczy są jak najbardziej w moim zasięgu, inne pewnie jednak na zawsze pozostaną w sferze marzeń.



(Zdjęcia: materiały producentów)



Huntery. Koniecznie czarne, koniecznie glossy. Najlepiej od razu z ocieplaczami, żebym mogła biegać w nich nawet mroźną zimą.

Travalo. Mały podręczny atomizer ze sprytnym mechanizmem pozwalającym cieszyć się ulubionymi perfumami w każdych okolicznościach. Wersja excel black.

Torba od Dzikiego Józefa. Wielka, czarno - niebieska. Bardzo mi się podoba, a nie wiem nawet, jak, gdzie i za ile można ją kupić ...

Srebrna kulka od Pandory. Jedną taką już mam, chciałabym drugą dla zachowania symetrii mojej bransolety.

Złote kolczyki kuleczki. Kwintesencja klasyki. Obojętnie skąd.

Marc by Marc Jacobs, model Amy. Złoty zegarek.

Dior Dolce Vita. Moje ulubione perfumy. Zapach stary, ale jakże jary.

Benefit Coralista. Róż, który śni mi się po nocach.

MAC Myth. Pomadka w pięknym, neutralnym, jasnym odcieniu nude o satynowym wykończeniu.



Mój zachciankowy folder jest oczywiście obszerniejszy, ale przecież nie chodzi o to, żeby wszystkie marzenia spełniały się od razu. Trzeba w życiu mieć o czym marzyć, prawda? :)))

A Wy o czym marzycie? Co chciałybyście znaleźć pod choinką? Zdradźcie, co jest na Waszych listach życzeń!



Zapraszam do udziału
w konkursie mikołajkowym!
Do wygrania dwa zestawy
kosmetyków ufundowanych
przez drogerię Rossmann!




wtorek, 11 grudnia 2012

Szybkie porównanie :)))

Czy to nie złośliwy chichot losu, że jednego dnia skończyła mi się ostatnia z ostatnich odżywka babassu z Isany i ostatni z ostatnich olejek z Alterry? Chlip. Ale ja nie o tym ...

Widzę w statystykach, że bardzo często w zasobach No to pięknie! poszukujecie swatchy kremów BB. Wychodząc Wam naprzeciw chciałabym pokazać dziś szybkie porównanie odcieni Lioele Dollish Veil Vita BB (SPF 25, PA++), czyli Natural Green i Gorgeous Purple. Zadaniem wersji zielonej jest niwelowanie przebarwień i zaczerwienień, różowa ma kamuflować zasinienia i ziemistość cery. Obie dzięki zanurzonym w kolorowej bazie kapsułkom pigmentu rozcierają się na odcienie typowe dla kremów BB.






Jak może pamiętacie, zdecydowałam się na wersję zieloną i stała się ona moim bebekremowym odkryciem roku ---> KLIK. To jeden z najlepiej matujących, najmocniej kryjących i najtrwalszych kremów BB, jakie znam. Jeśli zależy Wam właśnie na takich cechach, powinnyście na niego zwrócić uwagę, zwłaszcza że naprawdę pomaga ukryć wszelkie niedoskonałości skóry. 

Wersję różową poznałam dzięki Dezemce, która jakiś czas temu podarowała mi sampla. Tym sposobem mogłam utwierdzić się w przekonaniu, że decyzja o zakupie odcienia Green natural w moim przypadku była słuszna, a przy okazji przygotować dla Was poniższego swatcha :)))




Zaznaczam, że efekt na zdjęciu jest przerysowany,
chciałam, żeby dominujące w kremach
pigmenty były widoczne na skórze!



Jak widzicie, wersja zielona rozciera się na żółto, w różowej natomiast sporo neutralnych tonów, które na mojej cerze nie wyglądają korzystnie, nie czułam się w niej komfortowo. No ale teraz przynajmniej wiem, że nie mam co się na nią łasić. Wiecie zresztą, że podstawowym problemem mojej skóry są przebarwienia i to nawet logiczne, że zielona baza lepiej się u mnie sprawdza. Różowa prawdopodobnie faktycznie zda egzamin u kogoś, kto potrzebuje zakryć niezdrowy odcień cery, zasinienia czy niewielkie żyłki.

Lieole Dollish zdecydowanie wart jest uwagi, niezależnie od odcienia, ważne po prostu, żeby dobrze go dobrać. Mam nadzieję, że moje porównanie okaże się komuś pomocne :)))


Buziaki,
Cammie.


Zapraszam do udziału
w konkursie mikołajkowym!

Do wygrania dwa zestawy
kosmetyków ufundowanych
przez drogerię Rossmann!




niedziela, 9 grudnia 2012

NAPRAWDĘ najłatwiejsze ciasto w świecie :)))

Pewnie u wielu z Was pachnie już świątecznym piernikiem, prawda? U mnie natomiast zapachniało dziś szarlotką, słodkimi jabłkami i cynamonem. W dodatku arcyprostą szarlotką! Minimum pracy, maksimum smaku :)))






Przepis podpatrzyłam dawno temu na kotlet.tv, od tamtego czasu piekłam ją już wielokrotnie. Zawsze wychodzi! A najlepsze jest to, że jej przygotowanie nie wymaga żadnego miksowania, ubijania, czy zagniatania. Jedyne, co trzeba zrobić, to połączyć kilka sypkich składników, stąd też potoczna nazwa tego ciasta: szarlotka sypana :)))

Przygotujcie:

- szklankę mąki;
- szklankę cukru (ja jak zawsze obcinam ilość cukru o połowę, dodając tylko pół szklanki);
- szklankę kaszy manny;
- 1 łyżeczkę proszku do pieczenia;
- 100 g schłodzonego masła;
- kilogram startych  albo pokrojonych na małe kawałeczki jabłek;
- cynamon.

Wszystkie sypkie składniki należy ze sobą dobrze wymieszać i to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o przygotowanie bazy do tego ciasta. To niewiarygodne, ale właśnie tak jest. 

Na natłuszczoną blaszkę (ja używam tortownicy o średnicy 24 cm) wysypcie mniej więcej 1/3 mieszanki, na nią wyłóżcie pokrojone na niewielkie skrawki masło, też około 1/3 przygotowanej ilości. Teraz pora na warstwę jabłek, z połowy tego, co starłyście. Jabłka obficie doprawcie cynamonem i wysypcie na nie kolejną warstwę suchych składników (znowu trzecia część), na wierzch której jak wcześniej trzeba dodać masło. Na koniec ponownie jabłka, cynamon i ostatnia część suchej mieszanki i masła. I tyle! Na godzinę do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni. Jeśli mój opis mimo wszystko brzmi dla Was skomplikowanie, odsyłam do źródła ---> KLIK, gdzie możecie zobaczyć też zdjęcia step by step.

Gorąco Was namawiam do wypróbowania tego przepisu. Ciasto jest proste i błyskawiczne w przygotowaniu, a smakuje wybornie, jak to szarlotka. W związku z czym idę sobie wziąć jeszcze jeden kawałek. Komuś nałożyć? :DDD



Zapraszam do udziału
w konkursie mikołajkowym!
Do wygrania dwa zestawy
kosmetyków ufundowanych
przez drogerię Rossmann!

sobota, 8 grudnia 2012

Wisienka na torcie :)))

Po zaprezentowaniu czterech lakierów O.P.I. z kolekcji Skyfall, pora na zwieńczenie tej miniserii. Na sam koniec zostawiłam przysłowiową wisienkę na torcie, czyli The living daylights. Nie będę poddawała go zwykłej ocenie, bo jako brokatowy top wymyka się kolejnym punktom moich lakierowych recenzji. Po prostu go Wam pokażę, pokrótce opisując.










The living daylights w buteleczce wygląda obłędnie, mieniąc się srebrem, bladym złotem, stonowaną zielenią i zgaszoną czerwienią (bardzo świąteczna kombinacja!). Na paznokciach (tu na tle Casino Royale) niestety ten efekt nie jest aż tak spektakularny, bo drobiny brokatu, zanurzone w dość rzadkiej bazie, trudno nanieść równomiernie. Każde pociągnięcie pędzelka zbiera je i przesuwa na koniec płytki. Za to minus. Ale warto się natrudzić z aplikacją, bo top pięknie zdobi paznokcie, igrając ze światłem i migocząc. Mnie podoba się też to, że kolory drobin nie są nasycone, dzięki czemu brokat wygląda subtelniej.

Czy jest to pozycja must have? Zdecydowanie nie. Nie każdy lubi takie błyskotki, nie każdy lubi takie połączenie kolorów. No i tak jak wspominałam, aplikacja pozostawia trochę do życzenia, na co przy cenie ponad 40 zł za buteleczkę  (kupkosmetyk.pl) nie można przymknąć oka, zwłaszcza że na rynku jest masa tańszych i wcale nie gorszych brokatów. Ale czy któryś z nich O.P.I. The living daylights dorównuje urodą? O tym musicie zdecydować same :)))  



Zapraszam do udziału
w konkursie mikołajkowym!
Do wygrania dwa zestawy
kosmetyków ufundowanych
przez drogerię Rossmann!



piątek, 7 grudnia 2012

Zwycięskie serdeczności :)))

Zapraszam na rozwiązanie wczorajszego konkursu mikołajkowego. Przypomnę, że gra toczyła się o zestaw kosmetyków MeMeMe ufundowanych przez drogerię Kosmetykomania.pl.






Jestem pod ogromnym wrażeniem życzeń, które zostawiłyście w konkursowych komentarzach! Były życzenia praktyczne, były życzenia sentymentalne, były i te zabawne, jak i te motywujące. Tyle w nich nie tylko kreatywności, ale przede wszystkim serdeczności i ciepła! Dziękuję wszystkim za dobre słowo i nie przedłużając ogłaszam, że nagroda w postaci zestawu składającego się z pomadki Long Wear Satin Lip Cream w odcieniu Selene i lakieru do paznokci Nail Collection Long Lasting Gloss w odcieniu nr 76 Playful trafia do ...



Edziab!



Oto zwycięski komentarz, właśnie te życzenia ujęły mnie najbardziej :)))






Pod wszystkim, co napisała Edziab, mogę się podpisać, życząc Wam tego samego :)))



Edziab, gratuluję ci wygranej i czekam na maila z danymi adresowymi. A wszystkim pozostałym jeszcze raz dziękuję za udział w konkursie i za masę pozytywnej energii, którą wczoraj podzieliłyście się ze mną i ze wszystkimi czytelniczkami No to pięknie!.



Zachęcam do udziału
w innym mikołajkowym konkursie,
ciągle jeszcze możecie zagrać
o zestaw kosmetyków
ufundowanych przez drogerię Rossmann!