beauty & lifestyle blog

czwartek, 31 marca 2011

Na drugim brzegu ;)))

Jak to mówią, na drugim brzegu rzeki trawa zawsze wydaje się bardziej zielona. W myśl tej sentencji ciągle poszukujemy kosmetycznych ideałów, im trudniej dostępnych, tym większe emocje wywołujących. Cóż, ja też nie potrafię oprzeć się magii nieznanego. Tym sposobem stanęłam na głowie, ale zdobyłam (Kamilanno, dziękuję!): nieosiągalny w Polsce, bardzo popularny w USA Physicians Formula, Mineral Wear Correcting Powder :DDD




(Zdjęcie: www.physiciansformula.com)



Correcting Powder to beztalkowy puder mineralny (dla zainteresowanych skład: mica, boron nitride, mineral oil, aluminium disterate, petrolatum, tocopherol, phenoxyethanol), który ma spełniać funkcje korektora, ale jednocześnie primera / finishera. Funkcja korekcyjna (podobnie jak w przypadku Complexion Perfection E.L.F.) opiera się na efekcie optycznym, osiąganym dzięki wymieszaniu wszystkich odcieni pudru (żółtego, beżowego, różowego i zielonego), polegającym na wyrównaniu kolorytu skóry. Funkcja utrwalająca natomiast pozwala użyć pudru jako bazę pod inne mineralne produkty bądź jako wykończenie makijażu.

Producent zapewnia, że formuła pudru jest wyjątkowo lekka, przyjazna dla cer skłonnych do wyprysków, bezpieczna dla cer wrażliwych, a w dodatku zapewniająca zmiękczenie rysów bez osadzania się w zmarszczkach mimicznych.

Minimalistyczna, plastikowa, ale mocna puderniczka, pozbawiona zbędnych ozdób, jest wyjątkowo funkcjonalna, wyposażona w sprytny mechanizm zamykający wieczko. Dodatkowym atutem jest także oddzielone od pudru, a tym samym zabezpieczone przed zabrudzeniem lusterko. Dołączony do pudru pędzel również jest oddzielony, dzięki czemu nie ma stałego, bezpośredniego z nim kontaktu, co pozwala zachować higienę.

Przyjrzyjcie się z bliska :)

















Hmmm, wszystko brzmi aż za dobrze, co? Cóż, trzymam się myśli, że trawa na tamtym brzegu wielkiej wody naprawdę jest bardziej zielona ;)))

środa, 30 marca 2011

Bez uwag ;)))

Zapowiadałam jakiś czas temu posta na temat nowego tuszu do rzęs Maybelline ONE by ONE Volum' Express, który otrzymałam do testów z prośbą o zrecenzowanie. Najwyższa pora wywiązać się z obietnicy.



(Zdjęcie:www.maybelline.pl)


Kilka testowych tygodni zleciało nie wiadomo kiedy, tak przyjemnie używało mi się tej maskary. Możecie zatem domyślać się, że recenzja będzie pozytywna. Ale po kolei :)


Opis producenta jest zwięzły, ale konkretny:

Nowa maskara One by One od Maybelline New York sprawi, że Twoje rzęsy zyskują wyjątkowo zmysłowej objętości bez grudek! One by One oferowana jest w atrakcyjnym opakowaniu w jednym z najbardziej trendy kolorów sezonu.


Fakt, opakowanie od razu wpada w oko. Nie sposób przecież nie zauważyć tego wściekłego koloru :))) To zresztą znak rozpoznawczy maskar Maybelline, kojarzycie na pewno rażąco żółty The Collosal Volum' Express, czy intensywnie fioletowy The Falsies Volum' Express. Także można powiedzieć, że One by One wpisuje się w tę rodzinkę idealnie ;))) Zwłaszcza że inne detale designu też nie odbiegają od normy :) Popatrzcie.








Seria Volum' Express przyzwyczaiła nas do konkretnych, dużych szczoteczek. Tym razem też się nie zawiedziecie. Szczota jest naprawdę spora, silikonowa, z dużą ilością wypustek. Na sam widok można uwierzyć w obietnice producenta o niezwykłej objętości rzęs :)))





Zwróćcie uwagę, jak szczoteczka jest wyprofilowana. Jej kształt i układ włókienek oczywiście nie jest przypadkowy. Oto, jak zostały opisane ich właściwości:

Giętkie, elastomerowe włókna szczoteczki podnoszą uwodzicielsko Twoje rzęsy oraz równomiernie rozprowadzają tusz bez grudek. Szczoteczka posiada 300 włókien, podczas gdy przeciętne oko ma 100 rzęs. Na 1 rzęsę przypadają 3 włókna, które precyzyjnie chwytają, rozdzielają i pokrywają każdą rzęsę! Szczoteczka ma ergonomiczny kształt klepsydry, dzięki czemu nie zakrywa pola widzenia podczas aplikacji.

Włókien oczywiście nie liczyłam, nie mam pojęcia, czy jest ich rzeczywiście 300, ale nawet jeśli o połowę mniej, to i tak robią świetną robotę :))) Rzęsy faktycznie są dobrze rozdzielone i nie trzeba się dla uzyskania tego efektu napracować! Szczoteczka jest po prostu precyzyjna i naprawdę maluje rzęsy jedna po drugiej :)))

Maskara One by One dostępna jest w trzech odcieniach (czarnym, brązowym i szarym), w moje ręce trafiła wersja Glam Black. Już jedna warstwa tuszu daje na rzęsach wyraźny efekt, ale bez problemu można go pogłębić, jeśli ktoś ma ochotę. Co ważne, nie osypuje się! Po przykrych doświadczeniach z Volume Million Lashes, o których pisałam TUTAJ, trochę się tego obawiałam, ale na szczęście zupełnie niepotrzebnie.

Spójrzcie, jak One by One prezentuje się na moich rzęsach.





Nie mam się do czego przyczepić. Świetny produkt, po prostu :)))

niedziela, 27 marca 2011

Wszystko pod kontrolą :)))

Dziś recenzja kolejnego produktu Virtual, ale dla odmiany takiego, który z miejsca podbił moje serce i jestem jego bezwarunkową fanką :))) Drogie panie: odżywka modelująca do brwi Eyebrows Under Control!








(Zdjęcia: www.virtual-virtual.com)



Oto, jak opisuje odżywkę producent:

Lekka, żelowa konsystencja w naturalny sposób układa i nabłyszcza brwi nadając im idealny kształt. Uelastycznia delikatne włoski, dzięki czemu są mniej łamliwe i kruche. Zawarte w odżywce ekstrakty roślinne, arnika, pantenol oraz gliceryna intensywnie odżywiają, wzmacniają i chronią brwi.







Pokochałam ten niepozorny gadżet od pierwszego użycia. Właśnie czegoś takiego potrzebowałam! Wcześniej używałam świetnej zresztą Delii, ale Virtual daje mi coś, czego Delia mi nie dawała. Z natury mam ciemną oprawę oka i przy koloryzującej brwi Delii musiałam bardzo, bardzo uważać, aby nie nadać oczom karykaturalnego, przerysowanego wyglądu. Virtual jest zupełnie bezbarwny, dzięki czemu po prostu układa włoski, pozostawiając je przy tym w ich naturalnym kolorze. Także jest to produkt idealny dla kobiet z naturalnie ciemnymi brwiami, jak ja, bądź też takich, które po prostu cenią sobie naturalny wygląd, ale ich brwi potrzebują ujarzmienia i utrwalenia kształtu. Mniej zadowolone z niego będą pewnie te, które potrzebują przyciemnienia bądź wypełnienia. Ale zawsze mogą przecież utrwalić nim brwi już podmalowane na przykład cieniem.

Szczoteczka jest duża, ale poręczna i wygodna, w miarę precyzyjna. Jej włosie jest dość twarde, dzięki czemu brwi bez problemu mu się poddają przybierając pożądany kształt. Sama odżywka pozostawia na brwiach leciutki połysk, sprawiają więc wrażenie mocnych i zdrowych. Co do jej właściwości pielęgnacyjnych, nie umiem ocenić. Moje brwi zawsze rosły jak szalone. Podejrzewam poza tym, że dla zauważalnych efektów musiałabym stosować ją nieco dłużej niż parę tygodni. Ja w każdym razie wobec produktu przeznaczonego do brwi nie mam oczekiwań odnośnie jego funkcji wzmacniających, bardziej zależy mi na nadaniu łukom brwiowym ładnego kształtu i jego utrwaleniu, co dzięki Eyebrows Under Control bez problemu osiągam. Po prostu wszystko pod kontrolą :)))


sobota, 26 marca 2011

Barwy maskujące ;)))

Która z nas nie marzy o nieskazitelnie gładkiej, zdrowej skórze? W rzeczywistości niewiele z nas może się taką cieszyć. Właśnie dlatego sięgamy po korektory. W makijażu maskowanie niedoskonałości jest równie ważne, jak podkreślanie walorów urody.

Kamuflaż obiecuje więcej niż zwykły korektor. Przynajmniej ja wobec takiego produktu mam większe oczekiwania. Sugeruje, że pomoże nam się wizualnie uporać z najpoważniejszymi nawet problemami skórnymi. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po Kremowy Kamuflaż Virtual, który, jak może pamiętacie, dostałam od producenta do testów.



(Zdjęcie: www.virtual-virtual.com)



Kremowy Kamuflaż to paleta czterech korektorów: zielonego, różowego, beżowego oraz perłowo - białego. Zgodnie z opisem korektor zielony ma optycznie neutralizować zaczerwienienia (na przykład popękane naczynka), różowy odświeżyć ziemistą, szarą skórę (na przykład sińce pod oczami), beżowy zamaskować nierówności cery (na przykład krostki), a biały rozświetlić strategiczne miejsca (na przykład łuki brwiowe).

Popatrzcie, jak się prezentują. Na zdjęciu widzicie korektory zaaplikowane palcem, nieroztarte.





Tak jak wspomniałam, oczekiwania miałam spore, tym bardziej, że korektor to podstawa w moim codziennym makijażu. Spodziewałam się specyfiku przede wszystkim mocno kryjącego (zwłaszcza w przypadku odcienia cielistego) i bardzo trwałego. Cóż, testy zweryfikowały rozbudzone nadzieje ...

Stopień krycia określiłabym jako średni. Trzeba jednak przyznać, ze stopniowalny. Mimo to uważam, że "kamuflaż" w przypadku tych korektorów to określenie na wyrost. Wszystkie wyglądają po roztarciu dość naturalnie i nie odznaczają się, co jest ważne, ale raczej nie liczyłabym na ukrycie poważnych przebarwień. Efekt, jaki zostawiają na skórze, jest subtelny, raczej optycznie odwracają uwagę, niż maskują.

Co do trwałości, nie mam żadnych zastrzeżeń. Nie ścierają się, nie rozmazują, z biegiem godzin nie zmieniają koloru. Podejrzewam, że w pewnym stopniu jest to zasługa konsystencji. Nazwa sugeruje, że powinnyśmy spodziewać się produktu kremowego, ale dla mnie to nie krem, ale pasta, przypominająca niektóre bazy pod cienie, gęste i wymagające roztarcia. Może i jest to nieco uciążliwe przy aplikacji, która wymaga dokładności i precyzji, ale dzięki temu korektory porządnie nałożone na skórę trzymają się nienagannie cały dzień. Rozcieranie ważne jest zwłaszcza w przypadku korektora różowego, który nakładany niedbale grubą warstwą pod oczy potrafi zebrać się w zmarszczkach.

Moim absolutnym faworytem z tej paletki jest wspomniany wyżej korektor różowy. Świetnie odświeża spojrzenie! Nie spodziewajcie się, że w spektakularny sposób ukryje sińce, ale wizualnie zdejmie z nas zmęczenie, niewyspanie, podrażnienie oczu. Używam codziennie.

W drugiej kolejności wyróżniam korektor beżowy, który co prawda nie daje oczekiwanego przeze mnie krycia, ale ładnie wyrównuje koloryt skóry.

Co do korektora biało - perłowego, mam mieszane odczucia. Nie chodzi o to, że się nie sprawdza, po prostu nie jestem pewna, czy oczekuję od korektora funkcji rozświetlającej ... Chyba po prostu wolę zwykłe rozświetlacze, dające przede wszystkim subtelniejszy efekt.

Dla korektora zielonego nie znalazłam zastosowania, nie mam problemów z naczynkami.

To, co przyciąga uwagę, to jakość opakowania. Trochę kanciaste, trochę toporne, sprawiające wrażenie niezbyt trwałego. Krótko mówiąc, nie powala na kolana. Z kolei dołączony do kasetki aplikator to jakieś nieporozumienie, równie dobrze mogłoby go nie być, zdecydowanie lepiej sprawdzają się po prostu palce (o aplikacji pędzlem w powodu gęstej konsystencji w ogóle zapomnijcie). Ale z drugiej strony nie wymagam cudów od produktu kosztującego kilkanaście złotych.

Podsumowując, jakość tej paletki określiłabym jako przyzwoitą, ale nie rewelacyjną. Może być świetnym rozwiązaniem dla dziewczyn rozpoczynających przygodę z makijażem, serc osób bardziej wymagających, ze sprecyzowanymi oczekiwaniami, pewnie nie podbije. Ja życzyłabym sobie, żeby te korektory dostępne były także pojedynczo. Różowy kupowałabym hurtowo :)))

piątek, 25 marca 2011

Nic prostszego :)))

Idąc za ciosem, proponuję Wam kolejny post z serii Łap okazję!

Nie dalej jak przedwczoraj pisałam Wam o L'Occitane, a tymczasem od niezawodnej Annieee dowiedziałam się, że marka ta w najbliższy weekend (26-27 marca) włącza się w akcję magazynu In Style, dzięki której w wielu sieciach będziemy mogli zrobić zakupy nawet do 30% taniej! Wystarczy wyciąć odpowiedni kupon z kwietniowego numeru (w sprzedaży od 16 marca) i stawić się z nim w upatrzonym sklepie :))) Nic prostszego!



(Zdjęcie: www.instyle.pl)



Pełna lista sklepów biorących udział w akcji In Style TUTAJ. Imponująca, prawda?

Powodzenia w polowaniu na gazetę, bo coś czuję, że nakład rozchodzi się na pniu :))) Ale jeśli nie uda Wam się jej kupić, to jeszcze nic straconego, bo już 16 kwietnia podobną akcję organizuje magazyn Glamour :))) Szukajcie kwietniowego numeru (już w sprzedaży), w którym znajdziecie specjalną kartę rabatową upoważniającą do zakupów nawet z 50% zniżką!




(Zdjęcie: www.glamour.pl)

Pełna lista sklepów biorących udział w akcji Glamour TUTAJ. Robi wrażenie, czyż nie?


Nic, tylko robić zakupy :))) Udanych łowów!

czwartek, 24 marca 2011

Przyjemne z pożytecznym :)

Zaoszczędzić, a przy okazji zadbać o środowisko? To możliwe! Do 30 marca w sieci drogerii Rossmann trwa akacja "Dbamy o ziemię".





(Obrazek: www.media.rossmann.com.pl)




Jeśli zalegają Wam w domu zużyte baterie, to najwyższy czas coś z tym zrobić. Dzięki akcji Rossmanna można pozbyć się ich w bezpieczny sposób, a dodatkowo dostać 10% rabatu!








Jeśli planowałyście zakupy, nie przegapcie! Zrobicie coś pożytecznego, a w dodatku w kieszeni zostanie wam parę złotych :)))

środa, 23 marca 2011

Kolorowe kredki ...

... w pudełeczku noszę :))) I to nie byle jakie! Trzy flamastry do ust z balsamem ochronnym Lip Tint Astor! Absolutna nowość w Polsce, która swoją premierę będzie miała za kilka tygodni. Dostałam do testów, za jakiś czas recenzja. A tymczasem kilka poglądowych zdjęć na zachętę ;) Miłego oglądania! :)))


















Jak się podobało? Zachęcone czy zniechęcone? :)))


wtorek, 22 marca 2011

Zioła prowansalskie :)))

Dobrze wiecie, że mam słabość do mydeł, a tymczasem ostatnio karygodnie zaniedbałam ten temat. Pora to nadrobić! Zapraszam na krótką wycieczkę do Prowansji :)))




(Zdjęcia: www.loccitane.pl)


Dlaczego akurat Prowansja? Nie bez przyczyny. W prowansalski świat zabieram Wam dzięki Ewelinie, która zrobiła mi wspaniałą niespodziankę, obdarowując mnie dwoma organicznymi marsylskimi mydłami L'Occitane, marki podtrzymującej tradycje tego regionu :))) Ev, dziękuję! :***

Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie miałam z L'Occitane do czynienia. Ale nawet ja wiem, że mydła tej marki to efekt tradycyjnych metod produkcji, opartych na recepturze z wykorzystaniem naturalnych składników: tłuszczu roślinnego i regionalnych ziół, z których najsłynniejsza jest lawenda, nierozerwalnie kojarząca się z Prowansją. Ale oczywiście w mydłach tych znajdziecie też ekstrakty innych roślin, chociażby róży, werbeny, czy wiciokrzewu.

W moje ręce natomiast trafiły kostki ....

... "Lipa" ...





... oraz "Mleko".





Bardzo jestem tych mydeł ciekawa, podobnie zresztą jak i innych produktów tej marki, bo okazuje się, że jej oferta jest niezwykle bogata. Maseczki, olejki, balsamy, peelingi, szampony, nawet perfumy! Zajrzyjcie zresztą na stronę L'Occitane KLIK i dajcie się ponieść tym prowansalskim klimatom. Poczujcie aromat prowansalskich ziół :)))




niedziela, 20 marca 2011

Tablica ogłoszeń ;)))

Uwaga!

Uprasza się wszystkich o regularne odwiedzanie No to pięknie!, gdzie już niebawem cykl interesujących recenzji kosmetycznych nowości!




(Zdjęcie: www.virtual-virtual.com)



(Zdjęcie: www.astorcosmetics.com)


(Zdjęcie: www.maybelline.pl)


(Zdjęcie: www.vichyconsult.pl)



Informuje się o zbliżających się konkursach!


Z poważaniem,
Cammie ;)))

sobota, 19 marca 2011

Keine grenzen ;)))

Czy to nie cudowne, że można zrobić zakupy w niemal każdym miejscu na świecie nie wychodząc nawet z domu? Ograniczać nas może wyłącznie zasobność portfela :ppp Poza tym żadnych granic! A właściwie keine grenzen, bo moje ostatnie zakupy przyleciały prosto z Niemiec :DDD Pędzelki Zoeva!

(W tym miejscu serdecznie dziękuję Asi, która zorganizowała wspólne zamówienie.)

Zoeva (KLIK) to niemiecka marka kosmetyczna oferująca głównie kolorówkę, ale także akcesoria do makijażu, w tym przede wszystkim pędzle. Cieszą się doskonałą opinią, więc jak tylko nadarzyła się okazja, uzupełniłam swój zbiór o kilka podstawowych pędzli do oczu.

Wiązałam z tymi zakupami spore nadzieje i nie zawiodłam się. Już same opakowania pozytywnie mnie zaskoczyły. Każdy pędzelek zabezpieczony jest solidnym kartonikiem, na którym w widocznym miejscu widnieje numer modelu. (Swoją drogą, czy to nie skandaliczne, że dużo, dużo droższy i zdecydowanie popularniejszy MAC sprzedaje swoje pędzle owinięte w jakąś beznadziejną folię? ... To nie jest chyba jakiś wielki problem zadbać o ładne i funkcjonalne opakowanie ...)





Widzicie? Numer pędzla i jego przeznaczenie są wyraźnie oznaczone.





Podobne oznaczenia znajdują się też na trzonkach pędzli. Jak widać, zamówiłam 227 Soft definer KLIK, 228 Crease KLIK, 230 Pencil KLIK oraz 235 Precise Shader KLIK.





Same pędzelki też mnie zachwyciły. Są porządnie wykonane, naprawdę miękkie i dość precyzyjnie przycięte. Bardzo podoba mi się też ich ascetyczny design. Długie, czarne trzonki i osadzone w prostych, metalowych skuwkach włosie.




Każdy z tych pędzli kosztował niespełna 4 euro, czyli kilkanaście złotych. Przyznacie chyba, że to niewiele? Mam nadzieję, że okażą się nie tylko wygodne i przyjemne w użyciu, ale także trwałe. Jeśli spełnią moje oczekiwania, pewnie skuszę się na więcej. W końcu keine grenzen, co nie? ;)))

wtorek, 15 marca 2011

Koronkowa robota ;)))

Wspominałam Wam niedawno, że po latach przerwy kupiłam kilka drobiazgów z Avonu. Już w tamtym poście zapowiedziałam słów kilka na temat absolutnego faworyta tych zakupów. I dziś oto jest, recenzja żelowej kredki do oczu Avon Super Shock :)

W katalogu, z którego zamawiałam, dostępna była jedynie tzw. kolekcja koronkowa, obejmująca tylko czarną i srebrną kredkę, ale wiem, że w regularnej ofercie dostępnych jest więcej kolorów. Ja potrzebowałam klasycznej czerni, więc było mi wszystko jedno. Ten koronkowy wzór jest zresztą bardzo ładny :)

No ale nie tylko ze względu na koronki ta kredka podbiła moje serce. Lista jej zalet jest znacznie dłuższa :)

Po pierwsze głębia koloru. Super Shock jest naprawdę porządnie napigmentowana, czerń jest prawdziwie czarna, mocna, wyrazista. Co zresztą możecie zobaczyć niżej na zdjęciu.

Po drugie łatwa aplikacja. Żelowa konsystencja sprawia, że kredka niemal sama sunie po skórze. Wystarczy lekko przeciągnąć, żeby uzyskać wyraźną, nieskazitelnie czarną kreskę. Żadnego wysiłku, żadnego tarcia tam i z powrotem po oku, żadnego naciągania powiek, żadnego dociskania.

Po trzecie trwałość. Lekkość aplikacji idzie w parze z niemal natychmiastowym utrwalaniem się kreski, która już po kilku sekundach jest odporna na rozmazywanie. Przez cały długi dzień trzyma się na oku w stanie nienaruszonym. Podejrzewam, że świetnie nadawałaby się na linię wodną. Czego jednak nie sprawdziłam, bo nigdy nie maluję się w ten sposób :)













Jedyne, z czym musiałam się oswoić, to dość dość duży rysik. Trudno z nim o precyzję, choć przy odrobinie wprawy można uzyskać zarówno cieniutką, jak i grubą kreskę. Ja w każdym razie zwykle idę na łatwiznę i nakładam tę kredkę po prostu pędzlem do linera. Jest tak kremowa, że bez problemu można nabrać odrobinę pigmentu na pędzel i przenieść na oko.

Avon Super Shock porównywana jest często do słynnych żelowych kredek Urban Decay czy mniej znanej Zoevy. Z kredkami Zoevy nie miałam do czynienia, ale podobieństwo do Urban Decay potwierdzam. Avon to ich tańsza i wcale nie gorsza alternatywa. No i zdecydowanie łatwiej dostępna, co przecież nie jest bez znaczenia.

Bardzo, bardzo udany zakup. W wersji koronkowej czy nie, godny polecenia :)))




niedziela, 13 marca 2011

Śliwki robaczywki ;)))

Dziś kolejna odsłona winylowych lakierów Virtual KLIK. Po trzykroć śliwka! Nr 74 Plum plum plum :)))



(Zdjęcie: www.elements4health.com)


Już sama nazwa wskazuje, czego się spodziewać. Trzeba przyznać, że dobrze określa kolor, który uzyskujemy na paznokciach - mocny, głęboki, śliwkowy fiolet. Powiedzieć po prostu "plum" to za mało, "plum plum plum" trafia w dziesiątkę ;)))



W poprzedniej recenzji wspominałam (tutaj), że mam do tego konkretnego odcienia pewne zastrzeżenia. Poczytajcie.

1. Dostępność - 0 (już o tym pisałam, ciężko się na produkty Virtual natknąć w tradycyjnej sprzedaży).
2. Cena - 1 (na każdą kieszeń, około 8 złotych).
3. Kolor - 0 (bardzo ładny, ale nie oryginalny, znam przynajmniej kilka odpowiedników, chociażby z Essence, co w połączeniu ze słabą dostępnością marki oznacza, że łatwiej sięgnąć po konkurencję ... ).
4. Aplikacja - 0 (nie wiem, w czym dokładnie tkwi różnica, ale recenzowana przeze mnie wcześniej czerwień, mimo że też nasycona, była łatwiejsza w obsłudze, lakier niemal sam rozlewał się po płytce, o czym w przypadku tego fioletu nie ma mowy; dość gęsta konsystencja sprawia, że dla estetycznego efektu trzeba się napracować).
5. Pędzelek - 1 (wygodny, poręczny).
6. Krycie - 1 (perfekcyjne przy dwóch warstwach, choć pamiętam, że czerwień była akceptowalna już przy jednej).
7. Wysychanie - 1 (bezproblemowe).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Orly Top2Bottom oraz Essence Quick Dry) - 1 (doskonała).
9. Trwałość - 1 (podobnie jak w przypadku czerwieni około 4 dni, potem pojawiają się mikroodpryski).
10. Zmywanie - 1 (łatwe).

Moja ocena: 7/10.

Jak widać, ocena dość wysoka, ale jednak nie tak rewelacyjna, jak w przypadku Lady in red. Nasuwa się więc wniosek, że jakość lakierów winylowych może być do pewnego stopnia uzależniona od koloru, na jaki się zdecydujemy. Co zresztą często ma miejsce także w przypadku innych marek i nie jest niczym niezwykłym. Mimo pewnych zastrzeżeń, nadal jest to bardzo fajny lakier i tylko od Was i Waszych preferencji zależy, czy na widok "Plum plum plum" wpadniecie jak śliwka w kompot, czy wręcz przeciwnie, uznacie te śliwki za robaczywki ;)))

sobota, 12 marca 2011

Flanelologia dla początkujących ;)))

Ameryki tym wpisem nie odkryję, bo mam wrażenie, że o flanelowych myjkach z The Body Shop można czytać ostatnio wszędzie. Na pewno już o nich słyszałyście, może nawet używacie? Zwykle ciekawa jestem takich nowinek, dlatego postanowiłam, że i ja się skuszę na zakup tego niepozornego kawałka flaneli.

W moim mieście The Body Shop jest niedostępny, ale dzięki niezawodnej Viollet (KLIK) wszystkie krakowskie sklepy stoją dla mnie otworem ;))) A że i tak miałyśmy się widzieć ... :DDD

Koniec końców, myjka trafiła do mnie :) Kosztowała 17 złotych.









Ascetycznie biała, myjka fabrycznie opakowana została szczelnie w dwie warstwy folii. I tak leży u mnie dziewicza i nietknięta od dwóch tygodni :))) Dziś stwierdziłam, że pora się za nią wziąć. Wiem, że po wyschnięciu twardnieje, żeby po ponownym namoczeniu odzyskać miękką, delikatną formę. Poza tym nie mam pojęcia, czego się po niej spodziewać. Może Wy mi podpowiecie? Jak używać, jak suszyć, jak czyścić, jak przechowywać? Tytułem wstępu do flanelologii ;))), opowiedzcie o swoich doświadczeniach, będę zobowiązana! Temat zgłębię, przestudiuję, przeprowadzę stosowne eksperymenty, po czym zgromadzoną wiedzą na pewno się podzielę, z korzyścią dla mniej zaawansowanych ;)))

czwartek, 10 marca 2011

Ale o co chodzi? ;)))

Chodzi o to, żeby był skuteczny i wydajny. Łatwo dostępny, tani i pojemny. I żeby nie śmierdział ... Zmywacz do paznokci :)))

Mówię i mam :))) Bezacetonowy, zawierający kompleks witamin A, E, F, H oraz ekstrakty z kasztanowca i alg zmywacz Nailty!









Skuteczny? Owszem. Radzi sobie z każdym lakierem.

Wydajny? Jak najbardziej. Już niewielka ilość dokładnie oczyszcza płytkę paznokcia.

Łatwo dostępny? No pewnie. Znaleźć go można w każdej Biedronce.

Tani? A jakże. Jedyne 3,50.

Pojemny? Jak nie, jak tak? Butla mieści 200 ml produktu.

Czy śmierdzi? Nic a nic. Zapach jest całkiem znośny.


Krótko mówiąc, świetny produkt w bardzo atrakcyjnej cenie. I właśnie o to chodzi! :)))