beauty & lifestyle blog

środa, 29 kwietnia 2015

Podszepty intuicji, czyli odkrycie kwietnia | Mgiełka olejkowa Garnier Fructis


Witajcie! Zgadnijcie, kto już dziś zaczyna długi majowy weekend? :))) Na jego dobry początek proponuję Wam post z serii Odkrycia, muszę koniecznie pokazać Wam, co zachwyciło mnie w kwietniu. Uwaga, będę chwalić! Obiektem mojej kwietniowej fascynacji jest nowość od Garnier Fructis, przepięknie pachnąca i robiąca cuda z moimi włosami olejkowa mgiełka. Zaciekawione? Zapraszam!




Za produktami Garnier Fructis generalnie nie przepadam, nigdy moim włosom nie służyły, ale jak tylko gdzieś w internetach mignęła mi reklama nowości w postaci olejkowej mgiełki, intuicja nie wiadomo dlaczego podpowiedziała mi "brać!". No to wzięłam :DDD Czasami takie podszepty są strzałem w dziesiątkę, czego ten nieco ryzykowny zakup jest najlepszym przykładem. Trochę obawiałam się ciężkiej, tłustej formuły, tymczasem miłość od pierwszego użycia, mgiełka okazała się mgiełką nie tylko z nazwy. Żadnego obciążania włosów, żadnego tłustego oblepiania, nic z tych rzeczy!





Olejkowa mgiełka to sprej na bazie kombinacji oleju migdałowego, oleju z mango i oleju z moreli. Czy muszę pisać, że przepięknie pachnie? Owocowo, świeżo, niezwykle przyjemnie. Zaaplikowana na włosy, momentalnie je wygładza i nabłyszcza, zabezpieczając końcówki. Bardzo ułatwia też rozczesywanie, co jest o tyle ważne, że można stosować ją na włosy zarówno suche, jak i mokre. Nieoceniona w porannej krzątaninie, kiedy przed wyjściem z domu cenna jest każda chwila, wygodna też pod kątem szybkich poprawek w ciągu dnia. Lekki nacisk palca i gotowe! Delikatna, pachnąca, sucha (!) mgiełka otula włosy, momentalnie poprawiając ich wygląd. Komfort stosowania naprawdę na piątkę. 




Bardzo się z tym produktem polubiłam, ale czuję się zobowiązana ostrzec Was, że w składzie oprócz olejków znalazł się też między innymi Alcohol denat. W oczach niektórych z Was składnik ten, jako potencjalny czynnik przesuszenia włosów i podrażnienia skóry głowy, pewnie tę mgiełkę zdyskwalifikuje, ja jednak muszę oddać jej sprawiedliwość i zaznaczyć, że moim włosom nie robi absolutnie żadnej krzywdy, mimo regularnego stosowania. Widzę jedynie pozytywy! Lekką, suchą formułę, miękkość, gładkość i połysk włosów, piękny zapach i wygodę aplikacji.

Miałyście już z tą mgiełką do czynienia? Jak ją oceniacie? A może dopiero macie ochotę ją wypróbować? Kusi Was olejkowa pielęgnacja w spreju? Dajcie znać. Napiszcie też, proszę, jak podchodzicie do tak kontrowersyjnego składnika, jakim niewątpliwie jest alkohol denaturowany. Demonizujecie go, z góry skreślając wszelkie zawierające go kosmetyki, czy jednak podchodzicie do sprawy zdroworozsądkowo, dając niektórym z nich szansę?  Ciekawa jestem Waszego zdania. Jeśli ciągle jeszcze go nie macie, zachęcam Was do przeczytania ciekawego artykułu Doroty, autorki bloga Włosowelove, na temat rozmaitych funkcji, jakie w kosmetykach mogą spełniać alkohole ---> KLIK. Nie taki diabeł straszny! Z chęcią poczytam też o Waszych kwietniowych odkryciach. Piszcie, jak zwykle czekam na Wasze komentarze!

Buziaki,
Cammie.



poniedziałek, 27 kwietnia 2015

O tym się mówi, czyli bananowa pielęgnacja włosów The Body Shop


Lubicie zapach bananów? Założę się, że tak. Któż oparłby się temu słodkiemu, owocowemu i jakże apetycznemu aromatowi? Wiele wskazuje na to, że to właśnie ten charakterystyczny i miły dla nosa zapach stoi za sukcesem i niesłabnącą popularnością bananowej linii do pielęgnacji włosów The Body Shop. Przynajmniej w moim odczuciu. Zaraz wytłumaczę Wam, dlaczego tak to widzę. Zapraszam na post z serii O tym się mówi, dziś rzecz o The Body Shop Banana Shampoo & Banana Conditioner.




O bananowym duecie do włosów The Body Shop po raz pierwszy usłyszałam ładnych parę lat temu na You Tube, miał wtedy swoje vlogowe pięć minut, po jakiejś przerwie wracając do sprzedaży. W tamtym okresie marka ta była jednak poza moim zasięgiem (ktoś mi powie, dlaczego salonów TBS nadal jest tak mało? ...) i nawet jeśli miałam ochotę sprawdzić, o co tyle hałasu, to po prostu nie było ku temu okazji. Okoliczności jednak się zmieniają i dziś do jej oferty mam dużo łatwiejszy dostęp. Jakiś czas temu, korzystając z atrakcyjnej promocji ("dwa w cenie jednego"), kupiłam w końcu ten tak zachwalany bananowy zestaw, szampon i odżywkę.

Muszę przyznać, że pierwsze wrażenie było piorunujące. Intensywnie żółty kolor i gęsta konsystencja przywodziła na myśl bananowy mus. Skojarzenie było tym silniejsze, że wzmocnione niesamowitym bananowym zapachem, bowiem zarówno szampon, jak i odżywka cudownie pachną dojrzałymi bananami ze słodką domieszką miodu. Naprawdę, coś pięknego. Mycie włosów przy użyciu tego zestawu okazało się prawdziwą przyjemnością, zwłaszcza że szampon dobrze się pieni, a odżywka szybko wygładza włosy, zapobiegając ich plątaniu. Komfort mycia to jednak nie wszystko, szczerze mówiąc spodziewałam się lepszych efektów pielęgnacyjnych. Producent obiecuje głębokie oczyszczenie, niesamowity połysk i wyjątkową miękkość włosów, tymczasem wszystkie te aspekty w moich oczach wypadają przeciętnie. Przyzwoicie, ale nie rewelacyjnie. Owszem, włosy apetycznie pachną, ale brakuje im lekkości i sypkości, nad ich objętością trzeba popracować. Mówiąc krótko, w regularnej cenie (25 zł za sztukę, 50 zł za komplet) tego zestawu bym nie kupiła, boski zapach to jednak trochę za mało.




Cieszę się, że miałam okazję zmierzyć się z tą bananową legendą, ale jeszcze bardziej cieszę się, że zmierzyłam się z nią w promocyjnej cenie :))) Zapach jest naprawdę obłędny, więc zakupu nie żałuję, ale powtarzać go nie zamierzam.

Miałyście do czynienia z tymi produktami? Jakie zrobiły na Was wrażenie? Też jesteście pod urokiem ich bananowego zapachu? A efekty tej bananowej pielęgnacji? Nieco rozczarowujące, jak w moim przypadku, czy jednak zachwycające, jak obiecuje producent? Dajcie znać, ciekawa jestem Waszej opinii. Zdradźcie też, do jakich zapachów w kosmetykach do włosów macie największą słabość. Piszcie, jak zwykle czekam na Wasze komentarze!

Buziaki,
Cammie.



wtorek, 21 kwietnia 2015

Klęska urodzaju, czyli promocje w drogeriach Natura i Rossmann | Moja lista zakupów, tylko sprawdzone hity!


Jeśli chodzi o drogeryjne promocje, to zdaje się, że mamy właśnie klęskę urodzaju. Nie narzekam, po prostu nie sposób nie zauważyć, że najpopularniejsze sieci biją się o drenaż naszych portfeli. Jak pewnie wiecie, w drogeriach Natura od wczoraj (do 29 kwietnia) trwa promocja dająca 40% zniżki na całą kolorówkę, a począwszy od piątku przez kolejne niemal trzy tygodnie w drogeriach Rossmann skorzystać będziemy mogły z obejmującej tę kategorię kosmetyków zniżki rzędu aż 49%. Pora przygotować listę zakupów! Na mojej znalazły się same sprawdzone hity :)))




Co planuję kupić w Naturze? Stawiam na dwa produkty Catrice:

  1. Camouflage Cream - bezkonkurencyjny korektor, który wyratował mnie z niejednej dermatologicznej opresji. Daje bardzo silne krycie, nie odznaczając się jednak na skórze, nie ciemniejąc i nie ścierając się w ciągu dnia. Niezawodny! Polegam na nim bardziej niż na wychwalanym wszem wobec MAC Studio Finish Concealer, z którym jest zresztą często porównywany (chcecie może taką recenzję porównawczą?). Niestety traci zdatność do użytku już sześć miesięcy od otwarcia, właśnie dlatego potrzebuję kolejnego opakowania. Mam nadzieję, że bez problemów uda mi się kupić najjaśniejszy odcień, wiem, że z tym niestety może być różnie.
  2. Eyebrow Set - paletka do makijażu brwi, złożona z dwóch chłodnych odcieni brązu. Kasetka w środku kryje także lusterko i podręczne akcesoria w postaci szczoteczki i pędzelka do brwi oraz pęsety. Ciągle poszukuję czegoś nowego, a koniec końców i tak zawsze wracam do tego sprawdzonego zestawu. Bardzo odpowiadają mi kolory tych cieni, dające nieprzerysowany, naturalny efekt. Niestety, trwałość opakowania jest marna, moje rozleciało się już w drobny mak. Pora na nówkę sztukę!

Jeśli chodzi o Naturę, to w zasadzie tyle, na resztę pozycji z mojej listy polować będę w Rossmannie, korzystając z większej zniżki:
  1. L'Oreal Super Liner Blackbuster - najlepszy liner w pisaku, jaki znam! Wygodny, pozwalający z łatwością namalować piękną kreskę, czy to cieniutką i precyzyjną, czy to grubszą i wyrazistą. Pisak świetnie leży w dłoni, dając ładną, miękką, dzienną czerń. Bardzo, bardzo go lubię i regularnie kupuję. Przy takiej promocji grzechem byłoby nie zrobić zapasu.
  2. L'Oreal Brow Artist Plumber - żel do brwi, który od pierwszego użycia podbił moje serce. Odcień ciemnego brązu idealnie pasuje do mojej oprawy oka, a maleńka, precyzyjna szczoteczka pozwala na wygodne przeczesanie brwi i nadanie im mocno utrwalonego kształtu. Odkąd kupiłam pierwsze opakowanie, zrezygnowałam ze wszelkich innych produktów tego typu, to chyba o czymś świadczy?
  3. Eveline Advance Volumiere - odżywka do rzęs do stosowania pod tusz. W ostatnich miesiącach zdobyła sporą popularność, na fali której ja także zdecydowałam się na zakup. I co? Używam codziennie! Świetnie przygotowuje rzęsy do nałożenia tuszu, perfekcyjnie je rozdziela i delikatnie pogrubia. Na tak przygotowanych rzęsach każda maskara wygląda lepiej!
  4. Lovely Curling Pump Up Mascara - tusz do rzęs, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, bestseller o zasłużonej sławie. Bardzo tani i bardzo dobry, świetnie podkreśla rzęsy. Jak się uda, kupię kilka sztuk.
  5. Rimmel Salon Pro - bardzo lubię te lakiery i na pewno skorzystam z okazji, żeby kupić jakiś nowy odcień (mam na oku Navy Seal). Jeszcze się na tej serii nie zawiodłam, w parze z oryginalnymi kolorami zawsze idzie świetna jakość.
  6. Last but not least, Max Factor Creme Puff Blush - nowinka kosmetyczna, która już cieszy się sporym zainteresowaniem. Nic dziwnego, róże z tej kolekcji naprawdę przyciągają uwagę. Jakiś czas temu kupiłam najjaśniejszy z dostępnych odcieni (05 Lovely Pink) i urzeczona jego miękkim, rozświetlającym efektem, doskonałą pigmentacją i trwałością na skórze mam ochotę na jeszcze jeden, tym razem nieco ciemniejszy. 

Jak widzicie, moja lista nie jest szczególnie długa, postawiłam na naprawdę sprawdzone produkty, które i tak bym kupiła, nawet w cenie regularnej, nie żałując żadnej złotówki. Nie wykluczam jednak, że skuszę się też na kosmetyki, których jeszcze nie znam, bardzo ciekawi mnie bowiem krem CC od Bourjois, chodzą mi też po głowie konturówki Essence. Zobaczymy, najważniejsze, to odhaczyć punkty z listy! 

Znacie produkty, o których dziś pisałam? Znalazły się także na Waszych listach? Planujecie w ogóle zakupy? Koniecznie dajcie znać, czy stawiacie na sprawdzone hity, czy te atrakcyjne promocje traktujecie raczej jako okazję do poznania nowości. Piszcie, jak zwykle czekam na Wasze komentarze!

Buziaki,
Cammie.


Gdyby komuś było mało,
to atrakcyjną promocję przygotowała także Sephora.
Do 27 kwietnia,
przynosząc do sklepu swoje stare kosmetyki kolorowe,
nowe marki Sephora kupić można ze zniżką rzędu 40% :)))



sobota, 18 kwietnia 2015

Na szybko, czyli zestaw Rimmel Lasting Finish dla Was!


Witajcie. Dawno nie miałam dla Was żadnego prezentu, prawda? Wiem, zaniedbałam Was trochę pod tym względem. Co powiecie zatem na szybkie rozdanie? Na jedną z Was czeka zestaw kosmetyków Rimmel - baza pod makijaż Lasting Finish Primer oraz podkład Lasting Finish Nude w odcieniu 200 Soft Beige. To jak, zaczynamy? Wystarczy się zgłosić!




Wszystkich chętnych proszę o wypełnienie formularza. Na zgłoszenia czekam do jutra do północy, w poniedziałek dam Wam znać (tutaj, w tym poście), kto otrzyma prezent. No to do dzieła!





Mam nadzieję, że prezent Wam się podoba i chętnie weźmiecie udział w rozdaniu. Serdecznie zapraszam! 

Do poniedziałku,
Cammie.


Edit:

Prezent otrzymuje Silverlinings!


niedziela, 12 kwietnia 2015

Dwa w jednym, czyli zaległe podsumowanie lutego i marca | Popularne posty, ciekawe linki, rozrywka, zakupy


Kwiecień nabrał już rozpędu, a tymczasem ja zabieram się dopiero za podsumowanie marca. I przy okazji lutego, żeby było śmieszniej. No cóż, tak się złożyło, lepiej późno niż wcale. A zatem dwa w jednym, zapraszam. Tradycyjnie przypomnę najpopularniejsze posty, podam kilka ciekawych linków, zdradzę, jak spędzałam czas wolny, pokażę też zakupy z ostatnich tygodni. Nie przegapcie!




Rzut oka na statystyki pozwolił mi wytypować najpopularniejsze lutowe i marcowe posty. Zdecydowanie z największym zainteresowaniem przyjęłyście podsumowanie stycznia ---> KLIK, ale niemal równie chętnie czytałyście o kosmetycznym odkryciu marca ---> KLIK i o znaczeniu ochrony przeciwsłonecznej ---> KLIK. Dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze!

Nawiązując do FB (polubiłaś już? ---> KLIK), chciałabym na chwilę wrócić do tematu, o którym właśnie tam kilka tygodni temu wspominałam. Słyszałyście o BookRage ---> KLIK? To arcyciekawa inicjatywa, dzięki której kupić możemy pakiety ebooków (uwaga! każdy pakiet w sprzedaży jest tylko przez dwa tygodnie!), samodzielnie decydując, ile za nie zapłacić. Mało tego, od nas zależy też, ile naszych pieniędzy trafić ma do autorów książek (może wszystko? ty tu rządzisz!), ile do serwisu BookRange, a ile do patronującej akcji Fundacji Nowoczesna Polska. Szczegóły w obszernym artykule z jednego z weekendowych wydań Gazety, o tutaj ---> KLIK. Dajcie znać, jak zapatrujecie się na to przedsięwzięcie, co myślicie o takiej nietypowej formie sprzedaży.

Skoro już jesteśmy przy książkach, pozwólcie, że zainteresowanych odeślę w tym miejscu do postów o moich lutowych ---> KLIK i marcowych ---> KLIK lekturach. 






Nie będzie też lepszego momentu, żeby napomknąć o fantastycznej "Cukierni Lidla". Niezorientowanym (są w ogóle tacy?) w tym miejscu wyjaśnię, że Lidl po raz drugi już wydał książkę kucharską, którą klienci zdobyć mogli w przedświątecznym programie lojalnościowym. Przepiękne zdjęcia! Wzroku nie można oderwać. Brawo, Lidl! Macie swój egzemplarz?




Oprócz książek czas wolny wypełniał mi też serial. Pewnie nie będzie dla Was niespodzianką, jak napiszę, że w dalszym ciągu oglądam How I met your mother? Już prawie finiszuję, jeszcze tylko jeden sezon i może w końcu się dowiem, jak on, do licha, poznał ich matkę :DDD Powiem Wam, że trudno będzie mi się z tym serialem rozstać. Kto jeszcze lubi tego tasiemca, palec do budki? :)))




A zakupy? Możecie się domyślać, że przez dwa miesiące zdążyłam kupić co nieco :))) Wszystkiego nie będę Wam pokazywać, skupmy się na najciekawszych rzeczach. Na początek może coś azjatyckiego? W lutym skusiłam się na kolejny bb krem, tym razem stawiając na Dr.G Bright+ Super Light Brightening Balm. Mimo nieco sinego koloru (na szczęście odcień dostosowuje się do karnacji), polubiłam go od pierwszego użycia, jeszcze Wam o nim napiszę. Na zdjęcie załapał się też mój nowy beauty blender. Ktoś się może orientuje, czy dwupaki zniknęły ze sprzedaży tylko u polskiego dystrybutora, czy też całkiem zniknęły z oferty marki? 




Marce Sylveco opierałam się naprawdę długo, ale w końcu uległam. Może dlatego, że wreszcie znalazłam w swoim mieście sklep, w którym dostępna jest jej pełna oferta? Na dobry początek zdecydowałam się na peeling oczyszczający z korundem, ekstraktem ze skrzypu polnego i olejkiem z drzewa herbacianego oraz na peelingującą pomadkę odżywczą z drobinkami brązowego cukru. Powiem krótko - szybko zrozumiałam, skąd te wszechobecne zachwyty. Dołączam! Polecacie szczególnie jakiś produkt tej marki? Koniecznie napiszcie.




W ostatnich tygodniach zrobiłam też niewielkie zamówienie na Truskawce. Zbiegiem okoliczności w jednym czasie udało mi się upolować w świetnych cenach akcesoria, które już od dawna chodziły mi po głowie - pęsetę Tweezerman i zalotkę Shu Uemura, jako nieplanowaną zachciankę do koszyka wrzuciłam też na próbę podkład w sztyfcie Becca (nieprzyzwoicie przeceniony, grzech było nie wziąć!). W tle zdjęcia z akcesoriami widzicie maskarę Miss Sporty Studio Lash (całkiem fajna, choć bardzo usztywnia rzęsy) i odżywkę do rzęs Eveline Advance Volumiere (ładnie rozdziela rzęsy, stanowiąc dobrą bazę pod tusz).






Nareszcie wróciłam też do mojego ukochanego żelu do włosów, Kemon Hair Manya Cosmo.  Nic tak nie ujarzmia baby hair jak to jadowicie zielone dziwadło. Swoje niestety kosztuje, więc przez jakiś czas próbowałam znaleźć dla niego zamiennik, jednak zawsze był to kompromis, nigdy nie byłam do końca zadowolona. Welcome home, baby!




Jeśli chodzi o lakiery do paznokci, na szczególną uwagę zasłużył sobie jeden, bladoróżowy topper Catrice Luxury Lacquers 04 Lost'N Roses. Już niedługo pokażę go w pełnej krasie!




Zamykając temat zakupów, chciałabym pokazać Wam moje nowe nabytki pozakosmetyczne, wiem, że również z ciekawością je oglądacie. Najpierw coś dla miłośniczek dużych, strojnych naszyjników. Mam do tego typu biżuterii ogromną słabość, moja kolekcja szybko się powiększa. W ostatnim czasie nie oparłam się czarnym kryształkom z Reserved (w rzeczywistości są nieco przejrzyste, przez co przybierają odcień odbijających się w nich rzeczy, widać to nawet na zdjęciu, zwróćcie uwagę na niebieski poblask) i błyskotkom z Top Secret (szarości w starym złocie, nietypowe, a jednak bardzo udane połączenie). Być może części z Was tego typu biżuteria wydaje się krzykliwa, ale to jest właśnie mój styl - proste, jednokolorowe, gładkie ubrania plus jakiś jeden widoczny, wyrazisty element, który przykuwa uwagę i kolokwialnie mówiąc, "robi robotę". Napiszcie, proszę, czy nosicie takie naszyjniki, a jeśli tak, zdradźcie, gdzie wyszukujecie swoje biżuteryjne zdobycze.




Znalazłam też  w końcu (w Reserved) dużą, szarą torbę, którą w dodatku udało mi się kupić ze sporą zniżką. Rozglądałam się za czymś w tym stylu już od dłuższego czasu, ta jest po prostu idealna - jasna, pojemna, a przy tym lekka i bardzo, bardzo prosta, bez żadnych wątpliwej urody ozdób. Musiałam jedynie włożyć do niej organizer, bo jest jednokomorowa i w pięć sekund robił mi się w niej bałagan. Wybaczcie, że posiłkuję się zdjęciem z sieci, moje ujęcia nie oddawały dobrze jej kształtu.




A na koniec jeszcze jedna ciekawostka. Słyszałyście o najnowszej kampanii Dove? Marka ta słynie z promowania naturalnego piękna i jej nowa kampania nie odbiega od tego charakterystycznego, sprawdzonego już schematu. Kilka dni temu opublikowany został film Choose Beautiful, koniecznie zobaczcie! Myślę, że będzie szeroko komentowany. Już teraz można o nim poczytać chociażby tutaj ---> KLIK.





To w zasadzie tyle. Rozpisałam się ponad normę, ale mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Bo ciągle tu jesteście, prawda? :)))

Już wiecie, jak minęły mi ostatnie tygodnie, teraz Wasza kolej, napiszcie, co u Was słychać. Liczę też oczywiście na komentarze odnoszące się do poruszanych dziś przeze mnie tematów. Coś szczególnie Was zainteresowało, coś wpadło Wam w oczy? Piszcie, nie dajcie się prosić!

Buziaki,
Cammie.



sobota, 4 kwietnia 2015

Wielkanoc łakomczucha, czyli najserdeczniejsze życzenia!


No i nadeszły, święta! Korzystając z chwili wolnej od świątecznej krzątaniny, składam Wam najserdeczniejsze wielkanocne życzenia, wszystkiego dobrego!




Jak spędza się Wielkanoc w Waszych domach? Co dobrego pojawi się na Waszych stołach? Na pewno przygotowałyście coś specjalnego, pochwalcie się! Ja pękam z dumy, podziwiając mój drugi w życiu mazurek, z masą kajmakową, orzechami, migdałami i suszoną gruszką. Muszę nieskromnie przyznać, że wyjątkowo udała mi się też sałatka z chrzanowym sosem. Biała kiełbasa zapieka się właśnie w piwie i liczę na to, że również nie będzie miała sobie równych. I tak sobie myślę, że do tradycyjnych świątecznych życzeń powinnam dodać jeszcze jedno, godne łakomczucha - smacznego!

Buziaki,
do zobaczenia po świętach,
Cammie.


czwartek, 2 kwietnia 2015

Zaproszenie do świata książek, czyli moje marcowe lektury


Witajcie. Dziś, jak co miesiąc, zabieram Was na chwilę do świata książek, prezentując Wam moje marcowe lektury. Towarzyszyło mi przy nich sporo emocji, mam nadzieję, że zdołam je odtworzyć, zachęcając Was do sięgnięcia po wybrane przeze mnie pozycje. A może już je znacie? Sprawdźcie, zapraszam!




"Czasy second-hand. Koniec czerwonego człowieka", Swietłana Aleksijewicz

Nie sposób go z nikim pomylić, choć jest podobny i zarazem niepodobny do reszty ludzkości. Ma własny słownik i doskonale wie, co jest dobre, a co złe. Paszport radziecki przechowuje jako najcenniejszy skarb. Homo sovieticus. Nie umarł wraz z upadkiem imperium, za to musiał stawić czoła nowej rzeczywistości, gdy wbrew przewidywaniom Marksa po socjalizmie nastąpił kapitalizm, ojczyznę zastąpił supermarket, a władzę przejęli handlarze i cinkciarze. Wiecznie żywy, chętnie opowiada o swoich bohaterach i męczennikach, o nadziejach i rozczarowaniach, o złości, frustracji i zderzeniu z rzeczywistością. To z tych opowieści, domowych i osobistych składa się nowa niezwykła książka wybitnej białoruskiej autorki, wymienianej w gronie kandydatów do Nagrody Nobla. Swietłana Aleksijewicz po raz kolejny oddaje hołd zwykłemu człowiekowi, którego losy przeplatają się z Historią. Książka Aleksijewicz została uznana za najlepszą książkę 2013 roku we Francji, a jej autorka otrzymała francuską nagrodę Médicis w kategorii esej.

Reportaże Swietłany Aleksijewicz to klasa sama w sobie. Autorka jest uważna i dociekliwa, zachowuje przy tym bezstronność i obiektywizm, snucie opowieści zostawiając swoim bohaterom, a wyciąganie wniosków czytelnikom. I to jest dobre. Tym razem odsłoniła przed nami problemy świata postsowieckiego, w którym zderza się mentalność produktu swoich czasów, człowieka określanego mianem homo sovieticus, z mentalnością człowieka czasów nowych. Jest to zderzenie bolesne, pełne poczucia straty i niesprawiedliwości, ale także nostalgii i tęsknoty za wyidealizowanym starym porządkiem. Między tym, co było, a tym, co jest, istnieje przepaść, już nie do zasypania, jednak podzielone tą głęboką szczeliną społeczeństwo musi przecież jakoś razem żyć, bez względu na różnicę poglądów czy stanu posiadania. Jak się to udaje? Przeczytajcie i same się przekonajcie.


"Walka jest kobietą", opracowanie zbiorowe

Kiedy walczą mężczyźni, wybuchają bomby i latają koktajle Mołotowa. Kiedy walczą mężczyźni, rozbrzmiewają fanfary i przypinane są ordery. Walka mężczyzn tworzy historię, o której możemy przeczytać w tysiącach książek. A walka kobiet? Wiele z nich prowadzi swoją walkę po cichu. Łączniczki z Powstania Warszawskiego walczą o to, by nie być zapamiętane jako seksowne pin-up girls na gruzach Warszawy. Żołnierki w Afganistanie muszą zmierzyć się nie tylko z wrogiem, lecz także z dyskryminacją i protekcjonalnym traktowaniem. Niepełnosprawne kobiety chcą wreszcie zrobić sobie makijaż i włożyć krótką spódnicę. Matki Polki walczą o to, by wychować dzieci w kraju, w którym aborcja jest nielegalna, ale nikogo nie interesuje, skąd po porodzie wezmą pieniądze. Katoliczki muszą wybierać – wiara albo dziecko. Walka, o której mówi się dopiero od niedawna i ciągle za mało – z czym, o co, dlaczego i jak walczą w Polsce kobiety.

Być może pamiętacie książki o podobnych tytułach, o których już Wam kiedyś pisałam? "Walka jest kobietą" uzupełnia bowiem serię, w której wcześniej ukazały się "Grzech jest kobietą" oraz "Odwaga jest kobietą". Wszystkie trzy stanowią zbiór reportaży opowiadających o różnych trudnych aspektach kobiecości. "Walka jest kobietą" zgodnie z tytułem przedstawia historie kobiet walczących, traktując problem przekrojowo, od najbardziej oczywistych skojarzeń z kobietami biorącymi udział w wojnie, po skojarzenia mniej oczywiste, wcale jednak przez to nie mniej trafne, jak chociażby z kobietami toczącymi codzienną walkę o godność czy równość. My, kobiety, jesteśmy waleczne, naprawdę.


"Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci", Scott Carney

Dziennikarz śledczy Scott Carney spędził pięć lat, badając przynoszący krocie handel ludzkimi ciałami – nielegalny, krwawy i brutalny „czerwony rynek”. Odnalazł indyjską wioskę zwaną Kidneyvakkam, gdyż większość jej mieszkańców dawno posprzedawała już nerki; rozmawiał z hienami cmentarnymi, ludźmi, którzy kradną ciała z grobów, kostnic i stosów pogrzebowych, by produkować szkielety anatomiczne; odwiedził starożytną świątynię, która eksportuje włosy swoich wyznawców do Ameryki, zarabiając na tym miliony dolarów. W XXI wieku ciało ludzkie znów stało się towarem, regulacje prawne sprzyjają nadużyciom. W sytuacji zagrożenia życia nie chcemy zadawać niewygodnych pytań o pochodzenie krwi czy narządów do przeszczepu. Gdy możemy wybierać, kupujemy perukę z naturalnych włosów. Medycyny zalecamy uczyć się tylko na prawdziwych preparatach. Czy w naszym pragnieniu wiedzy, nieśmiertelności i piękna nie uznajemy już granic, których nie wolno przekroczyć?

"Czerwony rynek" to książka przedstawiająca efekty dziennikarskiego śledztwa, którego autor idzie tropem informacji funkcjonujących na pierwszy rzut oka jako miejskie legendy, w rzeczywistości okazujących się jednak zamiataną pod dywan niewygodną i smutną prawdą znaną szerzej niż mogłoby się wydawać. Okazuje się, że są na świecie miejsca, gdzie niemal otwarcie handluje się ludzkimi organami, wykorzystując nierzadko dramatyczne położenie dawców, że nie jest niczym niemożliwym pozyskanie ludzkich kości, czy to dla celów rytualnych, czy naukowych, że zdarza się, iż cenna krew wydzierana jest z ludzkich ciał przemocą, a co najgorsze, że ofiarami handlu padają też zaginione w niewyjaśnionych okolicznościach dzieci. Reportaż sprawia wrażenie rzetelnego, odnosząc się do konkretnych zdarzeń i osób. Warto przeczytać.


"Nie opuszczaj mnie", Kazuo Ishiguro

Kathy, Ruth i Tommy uczą się w elitarnej szkole z internatem – idyllicznym miejscu w sercu angielskiej prowincji. Nauczyciele kładą tu wielki nacisk na twórczość artystyczną i wszelkiego rodzaju kreatywność. Tym, co odróżnia tę szkołę od innych jest fakt, że żaden z uczniów nie wyjeżdża na ferie do rodziny. Życie w Halisham toczy się pozornie normalnym trybem: nawiązują się młodzieńcze przyjaźnie, pierwsze miłości, dochodzi do konfliktów między uczniami a nauczycielami. Stopniowo w wyniku przypadkowych napomknień i aluzji, wychodzi na jaw ponura, zarazem przerażająca tajemnica ... Czy miłość, która połączy Kathy i Tommy’ego wystarczy, by odmienić los, który od początku był im pisany?

Jedyna powieść w marcowym zestawieniu. Sięgnęłam po nią pod wpływem wcześniejszej lektury, czyli "Czerwonego rynku", o którym pisałam wyżej. Książka Kazuo Ishiguro była tam kilkakrotnie przywoływana, a że temat mnie zainteresował, nie mogłam tych odniesień zignorować. To moje pierwsze spotkanie z tym autorem i chyba nie ostatnie, bo odpowiada mi jego wrażliwość. "Nie opuszczaj mnie" to historia pozornie normalnego dzieciństwa, jakaś szkoła, chyba z internatem, dorastające razem dzieci w otoczeniu troskliwych, choć nieco zdystansowanych wychowawców. Od pierwszych linijek wiadomo jednak, że w tej normalności jest coś nienormalnego, jeszcze nie wiemy, co to takiego, ale podskórnie czujemy coś niepokojącego. Kolejno odkrywane karty powoli uzmysławiają nam, że nasze przeczucia były słuszne. Beztroskie dzieci nie są wcale beztroskimi dziećmi i nie wyrosną na szczęśliwych dorosłych. Nie będzie im to dane, bo do życia zostały powołane tylko w jednym celu - żeby to życie poświęcić. Mądra książka z przesłaniem, gorąco polecam!


"Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary", Lawrence Wright

Droga do wyzwolenia to przenikliwa analiza świata scjentologii, która powstała na podstawie materiałów archiwalnych oraz ponad dwustu wywiadów przeprowadzonych z obecnymi i byłymi członkami Kościoła. Swą opowieść autor osnuł wokół życiorysów dwóch najświętszych dla scjentologów postaci: autora powieści science fiction L. Rona Hubbarda, w którego niespokojnym umyśle zrodziła się idea nowej religii, idealnie dopasowanej do kryzysu duchowego, jaki dotknął Amerykę po II wojnie światowej, oraz Davida Miscavige’a, ambitnego i bezwzględnego następcy Hubbarda, któremu przypadło w udziale trudne zadanie utrzymania pozycji Kościoła w obliczu ciągłych skandali i problemów prawnych. Wright pokazuje, w jaki sposób Kościół zabiega o pozyskanie w swe szeregi gwiazd, takich jak Tom Cruise czy John Travolta, i jak wykorzystuje ich do realizacji własnych celów. Przedstawia też losy osób, które już w dzieciństwie z entuzjazmem przyjęły idee Hubbarda i zgodziły się mu służyć przez „miliard lat”. Nie stroni również od relacji z pierwszej ręki: pisze o przemocy, wyzysku, bezwzględności i morderczej dyscyplinie. Owoc jego pracy to coś więcej niż zwykły tekst demaskatorski – Wright odkrywa bowiem prawdziwą istotę tej kontrowersyjnej instytucji religijnej, chronionej przez amerykańską konstytucję. 

Po tę pozycję sięgnęłam z polecenia koleżanki. Przeczytałam z zainteresowaniem, ale przyznaję, że trochę mnie wymęczyła. Na pewno w jakimś stopniu poszerzyła moje horyzonty, bo o scjentologii wcześniej nie wiedziałam prawie nic, jednak jej szczegółowość i konstrukcja pełna dłużyzn nie ułatwiała czytania. Musicie wiedzieć, że jest to książka krytyczna, demaskująca ciemne strony kościoła scjentologów, jego twórcę przedstawiająca jako oszusta, naciągacza i mitomana, a jego członków jako zmanipulowaną grupę przypominającą sektę. Autor wywleka na światło dzienne brzydkie sekrety scjentologii, otwarcie pisząc o rozmaitych nadużyciach. Tłumaczy też niezwykłą popularność wyznania w świecie gwiazd Hollywood, wśród których z pewnością najbardziej znany jest Tom Cruise. Jeśli nie macie ochoty na poświęcenie czasu książce, to rzućcie chociaż okiem na artykuł, który jak na zawołanie opublikowany został dziś na gazeta.pl ---> KLIK.


"Pomyleni. Chorzy bez winy", Irena Cieślińska
 
Uczymy się normalnie traktować niepełnosprawnych – jeżdżących na wózku czy niewidomych. Gorzej z tymi, których niepełnosprawność nie jest widoczna na pierwszy rzut oka, którzy mogą zachowywać się dziwnie, a nie mają na twarzy wypisanej diagnozy. Chorzy na pląsawicę Huntingtona czy miastenię bywają traktowani jak alkoholicy, a dzieci z zespołem Pradera-Williego – wyśmiewane z powodu obżarstwa. Narkoleptycy unikają silnych uczuć, tłumią porywy pasji, gdyż – bardzo rozemocjonowani – mogą zapaść znienacka w sen. Jak ktokolwiek może zrozumieć, co oznacza utrata propriocepcji, skoro większość ludzi nie ma nawet pojęcia, że ją posiada? A czy osoba cierpiąca na szczególnie silną fobię może umrzeć ze strachu? Jak czuje się człowiek, któremu brak sił, by unieść powieki, przełknąć jedzenie, oddychać? Irena Cieślińska rozmawia z ludźmi borykającymi się ze schorzeniami neurologicznymi, z opiekunami i lekarzami. Pokazuje, jak choroba – czasem niezwykle dziwna, rzadko spotykana, pozornie nie do wyobrażenia – zmienia sposób postrzegania świata i życie. Przybliża „normalnym” tych „nie całkiem normalnych”. Żeby zrozumieli.

Książka objętościowo może niewielka, jednak bardzo, bardzo ciekawa, przybliżająca rzadkie choroby o dziwnych, trudnych nazwach, których na pierwszy rzut oka co prawda nie widać, a które bardzo wpływają jednak na jakość życia cierpiących na nie osób, zakłócając komfort funkcjonowania w często nie znającym i nie rozumiejącym problemu społeczeństwie. Forma krótka, ale pełna treści, bogata w ciekawostki, napisana w dodatku przystępnym dla laika językiem. Warto dać jej szansę.


"Oblężone", Jelena Koczyna, Olga Bergholc, Lidia Ginzburg

900 dni oblężenia, głodujące miasto, trzy prawdziwe historie. Blokada Leningradu od września 1941 do stycznia 1944 roku to najdłuższe oblężenie w nowożytnej historii świata. Największą ofiarę złożyli jego mieszkańcy, z których szacunkowo blisko milion nie przeżyło. Dzienniki mieszkanek Leningradu dokumentują dzień po dniu umieranie miasta i jego społeczeństwa. To trzy poruszające świadectwa konsekwencji sowieckiej propagandy, strachu przed śmiercią, wszechobecnego głodu, walki o przetrwanie i o resztki człowieczeństwa w nieludzkich okolicznościach. Książka wydana we współpracy Ośrodka KARTA i działu literatury faktu PWN.

"Oblężone" to najkrócej mówiąc studium głodu. Książka zawiera relacje trzech kobiet, które nadludzkim wysiłkiem przetrwały trzyletnie oblężenie Leningradu w czasie II wojny światowej. Odcięte od świata i aprowizacji miasto szybko przemieniło się w arenę walki o przeżycie, którą każdego z 900 dni blokady toczyli wygłodniali, wyniszczeni, słabi, apatyczni ludzie, opętani tylko jedną jedyną myślą, myślą o pożywieniu. Większość z nich niestety tę walkę przegrało. Świadectwo osób, które przetrwały, daje przerażający obraz świata, w którym rzeczy pozornie niejadalne nagle stają się jadalne (ba! nawet pożądane), ukazując degradację człowieczeństwa, nie tylko w sensie fizycznym, ale też psychicznym. "Oblężone" to wstrząsająca książka o prawdziwym dramacie, w którym do głosu potrafią dojść najgorsze instynkty. Raczej nie dla wrażliwców. Ja ją odchorowałam.


"Osadnicy", opracowanie zbiorowe

Kompozycja relacji i wspomnień Polaków przesiedlonych. Opowieść dotyczy 2 połowy lat 40. Mówi o tym co zostało w miejscu, które musieli opuścić, o budowaniu nowego życia na zachodzie, o życiu prywatnym i sąsiedzkim, ale i o zachodzących na to strukturach władzy komunistycznej. Wyraźnie zarysowuje się konflikt - przesiedleńcy chcą tworzyć na tych terenach, odbudowywać swój kraj, swoje społeczeństwo, a nowa władza narzuca układ, który niszczy zamierzenia, odbiera, podcina skrzydła, ludzkie starania obraca wniwecz.


Na koniec "Osadnicy", czyli zbiór wspomnień powojennych przesiedleńców na tzw. Ziemie Odzyskane. Historia wielkich obietnic, wielkich nadziei, wielkich szans, ale i wielkich nieszczęść osób przymuszonych do opuszczenia rodzinnych stron na kresach, pozostawienia tam majątków i wyruszenia w nieznane, często z poczuciem niesprawiedliwości, w strachu o niepewne jutro, rzadziej z pomysłem na nowy start. Na przykładzie losów konkretnych osób poznajemy tamte skomplikowane czasy, w których decyzje polityczne rzutowały na losy całych narodów. Książka bardzo ciekawa, szkoda jedynie, że tak krótka.



Najmocniejszą marcową lekturą zdecydowanie okazały się "Oblężone", ale dużo przemyśleń przyniosła mi także powieść "Nie opuszczaj mnie". Pozostałe książki też były wartościowe, ale to właśnie te dwie wywarły na mnie największe wrażenie. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do ich przeczytania. O ile oczywiście już ich nie znacie. Dajcie znać. Zdradźcie też koniecznie, co ciekawego same przeczytałyście w marcu. Jakieś pozycje godne polecenia? Coś poszerzającego horyzonty, zabawnego, odprężającego, wzruszającego? Piszcie śmiało, często korzystam z Waszych rekomendacji.

Buziaki,
Cammie.