U Was też takie załamanie pogody? Deszcz bębni o szyby, przepowiadając nadchodzącą jesień, a mi przypominając, że już czas pomyśleć o zmianie kosmetyków pielęgnacyjnych. Jeszcze chwila i zacznę rozglądać się za kwasami (przebarwienia, przebarwienia, przebarwienia ...), ale póki co może w końcu napiszę co nieco o dotychczasowej pielęgnacji? To już grubo ponad dwa miesiące, odkąd dzięki produktom Bee Pure rozpieszczam skórę jadem pszczelim i miodem manuka, najwyższy czas na recenzję!
O nowozelandzkiej marce Bee Pure, którą Polki poznać mogą dzięki wyłącznemu europejskiemu importerowi, czyli Bee Yes ---> KLIK, pisałam szeroko TUTAJ. Zachęcam Was serdecznie do rzucenia okiem na tamten tekst, bo jest dość wyczerpujący, dokładnie opisuje markę, jej pochodzenie i charakter jej produktów. Dziś, zanim przejdę do właściwej recenzji, krótko przypomnę tylko właściwości jadu pszczelego i miodu manuka, które są ich głównymi składnikami czynnymi. Warto to zrobić, bo podejrzewam, że choć o miodzie manuka mogłyście już gdzieś słyszeć, to niekoniecznie w kontekście pielęgnacji, z kolei jad pszczeli może być dla Was zupełną zagadką, bo jest to na polskim rynku kosmetycznym zupełna nowość.
Jad pszczeli to wyjątkowo aktywna substancja, nazywana alternatywą dla botoksu, która aplikowana na skórę w niewielkich ilościach stymuluje ją do produkcji kolagenu i elastyny, przyczyniając się do wygładzenia zmarszczek, zwężenia porów, ujędrnienia, poprawy napięcia i wyrównania kolorytu cery (cytując za stroną importera: aplikacja na skórę niewielkiej ilości jadu pszczelego symuluje rzeczywiste użądlenie pszczoły i drażniące działanie jednej z głównych toksyn jadu - melityny, stymuluje to organizm do dostarczenia w zainfekowane miejsce większej ilości krwi i zwiększenia produkcji protein: kolagenu i elastyny, przy czym kolagen wzmacnia skórę, a elastyna działa ujędrniająco oraz odmładzająco.) Miód manuka natomiast uchodzi za jeden z najdroższych miodów świata, jego wyjątkowość ściśle związana jest z jego bardzo silnymi właściwościami antybakteryjnymi, a dodatkowo probiotycznymi, przeciwzapalnymi i przeciwgrzybicznymi. W kosmetyce wykorzystywane jest też jego działanie nawilżające, uelastyczniające i przeciwutleniające. Warto podkreślić, że w produktach Bee Pure stosuje się miód manuka o sile działania UMF 20+ (UMF to sposób znakowania miodów manuka, 20+ to najwyższa możliwa zawartość jego substancji aktywnych).
Jad pszczeli to wyjątkowo aktywna substancja, nazywana alternatywą dla botoksu, która aplikowana na skórę w niewielkich ilościach stymuluje ją do produkcji kolagenu i elastyny, przyczyniając się do wygładzenia zmarszczek, zwężenia porów, ujędrnienia, poprawy napięcia i wyrównania kolorytu cery (cytując za stroną importera: aplikacja na skórę niewielkiej ilości jadu pszczelego symuluje rzeczywiste użądlenie pszczoły i drażniące działanie jednej z głównych toksyn jadu - melityny, stymuluje to organizm do dostarczenia w zainfekowane miejsce większej ilości krwi i zwiększenia produkcji protein: kolagenu i elastyny, przy czym kolagen wzmacnia skórę, a elastyna działa ujędrniająco oraz odmładzająco.) Miód manuka natomiast uchodzi za jeden z najdroższych miodów świata, jego wyjątkowość ściśle związana jest z jego bardzo silnymi właściwościami antybakteryjnymi, a dodatkowo probiotycznymi, przeciwzapalnymi i przeciwgrzybicznymi. W kosmetyce wykorzystywane jest też jego działanie nawilżające, uelastyczniające i przeciwutleniające. Warto podkreślić, że w produktach Bee Pure stosuje się miód manuka o sile działania UMF 20+ (UMF to sposób znakowania miodów manuka, 20+ to najwyższa możliwa zawartość jego substancji aktywnych).
Linia kosmetyków Bee Pure, których uroczym symbolem jest złota pszczółka, składa się z trzech produktów, czyli przeciwzmarszczkowego serum wygładzającego cerę Bee Venom Serum, ujędrniającej, napinającej i zwężającej pory maski - kremu Bee Venom Face Mask oraz redukującego cienie i opuchnięcia kremu pod oczy Bee Venom Eye Cream. Wszystkie trzy przez ostatnie miesiące stanowiły podstawę mojej pielęgnacji.
Od razu powiem, że złota pszczółka Bee Pure jest bardzo pracowita i robi naprawdę dobrą robotę, zwłaszcza w przypadku serum. Ale choć mam dla tych kosmetyków wiele sympatii, nie pozostaję wobec nich bezkrytyczna, także oprócz zachwytów, będą też pewne zastrzeżenia. I może właśnie od nich zacznijmy, bo dotyczą w zasadzie spraw drugorzędnych, miejmy więc to szybko z głowy.
Co mi w produktach Bee Pure przeszkadza? Opakowania. Wizualnie są prześliczne, przyjemne dla oka kartonowe pudełka kryją eleganckie na pierwszy rzut oka słoiczki utrzymane w prostej, nieprzekombinowanej stylistyce. Gdyby były szklane, byłabym zachwycona, tymczasem niestety jest to zwykły plastik. Szybko okazało się, że wieczka nie są zbyt odporne, jedno pękło mi "od niczego" (na zdjęciu niżej dobrze widać to pęknięcie), nagminnie wypadały mi też ze środka elementy mechanizmu zakręcania. Pompka, w którą wyposażone jest serum, też płatała mi figle, pryskając preparatem na wszystkie strony, dopóki nie nauczyłam się aplikować go precyzyjnie w zagłębienie dłoni, a nie na palce, jak to miałam w zwyczaju. Nie wiem, może uznacie, że się czepiam, ale od produktów z tej półki cenowej (179 zł za krem pod oczy, 209 zł za serum i 259 zł za maskę) naprawdę oczekiwałabym czegoś więcej. Zastanawia mnie, jak wygląda nowozelandzki rynek kosmetyków, z którego marka Bee Pure się wywodzi, może tamtejsze kobiety mają mniejsze wymagania? Mam wrażenie, że Europejki w tym aspekcie przywykły się do nieco wyższych standardów.
Co mi w produktach Bee Pure przeszkadza? Opakowania. Wizualnie są prześliczne, przyjemne dla oka kartonowe pudełka kryją eleganckie na pierwszy rzut oka słoiczki utrzymane w prostej, nieprzekombinowanej stylistyce. Gdyby były szklane, byłabym zachwycona, tymczasem niestety jest to zwykły plastik. Szybko okazało się, że wieczka nie są zbyt odporne, jedno pękło mi "od niczego" (na zdjęciu niżej dobrze widać to pęknięcie), nagminnie wypadały mi też ze środka elementy mechanizmu zakręcania. Pompka, w którą wyposażone jest serum, też płatała mi figle, pryskając preparatem na wszystkie strony, dopóki nie nauczyłam się aplikować go precyzyjnie w zagłębienie dłoni, a nie na palce, jak to miałam w zwyczaju. Nie wiem, może uznacie, że się czepiam, ale od produktów z tej półki cenowej (179 zł za krem pod oczy, 209 zł za serum i 259 zł za maskę) naprawdę oczekiwałabym czegoś więcej. Zastanawia mnie, jak wygląda nowozelandzki rynek kosmetyków, z którego marka Bee Pure się wywodzi, może tamtejsze kobiety mają mniejsze wymagania? Mam wrażenie, że Europejki w tym aspekcie przywykły się do nieco wyższych standardów.
Ale jak wiadomo, liczy się wnętrze :))) A w tym przypadku jest ono naprawdę bogate! W zasadzie od pierwszego użycia czuć, że te kosmetyki działają, zwłaszcza w przypadku serum, które szybko stało się moim ulubieńcem.
Serum, oprócz oczywiście opisywanego już wyżej pszczelego jadu i miodu manuka, zawiera także 24-karatowe złoto! Dokładnie o tym składniku możecie poczytać TUTAJ. Płatki złota są maleńkie, ale widoczne, to właśnie nim serum zawdzięcza swój charakterystyczny żółtawy kolor. Roztarte na skórze wygląda na szczęście zupełnie neutralnie, żółte tony znikają, choć trzeba zaznaczyć, że złote drobinki dają po oczach. Jeśli się nie malujecie, efekt może wydać Wam się przesadny. Ale pod makijażem jednak znikają, także nie obawiajcie efektu bombki. Najważniejsze, że formuła działa. Skóra staje się napięta, gładka i rozjaśniona. Nie zapomnę zaskoczenia, jakie przeżyłam, kiedy zmyłam makijaż w dniu, kiedy pierwszy raz to serum zaaplikowałam, nie mogłam uwierzyć, jak dobrze prezentowała się moja cera, jakaś taka zdrowsza, z wyrównanym kolorytem. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to brak ochrony przeciwsłonecznej, przez co nie mogłam stosować tego specyfiku solo.
Maska-krem to naprawdę ciężka artyleria. Jest treściwa, ale za to zupełnie nietłusta. Otula skórę niczym kojący, odżywczy kompres. Dzięki nietłustej konsystencji oszczędnie nałożona nadaje się pod makijaż, jednak ja zdecydowanie wolę aplikować ją grubszą warstwą na noc. Mam wtedy poczucie, że robię dla siebie coś dobrego, mimo że efekty nie są tak spektakularne i widoczne gołym okiem jak po serum. W tym przypadku to raczej kwestia komfortu skóry, niż jej wyglądu.
Krem pod oczy również jest treściwy, ale jego konsystencja jest na tyle niekłopotliwa, że nadaje się zarówno na noc, jak i na dzień. Łatwo się rozprowadza, nie rolując się i nie klejąc, dobrze pielęgnując wrażliwe okolice oczu, bez podrażnień, pieczenia czy łzawienia. Z całej tej trójki wywarł jednak na mnie najmniejsze wrażenie, po prostu nie widzę w nim cech, które znacząco wyróżniałyby go spośród innych dobrych kosmetyków tego typu.
Chciałabym odnieść się jeszcze do kwestii uczulenia na jad pszczeli zawarty w kosmetykach Bee Pure, bo wiem, że niektóre z Was ta sprawa nieco niepokoi. Otóż producent zapewnia, że reakcje alergiczne na jad w oferowanej postaci są niezwykle rzadkie, jednakże dla bezpieczeństwa przed zastosowaniem któregoś z oferowanych specyfików zalecany jest test skórny ---> KLIK. Mnie produkty Bee Pure absolutnie w żaden sposób nie podrażniały, choć początkowo aplikacja serum wiązała się niewielkim, przyjemnym wręcz mrowieniem skóry, która jednak szybko do nowej pielęgnacji się przyzwyczaiła. Była to oznaka działania substancji czynnych.
Gdybym miała polecić Wam tylko jeden produkt z tej serii, na pewno byłoby to serum, bez dwóch zdań. Pomijając zapach, charakterystyczny zresztą dla wszystkich kosmetyków tej marki, który jest dość specyficzny i nie każdemu może przypaść do gustu, mogę je tylko zachwalać. Warte jest uwagi! Docenią je na pewno osoby o skórze dojrzałej, potrzebującej poprawy napięcia i wygładzenia. Jeśli nie przeraża Was cena, dajcie mu szansę.
A propos cen, to mam dla Was na koniec tej długiej recenzji przyjemną niespodziankę. Jeśli chciałybyście osobiście przekonać się, jak działają te pszczółkowe kosmetyki i ile dobrego mogą zrobić dla Waszej skóry, to do 31 sierpnia macie niepowtarzalną okazję zamówienia (TUTAJ) próbek produktów Bee Pure 10 zł taniej niż normalnie, płacąc zaledwie 1 zł za samplowy słoiczek maski-kremu, 2 zł za słoiczek kremu pod oczy lub 4 zł za słoiczek serum, wysyłka gratis. Wystarczy przy składaniu zamówienia wpisać kod "NO-TO-PIEKNIE". Z tej atrakcyjnej oferty może skorzystać 20 osób (ale uwaga! każda osoba nie więcej niż jeden raz), kto pierwszy, ten lepszy! Jeśli jednak chciałybyście kupić od razu pełnowymiarowe opakowania, to również do końca sierpnia skorzystać możecie z 15% zniżki na hasło "RABAT BLOGERSKI". Gdybyście przed podjęciem decyzji potrzebowały więcej informacji o marce, odsyłam Was do strony Bee Yes ---> KLIK oraz na ich funpage na FB ---> KLIK (dla zainteresowanych kolejne linki: Instagram ---> KLIK oraz raczkujący Pinterest ---> KLIK).
Dajcie znać, co myślicie o marce Bee Pure i jej produktach. Przemawia do Was importowana z dalekiej Nowej Zelandii idea pielęgnacji cery oparta na pszczelim jadzie i miodzie manuka? Jak myślicie, złota nowozelandzka pszczółka ma szansę zdobyć sympatię na naszym polskim podwórku? Ja w każdym razie już ją polubiłam, widzę efekty jej pracowitości i mam nadzieję, że będzie jej tu u nas bardzo dobrze!
Buziaki,
Cammie.
uwielbiam, szczególnie krem maskę na noc, te kosmetyki są rewelacyjne
OdpowiedzUsuńŻaneta, czytałam twoje recenzje, wiem, że zrobiły na tobie wrażenie :)))
UsuńNoo, ja też tą maskę uwielbiam!!! Krem na noc też jest super!
UsuńJoanna masz na myśli serum czy maskę? Bo ja właśnie maskę na noc nakładam.
UsuńCiekawią mnie te kosmetyki, jeśli zdąże się załapać skorzystać ze zniżki :)
OdpowiedzUsuńMadlen, myślę, że masz spore szanse, próbuj!
UsuńKusisz... ;-))
OdpowiedzUsuńYzma, oj tam, oj tam :DDD
UsuńNie słyszałam o tych kosmetykach, ale wyglądają bardzo zachęcająco :)
OdpowiedzUsuńCookie, to nowość na polskim (i w ogóle europejskim rynku), także mogłaś o nich nie słyszeć, choć mam wrażenie, że będzie o nich coraz głośniej :)
UsuńSkusiłam się na maseczkę za oszałamiającą złotówkę :D
OdpowiedzUsuńZobaczę ile to to warte :-))))
Kosmetyko holiczko, tak naprawdę to maska tylko z nazwy, tak naprawdę to bogaty, odżywczy krem. Mam nadzieję, że ci się spodoba :)
UsuńPrzydałby mi się krem od pszczółki;).
OdpowiedzUsuńAnia, zawsze możesz zacząć od próbki :)
UsuńMiłym akcentem na koniec tego paskudnego tygodnia było załapanie się na zniżkę i złożenie zamówienia :-) szkoda tylko, że pomyliłam się przy adresie, mam nadzieję, że da się to odkręcić. Widziałaś, że firma ma adres korespondencyjny w Przemyślu? ;))
OdpowiedzUsuńJa jestem z Przemyśla i moja mama była na spotkaniu z nimi z Stowarzyszeniem Pin Up Przemyśl Girl i dziewczyny dostały próbki i serum :) i czasem je mamie podbieram hih
UsuńKrem pod oczy moim zdaniem genialny,super nawilża(stosowany regularnie) dobra baza pod korektor :)
Serum nawet dobre, ale muszę go nakładać na krem bo mojej cery nie nawilża :( fajny jest pod ciężki matujący podkład, bo fajnie go rozświetla.
Maska to nie dla mnie, wysypało mnie po niej....
Angel, a jak myślisz? :DDD
UsuńGabi, jesteś z Przemyśla? Dobrze wiedzieć, zawsze się zastanawiałam, czy mam jakieś czytelniczki z mojego miasta :)))
A ja też się załapałam :) Aż mi głupio, że za całe 4 zł :) Ciekawe czy sprawdzi się tak dobrze jak u Ciebie.
OdpowiedzUsuńMkp, dlaczego zaraz głupio? Po to mnie macie, żebym wam organizowała takie okazje ;)))
UsuńMiałam tylko próbki, które otrzymałam za darmo. Mnie bardzo pasował krem pod oczy.
OdpowiedzUsuńIwonellka, na samym początku próbki rzeczywiście były dostępne za darmo, ale szybko przerodziło się to w smutną patologię i wyłudzanie, wielokrotne zamawianie przez te same osoby. Dlatego teraz mają swoją cenę, symboliczną, ale jednak.
Usuńgdyby do mnie pszczółka przyleciała to bym chętnie spróbowała ;)
OdpowiedzUsuńSauria, :)
UsuńMam, ale jeszcze nie próbowałam ;)
OdpowiedzUsuńŻałuję, że przegapiłam możliwość kupna próbek. No ale może jeszcze gdzieś, kiedyś będzie okazja :)
OdpowiedzUsuńSerduszko, jaki z tego wniosek? Musisz zaglądać tu z większą regularnością ;)))
UsuńOczywista oczywistość! Z drugiej strony, nawet nie wiesz jak miła jest godzinka spędzona na czytaniu Twoich postów niemalże z miesiąca :)
UsuńMiód na serce blogera! :DDD Dzięki :*
Usuń