Witajcie! Zniknęłam na tak długo, że naprawdę zdążyłam się za Wami stęsknić. Praca, praca, praca, wiecie, jak to jest. Po całym dniu na pełnych obrotach po prostu nie miałam już sił i chęci jeszcze wieczorami składać słów w zdania i stukać w klawiaturę. Wygląda jednak na to, że ze sprawami zawodowymi wyszłam w końcu na prostą i znowu jestem w stanie spędzać czas przed komputerem dla przyjemności. A zatem wracam! I zgodnie z obietnicą nawiązuję do poprzedniego posta ---> KLIK, w którym wywołałam temat ochrony przeciwsłonecznej. Dziś na chwilę jeszcze się przy nim zatrzymuję, przedstawiając Wam dwa bardzo dobre azjatyckie kremy z filtrem, jeden do cery suchej, drugi do cery tłustej, oba z bogatej oferty The Face Shop. Zapraszam :))

Jeśli chodzi o filtry The Face Shop, to (jak może pamiętacie) już miałam z nimi do czynienia w postaci zużytych jedna za drugą kilku tubek świetnego Natural Sun Power Long Lasting Sun Cream, który jakiś czas temu w swej dawnej postaci zniknął niestety ze sprzedaży. Dobre wspomnienia z nim związane znowu przywiodły mnie do oferty tej marki, która została, jak się okazało, gruntownie w zeszłym roku odnowiona. Osoby zainteresowane wysoką ochroną przeciwsłoneczną mogą w niej wybierać i przebierać, w skład nowej serii Natural Sun Eco wchodzi bowiem aż siedem produktów o różnych formułach i różnych właściwościach ---> KLIK. Kierując się potrzebami mojej skóry, w pierwszym odruchu kupiłam (ebay, jak zwykle ebay) wersję nawilżającą, Aqua Sun Gel SPF 40 / PA+++, a po kilku tygodniach wersję matująco-nawilżającą, Sebium Control Moisture Sun SPF 40 / PA+++.

Mam cerę tłustą i normalnie od pierwszej chwili celowałabym w filtr o sprzyjającej jej formule, jednak w okresie najintensywniejszej kuracji Locacidem, czyli środkiem z przesuszającym cerę retinoidem, moja skóra aż prosiła się o pielęgnację skoncentrowaną wyłącznie na nawilżaniu. Aqua Sun Gel w tamtym czasie wydawał się wprost dla mnie stworzony. Lekki, nietłusty, a jednocześnie przyjemnie otulający, momentalnie przypadł mi do gustu, z każdą aplikacją nie tylko dając mi gwarancję porządnej ochrony przeciwsłonecznej, ale także po prostu podnosząc komfort mojej zmaltretowanej retinoidem skóry. Nawet nie wiem kiedy zużyłam całą tubkę. Oczywiście nie wchłaniał się bez śladu, ale nie bielił, świetnie trzymał się skóry i dobrze sprawdzał się pod makijażem. Swoje właściwości nawilżające zawdzięczał formule na bazie wody. Bardzo ciekawa opcja dla wszystkich osób o cerze suchej, bądź tak jak ja przechodzących kuracje dermatologiczne. Wśród zachodnich marek na próżno chyba szukać czegoś podobnego, ja przynajmniej nie słyszałam o filtrze w postaci żelu.
W przypadku matującego Sebum Control Moisture Sun jest już inaczej, bo ten akurat filtr ma silną konkurencję w postaci słynnej emulsji matującej Vichy. Jego formuła nie jest więc może aż tak oryginalna, ale i tak jest warta uwagi, ze względu na dodatkowe właściwości nawilżające, które zawdzięcza nasionom chia. W tym przypadku mamy zatem dwa w jednym - przyjazne skórze przetłuszczającej się działanie matujące, a dodatkowo pielęgnację ukierunkowaną na potrzebne każdemu rodzajowi cery nawilżenie. Bosko. Krem nie przynosi co prawda skórze takiego ukojenia jak opisywany wyżej Aqua Sun Gel, ale również nie bieli i nie tłuści, a do tego naprawdę dobrze trzyma ją w ryzach. Optymalna opcja dla osób o tłustej bądź mieszanej cerze. Początkowo wydawało mi się, że wolę wersję nawilżającą, jednak po odstawieniu Locacidu (o tym innym razem) doceniłam jego walory i na ten moment cieszę się, że zdecydowałam się od razu na zakup opakowania o zdublowanej pojemności.

Po lewej pozbawiony charakterystycznego dla innych filtrów połysku Sebum Control Moisture Sun, po prawej lekki i przejrzysty Aqua Sun Gel.
Wiem, że części z Was kupowanie kosmetyków na drugim końcu świata może wydawać się bez sensu, jednak ja mam swoje powody, dla których ciągle eksploruję rynek azjatycki.
Dlaczego najczęściej wybieram filtry azjatyckie? Wszystkie argumenty sprowadzają się do tego, że Azjatki mają hopla na punkcie ochrony przeciwsłonecznej.
- Azjatki mają hopla na punkcie ochrony przeciwsłonecznej, cała ich pielęgnacja opiera się na produktach chroniących przed słońcem. Powszechność takiej filozofii dbania o skórę skutkuje skupieniem się producentów na tej kwestii, a wąska specjalizacja oznacza przecież zwykle wysoką jakość.
- Azjatki mają hopla na punkcie ochrony słonecznej, oferta azjatyckich marek w tym zakresie jest więc znacznie szersza niż w innych częściach świata. Jest popyt, jest podaż, ergo: jest w czym wybierać. Bogactwo formuł, szeroki wachlarz możliwości.
- Azjatki mają hopla na punkcie ochrony przeciwsłonecznej, produkty z wysokim filtrem na rynku azjatyckim kupić więc można przez cały rok. U nas kremy przeciwsłoneczne to ciągle jednak produkty sezonowe, znikające ze sklepowych i aptecznych półek na wiele miesięcy wraz z ostatnim tchnieniem lata.
Zgadzacie się z moim tokiem myślenia? Koniecznie dajcie znać. Napiszcie, co myście o ochronie przeciwsłonecznej rodem z Azji, macie swoje ulubione azjatyckie filtry? Ciekawi mnie też oczywiście, czy zainteresowałam Was dziś produktami The Face Shop. Piszcie, jak zwykle czekam na Wasze komentarze!
Buziaki,
Cammie.