beauty & lifestyle blog

niedziela, 29 lipca 2012

Raz się żyje!

Tak, wiem, miałam nie kupować żadnych lakierów. Jednak w pewnych okolicznościach po prostu nie można się ograniczać! Ja jestem przywiązana teraz do domu i dziecka, ale moje przyjaciółki podróżują po świecie i grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Także wiecie, rozumiecie ... :DDD Drogie panie, moje najnowsze nabytki, prosto z Mediolanu! Kolorowe kikusie ;)))



Przedstawiam od lewej:

KIKO nr 362 Poppy Red

KIKO nr 360 Strawberry Pink

KIKO nr 282 Coral Pink

KIKO nr 358 Peach Rose

KIKO nr 359 Light Peach 









A do kompletu

Gel Look 
Ultra Glossy Effect
Top Coat :)))






Same widzicie, że ciężko było się oprzeć. Więc się nie opierałam :ppp Raz się żyje!

sobota, 28 lipca 2012

Zapachy na lato :)))

Żarty żartami (piję do poprzedniego posta KLIK), ale dziś już na poważnie. Moje ulubione zapachy na lato! Pomyślałam, że może miałybyście ochotę dowiedzieć się, czym pachnę, a przy okazji, kto wie, trochę się zainspirować? Czy tylko ja w perfumeriach mam dość poszukiwań "czegoś dla siebie" już po pięciu minutach? :DDD Dlatego lubię sprawdzać jednorazowo najwyżej kilka zapachów, z myślą o których przyszłam, gdzieś coś wcześniej o nich czytając lub słysząc.

Latem opcja "na co dzień" to dla mnie od kilku lat Sunflowers od Elizabeth Arden. Nic ekskluzywnego, zwykła, niedroga woda toaletowa dostępna w większości drogerii. 






Wylansowane w 1993 roku. Sunflowers jest beztroskim zapachem dla kobiety kochającej naturę. Mocny i trwały, trudno przeoczyć kobietę, która go nosi. Jego intensywny aromat wzmacnia się jeszcze bardziej na rozgrzanym ciele, wtedy upojna woń polnych kwiatów wprowadza w prawdziwie euforyczny nastrój. Polecamy w słoneczne dni. 

Nuta głowy: bergamotka, melon, brzoskwinia, drzewo różane.
Nuta serca: cyklamen, osmatus, jaśmin, róża herbaciana.
Nuta bazy: drzewo sandałowe, mech piżmo. 

Sunflowers to zapach, który kojarzy mi się ze słońcem, drgającym upalnym powietrzem i ostrym światłem. Lubię go na sobie, jest taki ciepły, pulsujący i energiczny. Ma tę wspaniałą zaletę, że nie tworzy nade mną duszącej chmury, nie kradnie przestrzeni, co latem jest niezwykle ważne. Jest wesoły, ale dyskretny. No i tani! W Rossmannie bardzo często objęty jest promocją, w której 30 ml kupić można już za 30 zł. 



Opcja "na szczególne okazje" to Aqua Allegoria Mandarine Basilic od Guerlain. Zapach świeży, lekki, ziołowo - owocowy. Uwielbiam! 






Jeden z dwóch zapachów serii Aqua Allegoria wykreowanych w roku 2007. Należy do rodziny cytrusowo - aromatycznej. Otwiera go woń czerwonej pomarańczy i bluszczu. W sercu spotykają się mandarynka i bazylia w towarzystwie nut kwiatowych i aromatycznych (piwonii, rumianku rzymskiego i kwiatu pomarańczy). Dalszy rozwój ujawnia delikatną ambrę i szlachetne drzewo. 

Nuta głowy: zielona herbata, bluszcz, klementynka, czerwona pomarańcza, kwiat pomarańczy.
Nuta serca: mandarynka, bazylia, piwonia, rumianek.
Nuta bazy: ambra, drzewo sandałowe.

Mój flakon niestety jest już prawie pusty. Trzeba będzie pomyśleć o nowym, bo bardzo lubię otaczać się tym zapachem. Jest elegancki i powściągliwy. Nie ma w sobie nic z krzykliwości, ale przez swoją niepowtarzalność jest bardzo rozpoznawalny. Kojarzy mi się z bielą, świeżością i czystym powietrzem. Bardzo ciekawa propozycja na lato, choć cena tej wody toaletowej nie jest najniższa. Za 125 ml zapłaciłam około 250 zł.



Na koniec ulubieniec ostatnich dni. Tym razem niskobudżetowy ;))) Ananasowo - kokosowa woda toaletowa z letniej edycji limitowanej Yves Rocher.






Ananas-Noix de Coco imituje tropikalny zapach kokosa oraz słodki i soczysty aromat ananasa, tworząc prawdziwie letnią kompozycję. Linia produktu składa się z wody toaletowej (20 i 100 ml) oraz ż
elu pod prysznic (50 i 400 ml).

Zakup spontaniczny, ale niezwykle udany. W dodatku za flakonik 100 ml zapłaciłam raptem 39 zł. Zapach jest dość nieskomplikowany, słodki, oblepiający. Kojarzy mi się z tropikami, dusznym upałem, sokiem owoców spływającym po brodzie. Bardzo smakowity :))) Nie rozwija się na skórze jakoś niezwykle, po prostu otacza aromatem soczystych ananasów i słodkich kokosów.


Piszcie, jakie są Wasze typy na gorące lato! Żebym wiedziała, co wąchać, kiedy następnym razem wyląduję w perfumerii :DDD

czwartek, 26 lipca 2012

Pół żartem, pół serio :)))

Prosiłyście mnie, żebym spieszyła się z recenzją wód toaletowych Star Nature (wspominałam o nich TUTAJ), a Wasze życzenie jest dla mnie rozkazem :))) Zapachy, jakie oferuje marka, wzbudziły spore zainteresowanie i nie ma się co dziwić, bo są szczególne. Każda z 25 wersji jest niepowtarzalna. Ale przede wszystkim jakże apetyczna! Bo Star Nature to zapachy rodem z cukierni, lodziarni, sklepu ze słodyczami albo straganu z dojrzałymi owocami :))) Ja miałam okazję poznać gumę balonową i słodkie ciasteczko.









Star Nature to hiszpańska marka oferująca niezwykłe wody toaletowe o urzekających zapachach dzieciństwa: guma balonowa, wata cukrowa czy bita śmietana z truskawkami to jedynie kilka z nich. Pełna kolekcja obejmuje 25 wersji zapachowych od orzeźwiających owocowych po słodkie ciasteczkowe. Star Nature to wody w atrakcyjnych cenach nie tylko dla najmłodszych.



Nie ma się co czarować, Star Nature to nie są zapachy wyrafinowane. Owszem, są dość wiernie oddane, balonówka pachnie balonówką, ciasteczko pachnie ciasteczkiem, ale brak im jakiejkolwiek głębi. Nie czynię jednak z tego zarzutu, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Sięgając po wodę toaletową tego typu, nie spodziewam się przecież nie wiadomo jakich doznań, robię to raczej dla żartu, zabawy. No i dla poprawy nastroju! Uwierzcie mi, że w tych słodkich oparach humor od razu robi się lepszy.

Buteleczki, w dziwnym trójkątnym kształcie, nie są specjalnie urodziwe. Plastikowe, dość toporne elementy też nie dodają im uroku. Ale każda mieści 70 ml wody, co w zestawieniu z niewielką ceną (15 złotych) sprawia, że można przymknąć na to oko. Zresztą znowu podkreślam, że to nie są ekskluzywne, eleganckie perfumy, to raczej zabawny gadżet, dzięki któremu możemy otaczać się ulubionym zapachowym motywem, na przykład szarlotki, cukrowej waty, czy bitej śmietany :)))

Trwałość wód Star Nature (dostępnych w drogeriach Hebe i w panakotasklep.pl) jest adekwatna do ich ceny. Tuż po aplikacji zapach jest bardzo mocny, świdrujący, by już po kilku minutach osiąść łagodnie na skórze, otaczając nas delikatną słodką chmurką. Z biegiem czasu efekt bardzo traci na intensywności, najdłużej utrzymując się na włosach. 

Oba zapachy przypadły mi do gustu, jednak ciasteczko to zdecydowanie bardziej moje klimaty niż guma balonowa. Może nie jest to najlepszy zapach na upalne lato, ale już wyobrażam sobie, jak umilam sobie długie zimowe wieczory słodkim aromatem herbatnika. A balonówka niech już teraz cieszy kogoś innego, postanowiłam oddać ją pewnej zaprzyjaźnionej kilkulatce ;))) Bo trzeba przyznać, że zapachy Star Nature są niezwykle atrakcyjne dla dzieciaków!

Traktujcie Star Nature z przymrużeniem oka. Te zapachy to zabawa, choć humor poprawiają na serio ;)))






wtorek, 24 lipca 2012

Wszem wobec :DDD

Dziewczyny, dziękuję Wam za dyskusję, jaka rozwinęła się pod wczorajszym postem. Jesteście niezastąpione :))) Dostałam od Was tyle porad, wskazówek, sugestii!  Oczywiście część z nich już dziś wcieliłam w życie. I oto wszem wobec ogłaszam, że kawa z mlekiem kokosowym daje radę :DDD






Przeczuwałam, że będzie dobrze, przytargałam więc ze sklepu od razu dwie puszki :DDD Owszem, kawa tak przyrządzona jest specyficzna, ale gwarantuję, że posmakuje każdemu, komu smakują kokosy :)))

Kupiłam też mleko sojowe, bo doszłam do wniosku, że macie rację, zamiast bać się niewiadomego, trzeba zrobić próbę i sprawdzić, jak mała zareaguje. Także za jakiś czas będzie test. 

Przeglądałam też linki, które polecałyście i tak po nitce do kłębka dotarłam do stron z obszernymi opisami mleka owsianego, migdałowego czy orzechowego (zna któraś z Was mleko z orzechów laskowych instant? warto kupić?). Mam ochotę spróbować! Natknęłam się przy tym na wegańskie sery, które bardzo mnie kuszą, bo nie ukrywam, że sera w kuchni i w diecie bardzo mi brakuje. Więc jest szansa, że wrócą zapiekanki i sałatki :)))

Jeszcze raz serdeczne dzięki! Dzięki Wam jutrzejszy dzień rozpocznę od pysznej kokosowej kawy!

poniedziałek, 23 lipca 2012

Jak się nie ma, co się lubi ... ;)))

Wyszło szydło z worka. Okazało się, że większość problemów mojej Zuzi związana była z alergią pokarmową. Po pierwsze pszenica. Karmię piersią, a zatem żegnaj białe pieczywo, żegnajcie wypieki, żegnajcie makarony, naleśniki, ciasteczka ... Po drugie białko krowie. Żegnaj mleko, żegnaj masło, żegnajcie jogurty, żegnajcie lody, żegnaj czekolado. I co najgorsze, żegnaj kawo! Bo kawa bez mleka się nie liczy :DDD

Najpierw zaczęłam kombinować. Hmmm, czym by tu zastąpić mleko? Mleko sojowe? Nie, soja to silny alergen. Mleko ryżowe? Kupiłam, jednak okazało się, że w kawie się nie sprawdza. Może kozie? Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, przecież wiem, jaki zapach ma kozi ser! W swojej naiwności nie pomyślałam, że kozie mleko pachnie równie "uroczo". Wierzcie mi, do kawy się nie nadaje! :DDD

Tu pomysły mi się skończyły. Siłą rzeczy zwróciłam się w stronę herbat. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma :))) Ostatnio najchętniej sięgam po Dilmah Toffee & Banana i Teekanne Sweet Pear.






Obie herbaty są pyszne, zarówno toffi z bananem, jak i słodka gruszka. Ale to jednak nie kawa ...

Macie pomysł, czym zastąpić mleko? Jeśli nie, to napiszcie chociaż, jakie herbaty polecacie :DDD

niedziela, 22 lipca 2012

Już nie taka nowość ;)))

Przy małym dziecku trudno jest nadążać za nowościami wydawniczymi, mnie się to nie udaje. Mimo wszystko staram się wykradać dla siebie parę chwil w ciągu dnia i poświęcać je na czytanie. Także ze sporym opóźnieniem, bo wcześniej nie dało rady, przychodzę do Was z notką na temat książki, która status nowości zdążyła już chyba stracić :))) 



"Więzień nieba" Carlos Ruiz Zafon
Wydawnictwo Muza 2012






Rok 1957. Interesy rodzinnej księgarni Sempere i Synowie idą tak marnie jak nigdy dotąd. Daniel Sempere, bohater "Cienia wiatru", wiedzie stateczny żywot jako mąż pięknej Bei i ojciec małego Juliana. Następny w kolejce do porzucenia stanu kawalerskiego jest przyjaciel Daniela, Fermín Romero de Torres, osobnik tyleż barwny, co zagadkowy: jego dawne losy wciąż pozostają owiane mgłą tajemnicy. Ni stąd, ni zowąd przeszłość Fermina puka do drzwi księgarni pod postacią pewnego odrażającego starucha. Daniel od dawna podejrzewał, że skoro przyjaciel nie chce mu opowiedzieć swej historii, to musi mieć ważny powód. Ale gdy Fermín wreszcie zdecyduje się wyjawić mroczne fakty, Daniel dowie się "rzeczy, o których Barcelona wolałaby zapomnieć". Jednak niepogrzebane upiory przeszłości nie dadzą się tak łatwo wymazać z pamięci. Daniel coraz lepiej rozumie, że będzie musiał się z nimi zmierzyć. I choć zakończenie powieści wydaje się ze wszech miar pomyślne, to Ruiz Zafón mówi nam wprost, że "prawdziwa Historia jeszcze się nie skończyła. Dopiero się zaczęła".


"Więzień nieba" to gratka dla wszystkich, którzy wcześniej pokochali "Cień wiatru" i "Grę anioła", dając się uwieść niepowtarzalnemu stylowi autora, snującemu wciągające opowieści ze starą Barceloną w tle. Tym razem też się nie zawiodą. Powieść w dodatku subtelnie zazębia się z wcześniej opowiedzianymi historiami, przywołując znowu księgarnię Sempere i Synowie oraz Cmentarz Zapomnianych Książek, splatając też ze sobą losy postaci z poszczególnych powieści. Tym, którzy Zafona jeszcze nie znają (czy to w ogóle możliwe?) spieszę donieść, że każdą z nich mimo punktów styczności i przeplatających się wątków czytać można zupełnie niezależnie. Ja oczywiście zachęcam do lektury wszystkich części, po kolei, bo to uczta dla każdego mola książkowego! No i kawał całkiem niezłej literatury. "Cień wiatru" genialny, "Gra anioła" nieco słabsza (jak dla mnie), no i na koniec "Więzień nieba", którego fabuła jest może prostsza niż wcześniejszych części, ale autor nadal trzyma poziom. A między wierszami można znaleźć zapowiedź kolejnych części. Już nie mogę się doczekać!



sobota, 21 lipca 2012

Dzień targowy :)))

Sobota. Przy moim absorbującym dziecku dni zlewają mi się co prawda w jeden niekończący się ciąg karmienia i przewijania, przez który tracę poczucie czasu, ale pamiętam jeszcze, jak fajnym dniem jest sobota. Zwykle pracowita, bo pełna obowiązków domowych, ale jednocześnie luźna, bo z dala od  codziennych spraw jak szkoła czy praca. Poza tym w soboty chodzi się na targ! Po kwiaty, po jaja od szczęśliwych kur, ale przede wszystkim po sezonowe owoce i warzywa. Na przykład po ogórki! Które zaraz lądują w słoju, byśmy za parę dni mogli cieszyć się małosolnymi :)))






Jak robię małosolne?

Wybieram jak najmniejsze ogóreczki, takie potem są najsmaczniejsze. Tyle, ile zmieści się w słoju :))) Ja mam taki średniej wielkości, wchodzi do niego około kilograma ogórków. Porządnie je opłukuję z piasku i kurzu i przygotowuję zalewę. Jak? Po prostu gotuję wodę, a do wrzątku wrzucam sól, łyżkę na każdy litr. Na dno słoja wkładam kromkę razowego chleba, co przyspieszy fermentację (opcjonalnie), na niej układając ogórki, dodając też kilka ząbków czosnku, kilka kawałów chrzanu i kilka gałązek włoskiego kopru. Całość zalewam słonym wrzątkiem, słój przykrywam czystą ściereczką i odstawiam w ciepłe miejsce. Za dwa, trzy dni małosolne gotowe!

Słówko jeszcze o słoju. Najlepszy jest kamionkowy i takiego właśnie używam, ale słyszałam, że można wykorzystać też zwykłe szklane słoiki. Obiło mi się też o uszy, że niektórzy kiszą ogórki nawet w wielkich plastikowych butelkach po wodzie! Osobiście nie polecam :)))

Sobota. Co przytaszczycie dziś z targu? :)))

piątek, 20 lipca 2012

Chyba raczej na pewno ;)))

Bella Oggi po raz drugi. Dziś przygotowałam dla Was prezentację lakieru z serii One Week, którą ocenię na podstawie odcienia nr 31 Sandal, czystego, neutralnego beżu.









Po zachwytach nad serią Gel Effect [TUTAJ], po One Week spodziewałam się równie wysokiej jakości.  Niestety, mimo całej sympatii do Bella Oggi, muszę przyznać, że nieco się rozczarowałam ...



1. Dostępność - 0 (tak jak pisałam ostatnio, tylko Hebe, Super-Pharm, pannakotasklep.pl).
2. Cena - 1 (około 11 zł, czyli sporo mniej niż w przypadku serii Gel Effect).
3. Kolor - 1 (jak dla mnie nudziak idealny, myślę, że pasujący zarówno do skóry bladej, jak i opalonej).
4. Aplikacja - 0 (formuła Gel Effect, mimo że gęsta, sprawiała, że lakier doskonale przywierał do płytki paznokcia, w przypadku One Week ta gęstość po prostu nie pozwala na precyzyjne malowanie).
5. Pędzelek - 0 (jak wyżej, sprawdził się przy Gel Effect, przy One Week okazał się klapą, bo olbrzymi rozmiar pędzelka plus gęstość lakieru  poważnie utrudnia malowanie).
6. Krycie - 1 (standardowe).
7. Wysychanie - 1 (jak na tak gęsty lakier, naprawdę szybkie).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Eveline 8in1 i Lovely Super Fast Dry Top Coat) - 1 (bez zarzutu).
9. Trwałość - 1 (One Week to lakier typu long lasting i spełnia swoje zadanie, jest trwały, u mnie przetrwał 5 dni, zmyłam, bo po pierwsze mi się znudził, a po drugie moje paznokcie szybko rosną).
10. Zmywanie - 1 (bajecznie proste, znowu wystarczył mi jeden duży wacik).

Moja ocena: 7/10.



W moim odczuciu One Week przy Gel Effect wypada trochę jak maluch przy mercedesie. Owszem, jest naprawdę trwały, ale uciążliwie się go aplikuje, a kremowemu wykończeniu brakuje połysku. Na szczęście cena jest adekwatnie niższa, także jeśli kogoś uwiedzie jakiś kolor z tej serii, to nie ma się co zastanawiać, bo jednak zalety przeważają nad wadami. Nudziak w każdym razie ze mną zostaje i będę po niego sięgać, bo jest śliczny, warto się dla niego pomęczyć z malowaniem. Ale jeśli trafię gdzieś na lakiery Bella Oggi, to celować będę raczej w serię Gel Effect. Raczej ...  Chyba ... Chyba raczej na pewno ;)))

czwartek, 19 lipca 2012

Propozycja nie do odrzucenia :)))

Specyfików do włosów w moich zasobach dostatek (rany Julek, kiedy ja to wszystko zużyję???), ale i tak nie mogłam przejść obojętnie wobec propozycji współpracy z marką Green Pharmacy, która poprosiła mnie o testy dowolnie wybranych produktów do ich pielęgnacji. No to sobie wybrałam! :DDD



OLEJEK ŁOPIANOWY
Z CZERWONĄ PAPRYKĄ
stymulujący wzrost włosów






ELIKSIR ZIOŁOWY
do włosów łamliwych, zniszczonych oraz farbowanych






JEDWAB
serum na łamliwe końcówki






W paczce jako niespodziankę znalazłam też 

BALSAM
do włosów przeciw wypadaniu






Buteleczki stylizacyjnie nieco trącą myszką, budząc skojarzenia z tradycyjnymi recepturami, ale jest to zamierzone i koresponduje z ich zawartością, pełną ekologicznie czystych składników pochodzenia roślinnego. W rezultacie Green Pharmacy wzbudza zaufanie, przynajmniej moje. Same widzicie, że to była propozycja nie do odrzucenia :DDD

środa, 18 lipca 2012

Mam bzika ;)))

Pamiętacie moje zachwyty nad pachnącym asortymentem aromatella.pl [TUTAJ]? Powoli mogę zabierać się za recenzowanie tych wszystkich cudeniek, które wtedy prezentowałam. Zacznę od mydełka Hawaiian Flower od Bomb Cosmetics









Co aromatella pisze o mydłach Bomb Cosmetics?

Nasze ręcznie wytwarzane mydełka zawierają naturalną, nawilżającą glicerynę i czyste olejki eteryczne, specjalnie dobrane ze względu na swoje aromaterapeutyczne właściwości. 
Gliceryna zatrzymuje wodę w skórze, dzięki czemu mydełko nie tylko świetnie myje, ale i doskonale nawilża. Mydełka są bardzo delikatne, mają neutralne pH o wartości ok. 7 oraz zawierają mieszankę czystych olejków, dobranych do pielęgnacji konkretnego rodzaju skóry czy części ciała lub po prostu po to, by poprawić samopoczucie i wzmocnić pozytywne emocje. 
Poza tym, że są bardzo praktyczne, nasze mydełka są także wyjątkowo piękne i cudownie pachnące - więc ozdobią i napełnią Twoją łazienkę zapachem nawet wtedy, gdy ich nie używasz! 

A co konkretnie o Hawaiian Flower?

Wspaniały aromat kokosowo - ananasowej pina colady każdemu poprawi nastrój, podczas gdy naturalne olejki z pomarańczy i mandarynki pomogą odzyskać energię i werwę!

Zapach: pina colada
Naturalne olejki: słodka pomarańcza i mandarynka
Właściwości: rewitalizujące
Waga: min. 120g


Zgadzam się z opisem, mydełko jest śliczne i mocno pachnące. Cieszy oko, co biorę za duży plus, bo lubię otaczać się ładnymi rzeczami, spełniającymi swoją podstawową funkcję, a dodatkowo posiadającymi walory dekoracyjne. Co prawda na stronie aromatelli widziałam mydła ładniejsze nawet niż Hawajski Kwiat, ale w tym wypadku zadecydował opis zapachu. Co tu dużo gadać, skusiła mnie ta pina colada! 

Szczerze mówiąc spodziewałam się, że nuty kokosa i ananasa będą mocniejsze. Tymczasem zapach Hawaiian Flower jest jakby podsypany cukrem, który dominuje nad resztą kompozycji. Nadal zachowany jest jednak jej orzeźwiający charakter i rzeczywiście kąpiel z tym mydłem daje energetycznego kopa. Po pierwszym rozczarowaniu bardzo się z tym zapachem polubiłam. Naprawdę wypełniał łazienkę, zwłaszcza tuż po rozpakowaniu z folii, potem z czasem zelżał.

Kostka jest całkiem spora (120 g, 14 zł) i następne mydełko na pewno przetnę na pół, zanim zacznę używać, bo w oryginalnym gabarycie początkowo jest nieco nieporęczna. Zmydla się w standardowym tempie, tak to oceniam. Wykończyłam Hawajski Kwiat co prawda w niespełna trzy tygodnie, czyli w rekordowym czasie, ale muszę zaznaczyć, że był to okres największych upałów, kiedy prysznic brałam średnio trzy razy dziennie, a czasami nawet dodatkowo w środku nocy :)))

Obawiałam się trochę, że glicerynowa baza spowoduje, że w kontakcie z wodą mydło zacznie rozmiękać, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Zachowało swoją formę prawie do samego końca, ostatni skrawek dopiero rozpadł się na kilka elementów. Ale oczywiście starałam się odpowiednio je przechowywać, bez narażania za zachlapanie.

Mimo całej sympatii dla Hawaiian Flower, myślę, że więcej tego akurat mydła nie kupię. Za bardzo kuszą mnie inne warianty zapachowe! I już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po czekającą na mnie w moich mydlanych zapasach Waniliową Krówkę :DDD

Lubicie takie mydlane rozpieszczacze? Czy tylko ja mam na ich punkcie bzika? ;)))

wtorek, 17 lipca 2012

Nie po drodze :DDD

Czasem mam wrażenie, że całe życie będę szukała tuszu idealnego i nigdy go nie znajdę :DDD Też tak macie? Szukacie ciągle czegoś lepszego, lepszego, jeszcze lepszego? Ja robię to nieustannie. Nawet jeśli z jakiejś konkretnej maskary jestem zadowolona, to i tak podejrzewam, że kolejna będzie fajniejsza. Nie muszę Wam mówić, ile razy tym sposobem władowałam się na minę? :DDD Mimo to i tak uwielbiam sprawdzać nowości.

Nie tak dawno miałam okazję poznać pogrubiającą i wydłużającą rzęsy maskarę Pump Your Lashes od Joko.






Pump Your Lashes, maskara pogrubiająco - wydłużająca w trzech wersjach kolorystycznych subtelnie podkreślających kolor tęczówki oka. Występuje w trzech kolorach: black, brown i deep blue. Kolory są dobrane do kolorów oczu, jakie najczęściej mają Polki. 

Silikonowa szczoteczka o nieregularnym kształcie z jednej strony ma długie, a z drugiej krótkie włoski. Krótszymi włoskami można pomalować rzęsy oraz zrobić delikatną kreskę u nasady rzęs, która optycznie nadaje im objętości. Dłuższe włoski idealnie pokrywają rzęsy i je wydłużają.



Trafiła mi się wersja brązowa, z czego nie byłam zadowolona, bo z natury mam ciemną oprawę oka i najlepiej czuję się z mocno podkreślonymi, czarnymi rzęsami. Na szczęście brąz okazał się zupełnie pozbawiony ciepłych rudawych tonów i w zasadzie na moich rzęsach wygląda na czarny. Oczywiście nie smolisty, ale na tyle konkretny, że nie czuję szczególnego dyskomfortu. Ot, po przysłowiowe bułki mogę iść tak pomalowana ;))) Myślę, że lepiej spisałby się w swojej roli u dziewczyn o naturalnie jasnych rzęsach, na których miałby szansę zaistnieć wyraźniej.

Szczoteczka mnie nie zaskoczyła, bo bliźniaczo podobną miał tusz Virtual Deep Carbon Black, o którym dawno temu pisałam TUTAJ i który bardzo, bardzo lubiłam. Może nie jest najłatwiejsza w obsłudze (konia z rzędem tej, której krótszymi włoskami uda się zrobić delikatną kreskę u nasady rzęs :DDD), bo trzeba być dość precyzyjnym, żeby w pełni wykorzystać jej potencjał, ale przy odrobinie wprawy można uzyskać naprawdę ładny efekt rzęs gęstych, długich i rozczesanych.






Maskara Virtual była kruczoczarna, także dawała mocny look, brąz Joko jest o wiele subtelniejszy. Same spójrzcie.





Sama brązowej maskary na pewno bym nie kupiła, bo tak jak pisałam, zdecydowanie wolę czerń. Ale gdybym była delikatnej urody blondynką, to kto wie, kto wie? Tymczasem, ekhm ekhm, uroda ma zupełnie niedelikatna, więc z brązem mi nie po drodze. Szukam dalej :DDD


poniedziałek, 16 lipca 2012

Trzymam kciuki :)))

Kto ma ochotę na Glossy Boxa? Co prawda poruszam temat na ostatnią chwilę, ale może któraś z Was skorzysta. Łapcie okazję i weźcie udział w konkursie! Magazyn Drogeria dla zwyciężczyń ma do zaoferowania siedem pudełek z edycji czerwcowej oraz trzy vouchery z 50% zniżką na zakup dowolnego kolejnego pudełka.






Konkurs trwa jeszcze tylko przez kilka godzin, także spieszcie się! Konkurencja nie jest zbyt duża, więc naprawdę macie szanse. Wszystkie szczegóły znajdziecie TUTAJ :))) Powodzenia! Trzymam za Was kciuki :)))


sobota, 14 lipca 2012

Lilakowa panna :)))

Z trójki lakierów Bella Oggi, które niedawno Wam pokazywałam, na pierwszy ogień poszedł liliowy róż nr 02 Miss Lilac z serii Gel Effect. Dziś zapraszam na jego szczegółową prezentację :)))






Sugerując się nazwą, oczekiwałam typowego dla żelków transparentnego wykończenia, ale niespodzianka! Lakier kryje doskonale, a żelowy efekt wynika raczej z jego dość gęstej i bardzo plastycznej formuły, dzięki której idealnie pokrywa płytkę paznokcia i mocno twardnieje.






1. Dostępność - 0 (zdaje się, że tylko w drogeriach Hebe i Super-Pharm - a więc wyłącznie w dużych miastach - i przez internet w pannakotasklep.pl, poprawcie mnie, jeśli się mylę).
2. Cena - 1 (około 17 zł za 10 ml, dla niektórych może dużo, ale ja bez mrugnięcia okiem zapłaciłabym tyle za taką jakość).
3. Kolor - 1 (dla mnie osobiście odrobinę za jasny, wolę nieco intensywniejsze odcienie, ale daję punkt, bo nasłuchałam się komplementów, więc "się podoba").
4. Aplikacja - 1 (zaskakująco łatwa jak na lakier o tak gęstej konsystencji, jakby nieco gumowej?)
5. Pędzelek - 1 (przyznam, że nie przepadam za tak szerokimi pędzelkami, ale ten, reklamowany jako innowacyjny, opatentowany pod nazwą XL, naprawdę mi się spodobał i w sumie nie wiem, czy to zasługa jego włókna, sposobu przycięcia, czy też po prostu konsystencji lakieru, ale mam wrażenie, że maluje niemal sam!).
6. Krycie - 1 (nadspodziewanie dobre, przy odrobinie umiejętności pełne już przy jednej warstwie).
7. Wysychanie - 1 (standardowe).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Eveline 8in1, Lovely Super Fast Dry Top Coat) - 1 (bez zastrzeżeń, żadnych smug i bąbelków powietrza).
9. Trwałość - 1 (rewelacyjna! zmyłam po tygodniu ze względu na odrosty).
10. Zmywanie - 1 (zupełnie bezproblemowe, na obie dłonie wystarczył jeden (!) duży wacik).

Moja ocena: 9/10.


Bardzo, bardzo fajny lakier, na pewno wart zainteresowania każdej lakieromaniaczki. Szkoda, że tak słabo dostępny ... Na pewno kupiłabym inne odcienie. I zrobię to, jak tylko gdzieś na Bella Oggi trafię! Lilakowa panna podbiła moje serce :)))


piątek, 13 lipca 2012

I pstro! ;)))

Wybaczcie kilkudniową nieobecność, zniknęłam bez słowa, ale po dniu fatalnym przyszedł dzień jeszcze gorszy. Na szczęście sytuacja jest już opanowana. I kończąc ten osobisty wstęp dodam tylko, że nigdzie nie ma tyle smutku na metr kwadratowy co na szpitalnych oddziałach dziecięcych ...

Na początku maja wspominałam Wam, że rozpoczynam walkę z przebarwieniami. Z wyjątkiem typowych śladów po kłopotach z cerą, z pigmentacją nigdy nie miałam szczególnego problemu, ale w ciąży zauważyłam, że na skórze pojawiły się plamki. Myślałam wtedy, że to zwykła ciążowa przypadłość, dziś już wiem, że sprawa była dużo poważniejsza. Co prawda teraz wszystko jest już dobrze, ale o jednolity koloryt skóry nadal muszę walczyć. Tym bardziej, że serum L'Oreal Kod Młodości Blask, po którym tyle sobie obiecywałam, nie do końca się sprawdziło ... Ale po kolei.






Producent obiecuje skórę pełną blasku, o wyrównanym kolorycie i stopniowo znikających przebarwieniach. Spójrzcie zresztą same (kliknijcie, żeby powiększyć). Dziwicie się, że się skusiłam?






To serum miało dać mi wszystko, czego potrzebowałam. Stosowałam je sumiennie każdego dnia (z krótką przerwą w szpitalu) przez dwa miesiące, zgodnie z zaleceniami, solo lub pod krem. I co? I pstro!

Serum jest lekkie. Pięknie pachnie. Fantastycznie się wchłania. Dobrze współpracuje z kremami. Sprawdza się niezawodnie pod makijażem. Widocznie poprawia wygląd skóry. Poważnie, cera staje się gładka i promienna. Skoro zauważam te wszystkie zalety, to dlaczego się czepiam? Bo efekt, jaki daje, jest po prostu nietrwały! Od serum oczekuję swoistej kuracji, stopniowej i rzeczywistej poprawy kondycji skóry, a nie poprawy chwilowej i wyłącznie wizualnej! Dlatego mimo że bardzo przyjemnie mi się tego preparatu używało (ładne opakowanie, pompka, rozsądna drogeryjna cena), więcej z pewnością go nie kupię. Bo dwa miesiące to dość, żeby miał szansę zadziałać.

Moje przebarwienia jak były, tak są. Postanowiłam wytoczyć cięższe działa i planuję zakupy w Biochemii Urody. Myślicie, że duet serum rozjaśniającego EXTRA i toniku z kwasem PHA 6% da radę?


Agnieszka Barbara,
zwyciężczyni ostatniego rozdania,
do dziś się do mnie nie zgłosiła. 
Jeśli nie zrobi tego do niedzieli,
nagroda trafi do kogoś innego,
będę losować jeszcze raz!

poniedziałek, 9 lipca 2012

Kolejna odsłona :)

Lipcowy Glossy Box, jedyna pozytywna rzecz w tym podłym dniu. W ramach odskoczni od problemów pokażę Wam, co pudełko kryje w tym miesiącu. Zapraszam na kolejną odsłonę boxa :)

Muszę przyznać, że zawartość wydaje się bardzo interesująca. Myślę, że jest szansa, że miło zaskoczy nawet te z Was, które tak bardzo narzekały w poprzednich miesiącach. Ja dotąd nie miałam powodów do narzekania, pudełka mnie satysfakcjonowały, skorzystałam nawet z tego wyśmianego przez niektórych czerwcowego kuponu rabatowego z Yves Rocher, bardzo mi się przydał.



Ale do rzeczy. Oto lipcowy box!

 NOUVEAU LASHES
czarna maskara
(produkt pełnowymiarowy)

SIQUENS
Renovation
krem pod oczy
(produkt pełnowymiarowy)

UBER
regenerująca maska do włosów

LIERAC
żel pod prysznic

ALESSANDRO
lakier Pro White Original






W pudełku nadprogramowo znalazłam też kupon upominkowy na zabiegi kosmetyczne w jednym z krakowskich salonów piękności o wartości 80 zł  oraz voucher na zakupy na stronie answear.com o wartości 100 zł. Rewelacja!

Jak Wam się podoba? Ja jestem zachwycona! Zachwyt co prawda nie rekompensuje mi dzisiejszych stresów, ale liczę na to, że jutro będzie nowy lepszy dzień. I przymykam oko na fakt, że jakby wszystkiego było mało, jeszcze na koniec odkurzacz mi się zepsuł ...

sobota, 7 lipca 2012

Dobrodziejstwa orientu :)))

Wiem, że tak jak ja lubicie marki niekoniecznie popularne, ale w jakiś sposób wyróżniające się na tle konkurencji. Orientana [KLIK] świetnie wpisuje się w tę krótką charakterystykę. Z jednej strony zyskuje coraz większą rozpoznawalność, z drugiej ciągle budzi ciekawość jako nowość. Nawiązując do tradycyjnej medycyny wschodu, oferuje kosmetyki w pełni naturalne, pozbawione wszelkiej sztucznej chemii.

Może pamiętacie, że miałam przyjemność poznać sztandarowy produkt Orientany, czyli maskę - krem, a dokładnie nawilżająco - wybielający preparat pod oczy z czereśni japońskiej.







Maska - krem z czereśni japońskiej to mocno nawilżający krem pod oczy, niezwykle bogaty w antocyjany - substancje o właściwościach odmładzających. Działają one osiemnastokrotnie skuteczniej niż witamina C i pięćdziesięciokrotnie mocniej niż witamina E. Ten naturalny krem pod oczy działa silnie nawilżająco, odżywczo, likwiduje cienie i przebarwienia pod oczami. Trzęsak, zwany w Azji "masłem czarownicy", opóźnia proces starzenia, stymuluje metabolizm skóry i wygładza zmarszczki wokół oczu.  Już po kilku dniach stosowania twoja skóra wokół oczu stanie się jasna, promienna i wygładzona.

W maskach-kremach ORIENTANA stosujemy czereśnię japońską uprawianą w Malezji. Czereśnia jest od dawna znana jako kosmetyk i uprawiana w krajach Azji nawet 800 lat przed Chrystusem. Od tysięcy lat Azja docenia jej działanie wspomagające delikatną skórę wokół oczu. Główny składnik czereśni to antocyjany, których zawiera aż 95%. Ponadto, czereśnia japońska jest bogata w witaminę A, witaminy z grupy B – B1, B2, B6, witaminę C i E. Dzięki antocyjanom czereśnia ma działanie odmładzające, przeciwrodnikowe i przeciwzapalne. Antocyjany zwiększają nawilżenie skóry o 69%. 



Naprawdę warto poczytać, na czym polega specyfika maski - kremu. TUTAJ znajdziecie dokładny opis procesu, jaki według producenta zachodzi w skórze po zastosowaniu specyfiku. Interesująca lektura!

Jaka jest moja opinia? Pewnie zauważyłyście, że długo kazałam Wam czekać na recenzję. Nie bez powodu. Po prostu miałam co do tego kremu mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo przyjemnie się go używa (robię to regularnie od kilku miesięcy), z drugiej długo nie mogłam zauważyć konkretnych efektów jego działania. To zdecydowanie jest produkt dla długodystansowców!

Co mam na myśli? Nie spodziewajcie się cudów od pierwszego zastosowania. Owszem, aplikacja jest czystą przyjemnością, bo krem ma żelową, lekką formułę, odczuwalnie kojącą skórę wokół oczu, także na poziom nawilżenia tych okolic naprawdę nie można narzekać, ale jednak obiecywane wybielanie nie jest już tak spektakularne. Nie mam co prawda skłonności do cieni pod oczami, ale moja jasna karnacja narażona jest na przebarwienia. Moim punktem kontrolnym były piegi pod lewym okiem, których skupisko było szczególnie widoczne i zwykle przebijało spod makijażu. Uzbroiłam się w cierpliwość i bacznie obserwowałam to miejsce. Po około dwóch miesiącach zauważyłam, że piegi zaczęły blednąć. Nadal tam są, nadal są widoczne, ale makijaż jest w stanie je przykryć. Także mogę z czystym sumieniem uznać, że Orientana w dłuższej perspektywie zadziałała.

Ale tak jak wspomniałam, nie ma co liczyć na efekty natychmiastowe. Jeśli jesteście tym kremem zainteresowane, podejdźcie do sprawy racjonalnie i czekajcie, czekajcie, czekajcie :))) A czekać możecie spokojnie, bo krem jest tak pojemny (40 g), a przy tym tak wydajny, że ja po niemal czterech miesiącach codziennego stosowania stopień zużycia oceniam na około jedną trzecią opakowania. W tym kontekście 50 złotych, które na krem trzeba wydać, naprawdę nie jest ceną wygórowaną. 

Kiedy rozpoczynałam swoją przygodę z Orientaną, marka w asortymencie miała jedynie maski - kremy do twarzy i pod oczy. W tej chwili oferta jest znacznie poszerzona i kusi nas także masłami, balsamami do ciała i ust, peelingami i mydłami (hurrra!!!). Wszystko w pełni naturalne i nie testowane na zwierzętach, a wiem, że wiele z Was przywiązuje do tego ogromną wagę.

Jeśli będę miała okazję, z chęcią sięgnę po inne produkty tej marki. Zacieram ręce na myśl o mydełkach! A póki co nadal cieszę się dobrodziejstwami japońskiej czereśni :)))






piątek, 6 lipca 2012

Jaka piękna katastrofa ;)))

Tak, nadal trzymam się mocnego postanowienia poprawy i nie kupuję nowych lakierów, ale jasny róż po prostu wziął i mi "wyszedł" ;))) Uzupełniłam więc zbiory o piękny odcień tego koloru (nr 4) z kolekcji Pure Beauty Wibo. Jest śliczny, taki żywy i nasycony!









Bardzo lubię takie odcienie na swoich paznokciach. Wydaje mi się, że ładnie współgrają z moją karnacją, są wyraziste, a jednocześnie niekrzykliwe. Często po nie sięgam, nic więc dziwnego, że też najszybciej znikają. Luka w każdym razie uzupełniona, Wibo uratował sytuację :)))



1. Dostępność -  1 (Rossmann).
2. Cena - 1 (atrakcyjna, około 6 zł).
3. Kolor - 1 (intensywny i kremowy, tak jak lubię).
4. Aplikacja - 1 (bezproblemowa dzięki idealnej konsystencji).
5. Pędzelek - 1 (charakterystyczny dla Wibo, precyzyjny).
6. Krycie - 1 (standardowe, dla ładnego efektu potrzebne dwie warstwy).
7. Wysychanie - 1 (w normie).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu: Eveline 8in1, Lovely Super Fast Dry Top Coat) - 1 (bez zastrzeżeń, żadnych smug, żadnych bąbelków).
9. Trwałość - 1 (jak zwykle rewelacyjna, na moich paznokciach Wibo trzyma się nawet do tygodnia).
10. Zmywanie - 1 (bezproblemowe).

Moja ocena: 10/10.



Uwielbiam lakiery Wibo, charakteryzuje je świetna relacja ceny do jakości, tym razem też się nie zawiodłam. Odcień różu bardzo mi się spodobał, fajny kolorek na lato. Pomyślałam, że porządnie utrwalony będzie nie do zdarcia! A że akurat topy też mi "wyszły" (a wyczekiwany Poshe idzie do mnie, idzie i dojść nie może ...), capnęłam od razu Lovely Super Fast Dry Top Coat. Nie spodziewałam się zbyt wiele, bo marka jest niskopółkowa i łatwo naciąć się na bubla, ale ku mojemu zaskoczeniu top nawet daje radę. Szkoda tylko, że ta buteleczka jest tak beznadziejna! Albo ja taka niezdarna ... Najpierw nie mogłam jej odkręcić, a potem przy malowaniu tym jakże nieporęcznym pędzelkiem wylałam połowę, co zresztą widać na załączonym obrazku ...






Katastrofa ... Ale za to jaka piękna w połączeniu z różowym Wibo! :DDD


Przypominam o rozdaniu


środa, 4 lipca 2012

Co się odwlecze, to nie uciecze :)))

Niedawna przesyłka z kolejnymi produktami marki Kemon uświadomiła mi, że "wiszę" Wam jeszcze zaległe recenzje kemonków z poprzedniej paczki [KLIK]. W myśl zasady, że co się odwlecze, to nie uciecze, dziś nadrabiam zaległości. Najpierw jednak pokażę Wam, co trafiło do mnie tym razem.



COSMO
żel do włosów
linia HAIR MANYA

oraz

BODY FLUID
fluid nadający objętość
linia AND







Teraz natomiast pora najwyższa wypowiedzieć się na temat któregoś z produktów z wcześniejszej hojnej paczki. Mój wybór padł na ...



TONIC CREAM
krem wzmacniający, modelujący i nadający włosom grubość
linia AND






Tonic Cream - krem wzmacniający, modelujący i nadający włosom grubość. Poskramia niesforne kosmyki, kształtuje loki i napełnia je życiem, sprawiając, że stają się one miękkie, lekkie i naturalnie błyszczące. Nie obciąża włosów.

66 zł, 150 ml



Tonic Cream to mój faworyt, jeśli chodzi o zawartość wcześniejszej przesyłki. O ile pozostałe produkty nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia (o tym innym razem), tak ten jest diabelsko skuteczny! I choć nie mam kręconych włosów, to moje proste druty też korzystają z wszystkich jego dobrodziejstw. 

Przede wszystkim faktycznie sprawia, że włosy wydają się grubsze. Widocznie zyskują na objętości! Nie wiem, na czym polega sztuczka, ale włosów jest optycznie więcej. Są w dodatku wygładzone i lekkie. Mam fioła na punkcie baby hair, nie cierpię, kiedy sterczą mi dookoła głowy, często testuję więc rozmaite produkty pod kątem ich ujarzmiania, co zwykle kończy się fiaskiem i przyklepaniem wszystkiego lakierem do włosów. A tu niespodzianka! Tonic Cream pozostawia fryzurę gładką, a jednocześnie żywą, plastyczną, bez obciążenia i strąków. Naprawdę jestem ciekawa, co potrafi zrobić z włosami kręconymi, które same z siebie są wymagające.

Cena tego fryzjerskiego specyfiku nie jest może najniższa (66 zł), ale biorąc pod uwagę jego wydajność, nie jest też zaporowa. Już odrobina kremu pozwala na ułożenie włosów. A te wyglądają naprawdę lepiej. Różnicę widać w lustrze i czuć pod palcami. 

Uzasadniony wydatek czy ekstrawagancja? Jak myślicie? :)))


Przypominam o rozdaniu