beauty & lifestyle blog

środa, 31 sierpnia 2011

Na ostatnią chwilę :)))

Niemal na ostatnią chwilę, ale co tam :))) Uprzejmie donoszę, że sieć drogerii Rossmann na koniec wakacji przygotowała ciekawą akcję promocyjną.



(Zdjęcie: www. rossmann.com.pl)



Zakup wybranego asortymentu wiąże się otrzymaniem przypisanych mu super prezentów! Oferta obejmuje naprawdę sporo artykułów, nie tylko kosmetycznych, także jeśli planowałyście zakupy, to warto je zrobić właśnie teraz :)))

Promocja jest naprawdę atrakcyjna, także spieszcie się, bo oferta ważna jest tylko do jutra! Wybaczcie, że daję znać tak późno, ale sama dowiedziałam się o tym zaledwie wczoraj, przez zupełny przypadek. I tak oto dzięki spontanicznemu zakupowi lakieru do włosów Taft cieszę się uroczą zawieszką :)))






Udanych zakupów! :)))

wtorek, 30 sierpnia 2011

Blink blink ;)))

Zwlekam z tą recenzją już nieprzyzwoicie długo, ale wszystko przez to, że do końca nie wiem, co napisać. Z jednej strony czuję ogromne rozczarowanie, z drugiej mam świadomość, że oba produkty, które dziś pokażę, choć nie służą mojemu typowi cery, prawdopodobnie spodobałyby się osobom o innych potrzebach.

Co wzbudza we mnie tak mieszane uczucia? Pudry mineralne od JOKO.

Talk, który jest bazą tradycyjnych pudrów, ogranicza dostęp powietrza do skóry. Z tego powodu traci blask i wygląda na zmęczoną. Na szczęście nie wszystkie pudry muszą zawierać talk. Wprowadzamy nową serię pudrów JOKO Mineral, która bazuje na naturalnej mice wydobywanej z wnętrza ziemi.

W serii JOKO Minerals dostępne są pudry prasowane oraz pudry spiekane. Prezentują się bardzo podobnie, spójrzcie.






Utrzymane w tej samej stylistyce opakowania (przed którymi gwoli uczciwości muszę Was przestrzec, bo bardzo trudno je otworzyć) kryją pudry różniące się już na pierwszy rzut oka. Różnice są jednak pozorne, bo choć formuły nie są identyczne, to obecna w obu pudrach mika bardzo je do siebie upodabnia.

Pudry prasowane Prasowane pudry JOKO Mineral zawierają kompleks składników pochodzenia naturalnego o właściwościach wygładzających skórę oraz wyrównujących jej koloryt. Formuła pudrów została wzbogacona o biały olej mineralny, który sam w sobie ma właściwości zmiękczające i wpływa na ochronę przed szkodliwymi czynnikami środowiskowymi. Puder prasowany JOKO Mineral jest lekki i ma delikatną strukturę, która stapia się ze skóra i daje efekt aksamitnego wykończenia makijażu.

Pudry spiekane Pudry JOKO Mineral powstały na bazie oleju z orzechów macadamia i wyciągu z lilii białej. Dzięki temu nawilżają i wygładzają powierzchnię skóry. Szczególny wpływ na działanie pudru spiekanego ma wyciąg z lilii białej, która w naturze jest znana ze znakomitych właściwości oczyszczania wód. Wyciąg z lilii sprawia, że skóra staje się gładka i oczyszczona. Co więcej, lilia wykazuje działanie przeciwrodnikowe i zapewnia ochronę skóry. Kryształki minerałów zawarte w pudrach JOKO Mineral odbijają i rozpraszają światło, dzięki czemu cera jest promienna i i nabiera młodzieńczego wyglądu.






Obie formuły są niezwykle jedwabiste i miękkie. Spodobała mi się ta przyjemna kremowość. dzięki której aplikacja pudrów jest łatwa, a ich warstwa na skórze równomierna. Nie mogę jednak zaakceptować cechy wyróżniającej JOKO Mineral spośród masy innych pudrów - zupełnie nie po drodze mi z błyskiem, jaki nadaje im mika. Składnik ten, choć naturalny i przyjazny skórze, ma wyjątkowe właściwości nabłyszczające, które w kombinacji z moją przetłuszczającą się cerą dają efekt wręcz karykaturalny. Przeszkadza mi też szczerze mówiąc kolorystyka tych pudrów - ciepła i dość ciemna, mimo że testowałam odcienie najjaśniejsze z palety. Na mojej jasnej skórze wyglądały raczej jak bronzer ...






Mimo że dla mnie JOKO Mineral okazały się niewypałami, potrafię sobie jednak wyobrazić ich zastosowanie u innych. Myślę, że będą świetnym rozwiązaniem dla dziewczyn młodych, z gładką i zdrową cerą, którą mika będzie pięknie zdobić. Osobom o cerze problematycznej grozi niestety dramatyczne podkreślenie mankamentów (niedoskonałości, zmarszczek czy rozszerzonych porów). Pudry będą ślicznie wyglądać na śniadej skórze, także poleciłabym je każdej dziewczynie, która miałaby ochotę podkreślić swoją letnią opaleniznę lub która po prostu z natury ma ciemniejszą karnację. Mogłyby też sprawdzić się u tych, które po prostu lubią błysk i chciałyby podkreślić w ten sposób wybrane partie twarzy. Z pewnością warto też spróbować używać ich w roli subtelnych nabłyszczaczy do ciała (zwłaszcza mocniej błyszczącej wersji spiekanej).

Także pomimo moich zastrzeżeń, przy odrobinie dobrej woli pudry JOKO Mineral można uznać za produkty o dość uniwersalnym zastosowaniu. Choć oczywiście nie dla każdego. Pamiętajcie, wyłącznie dla wielbicielek efektu blink blink ;)))

piątek, 26 sierpnia 2011

Grzech nie skorzystać :)))

"Podkreśl piękno swoich rzęs. Zmień swoją maskarę. Zmień swój wygląd". Tym hasłem sieć drogerii Sephora zaprasza nas do akcji, dzięki której dowolny, stary tusz możemy wymienić na miniaturę pogrubiająco - wydłużającej maskary Clinique High Impact!






Oferta jest ważna do 4 września lub do wyczerpania zapasów, także spieszcie się! Wystarczy stawić się w Sephorze i poprosić o wymianę.






Łapcie okazję! Grzech nie skorzystać :)))

czwartek, 25 sierpnia 2011

No kto???

Oddane miłośniczki treściwego odżywiania kontra gorliwe zwolenniczki lekkiego nawilżania. Do której frakcji należycie? ;))) To, co nas zwykle łączy, to słabość do niebanalnych, apetycznych zapachów. Flos-Lek proponuje coś, co powinno usatysfakcjonować każdą z nas - pięknie pachnące masła i balsamy do ciała z serii Natural Body.

Jak może pamiętacie, jakiś czas temu od Laboratorium Flos-Lek do testów i zrecenzowania dostałam właśnie między innymi dwa preparaty Natural Body - bogate w treści, uzupełniające poziom lipidów masło oraz znacznie lżejszy, regenerująco - nawilżający balsam z linii Mango i Marakuja.






Masło o bogatej konsystencji i przyjemnym intensywnym zapachu marakui polecane do codziennej pielęgnacji skóry przesuszonej, odwodnionej oraz normalnej skłonnej do okresowego spadku nawilżenia. Zawiera naturalne oleje roślinne: słonecznikowy, babassu, masło Shea i oliwę z oliwek o działaniu zmiękczającym, wygładzającym skórę oraz stymulujący regenerację ekstrakt z owoców mango. Po użyciu masła do ciała skóra jest dobrze natłuszczona, nawilżona, miękka, gładka, sprężysta i aksamitna w dotyku.

Pojemność: 240 ml




(Zdjęcia: www.floslek.pl)



Balsam o lekkiej konsystencji i egzotycznym zapachu marakui, wzbogacony ekstraktem z owoców mango o działaniu regenerującym i nawilżającym. Polecany jako skuteczny kosmetyk do codziennej pielęgnacji skóry suchej, szorstkiej o obniżonej elastyczności i sprężystości. Znosi uczucie ściągania i napięcia po kąpieli, delikatnie chłodzi - wyraźnie poprawia nawilżenie skóry - zmiękcza i wygładza skórę, poprawia jej napięcie i sprężystość. Po użyciu balsamu skóra jest dobrze nawilżona, miękka, gładka i sprężysta.

Pojemność: 200 ml






Jak widzicie, do wyboru, do koloru. Można pokusić się o ulubioną formułę albo kupić obie i stosować zamiennie, w zależności od potrzeb, a nawet jednocześnie na różne partie ciała, bo nuta zapachowa obu produktów jest identyczna. W dodatku fantastyczna! Świeża, owocowa, smakowita.

Bardzo się z tymi produktami polubiłam. Masło jest gęste, zwarte i naprawdę odżywcze, zapakowane w wygodny pojemnik. Balsam, zamknięty w poręcznej tubie, jest wyraźnie lżejszy, a jednak kojący. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie nieobciążający skóry balsam spisuje się lepiej o tej porze roku (choć efektu chłodzenia nie zauważyłam!), ale jestem przekonana, że zimą to masło będzie moim faworytem.

Z pewnością będę wracać do Natural Body, bo kompozycje pozostałych produktów (serię uzupełniają żele pod prysznic) są tak kuszące ... Opuncja i biała herbata ... Truskawka i poziomka ... Liczi i arbuz ... Wanilia i czekolada ... Kto by się oparł? No kto??? ;)))

wtorek, 23 sierpnia 2011

Sztuka życia :)))

Przychodzi facet do apteki i mówi:
Poproszę pigułki na chciwość. Tylko dużo, DUŻO, D U Ż O!!!

Nie macie czasem wrażenia, że wpadacie w sidła konsumpcjonizmu? Ja bardzo często. Myśl o zatrważającym nadmiarze wszystkiego, czym się otaczam, kołacze mi się stale gdzieś tam z tyłu głowy, ale i tak ulegam zachciankom, reklamom i spontanicznym pomysłom. Rozumiem, że bywam ofiarą mechanizmów marketingowych manipulacji, ale godzę się na to, tak bardzo czasami CHCĘ MIEĆ! Nie potępiam tej słabości, byłaby to z mojej strony hipokryzja, bo przecież jako autorka bloga jakże często prezentującego różne nowinki, sama jestem poniekąd trybikiem tej całej komercyjnej karuzeli. Ale to nie znaczy, że nie rozmyślam krytycznie nad tym stanem rzeczy.

Od pewnego czasu z ogromnym zainteresowaniem śledzę bloga minimalistki Ajki [KLIK]. To ona zainspirowała mnie do lektury dwóch arcyciekawych książek: "Sztuki prostoty" oraz "Sztuki umiaru" autorstwa Dominique Loreau.




(Kolaż utworzony ze zdjęć wydawcy: www.czarnaowca.pl)



Nie mogę powiedzieć, że pozycje te zrewolucjonizowały mój światopogląd, jednak z pewnością wniosły w moje życie pewne refleksje, filozofię beztroskiego trwonienia i nadmiaru przeciwstawiając filozofii minimalizmu i skromności. I utwierdzając mnie w przekonaniu, że mniej znaczy więcej. Maksyma ta według autorki ma zastosowanie we wszelkich aspektach życia, dotycząc nie tylko stanu posiadania, ale także chociażby stylu ubierania się, malowania, utrzymywania higieny, urządzania wnętrz, czy jedzenia.






Daleka jestem od tego, żeby traktować treść tych książek jak prawdy objawione, zwłaszcza że dostrzegam w nich sporo skrótów myślowych i uproszczeń, co trąci powierzchownością, ale umiem dopatrzeć się także powagi i głębi. Poza tym "Sztuki prostoty" i "Sztuki umiaru" nie da się czytać bezrefleksyjnie, bez zastanowienia nad własną postawą życiową. To cenne. Porządkujące myśli i zachęcające do zmian na lepsze.

Według mnie sztuka prostoty i sztuka umiaru to po prostu sztuka życia. Sztuka zachowania proporcji, sztuka pielęgnowania relacji z ludźmi, sztuka samorozwoju i samodyscypliny. Ciekawa jestem, jaki jest Wasz stosunek do tej kwestii. Porozmawiajmy :)))



poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Uprzejmie doniosę ;)))

Po boskim weekendzie z dala od internetu, wracam do Was z wiadomością, że blogiem No to pięknie! zainteresowała się marka Olay :))) Cieszę się tym bardziej, że jak może pamiętacie, emulsje z linii Complete wyjątkowo mi służą [recenzja tutaj KLIK]. Tym razem będę miała okazję poznać bliżej serię kremów nawilżających Active Hydrating.



(Zdjęcie: materiały promocyjne Olay)



Kosmetyki z linii OLAY Active Hydrating poprawiają zdolność skóry do zatrzymywania naturalnej wilgoci przez dłuższy czas, wspomagają ochronę przed wysuszeniem, dając uczucie komfortu przez cały dzień. Łatwo wchłaniająca się formuła, opracowana na bazie aktywnych składników nawilżających OLAY, szybko nawilża skórę dostarczając jej również aktywnych składników odżywczych. OLAY Active Hydrating składa się aż 5 produktów, dostosowanych do różnych potrzeb skóry.



Trafiła do mnie cała linia:

  • krem na dzień dla cery normalnej i suchej;
  • krem na dzień dla cery wrażliwej;
  • hydro-żel dla cery mieszanej i tłustej;
  • emulsja aktywnie nawilżająca dla cery suchej, normalnej i mieszanej;
  • krem na noc.









Jak widzicie, seria Active Hydrating wychodzi naprzeciw potrzebom różnych typów cery. Jak spisze się w praktyce, uprzejmie doniosę ;)))

piątek, 19 sierpnia 2011

Ależ to dobre!

Zainspirowana wpisem Pauli, autorki smakowitego bloga Just My Delicious [koniecznie zajrzyjcie! KLIK], pognałam do sklepu po niezbędne składniki. W koszu wylądowały aromatyczne pomidory, dorodna, kolorowa papryka, mięsisty bakłażan i smukłe, młode cukinie. Dorzuciłam cebulę, czosnek i świeże zioła i oto jest, pyszny ratatouille! Zapachniało Prowansją :)))






Przepis jest niezwykle prosty, danie robi się niemalże samo. W zasadzie musimy tylko pokroić warzywa. Nie będę opisywała wszystkiego krok po kroku, po wskazówki zajrzyjcie do Pauli [KLIK]. W końcu to ona była moją inspiracją :))) Ja tylko dodam od siebie, że już dawno nie jadłam czegoś tak nieskomplikowanego w swojej prostocie, a tak pysznego, kolorowego i aromatycznego. Ależ to dobre!

czwartek, 18 sierpnia 2011

Za całokształt :)))

Róż wypiekany Universe! Mój zdecydowany faworyt wśród kosmetyków, jakie otrzymałam do testów i zrecenzowania od JOKO. Jeśli szukacie naturalnie wyglądającego różu, polecam. Jeśli lubicie lekką poświatę na policzkach, polecam. Jeśli preferujecie polskie kosmetyki na polską kieszeń, polecam.

Wypiekany róż do policzków o delikatnej konsystencji, zapewniający naturalny efekt. Bogaty w olej z orzechów macadamia, który posiada właściwości nawilżające i ochronne. Róż nie zawiera talku, jest odpowiedni dla wszystkich rodzajów cery, także do cer problemowych. Delikatne odcienie różu pozwolą ci w naturalny sposób podkreślić policzki i wymodelować kształt twarzy.

Róże Universe dostępne są w trzech uniwersalnych, twarzowych odcieniach, przeznaczonych do różnych typów karnacji, od jasnej, po ciemną.



(Zdjęcie: www.joko.pl)



Wybrałam dla siebie J 374 w chłodnym odcieniu różu, który najlepiej współgra z moim typem urody.


















Mój ci on! Daje mi wszystko, czego oczekuję od różu, pozwala wykreować zdrowy, świeży, nienachalny, nieprzemalowany look. Godny konkurent dla mojego ulubionego jak dotąd Benefit Thrrrob, a o ile tańszy! W dodatku nasz, polski :))) Jedyne zastrzeżenie mam do opakowania. Czarna kasetka pięknie wygląda, jednak mechanizm otwierania / zamykania może przysporzyć nieco problemów. Wybaczam mu to jednak. Będąc pod jego totalnym urokiem, przymykam oczy na tę drobną niedogodność. Uwielbiam go! Za wszystko :))) Za uroczy kolor. Za kremową miękkość. Za delikatne rozświetlenie, nadające policzkom zdrowego błysku. Za niezwykłą pigmentację pozwalającą stopniować efekt nasycenia. Za fantastyczną wydajność. Po prostu za całokształt!



poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Królewska perła ;)))

Zawartość pierwszej paczki od JOKO pokazałam Wam już dwa miesiące temu [TUTAJ], najwyższa więc pora powoli zabierać się za recenzowanie, bo do tej pory opisałam tylko lakiery z serii Find Your Color (i to nie wszystkie). Dziś zoom na cienie Universe i maskarę Queen Size, zapraszam :)))

Universe to kolekcja kosmetyków wypiekanych, w tym cieni mineralnych na bazie miki.

Bazą cieni spiekanych Universe jest mika - naturalny minerał skał magmowych - która w przeciwieństwie do tradycyjnego talku zapewnia skórze pełny dostęp do powietrza. Cienie spiekane zawierają nawet 90% pigmentów perłowych. Dzięki temu po naniesieniu na powieki uzyskiwany jest niespotykanie lśniący efekt, który ma znacznie dłuższą trwałość niż w przypadku cieni tradycyjnych.

W moje ręce trafiły trzy sztuki - szaro-różowe duo nr J315, miedziano-brązowe duo nr J311 oraz szaro-granatowe duo nr J312.









Rzeczywiście, to co wyróżnia te cienie, to niesamowita świetlistość, którą zawdzięczają mice. Perłowy efekt jest mocny i wyraźny. Pigmentacja również jest godna uwagi. Spójrzcie.








Od razu przyznam, że nie jestem entuzjastką tak perłowego makijażu. Sama z pewnością po te cienie bym nie sięgnęła. Dlatego nie będę komentować ich estetyki, bo to kwestia gustu, skupię się na jakości i trwałości.

Spodobało mi się, jak skomponowane są te dwójki. Kolory są trafnie dobrane, świetnie się uzupełniają, dzięki czemu przy użyciu niepozornego duo można wyczarować wielowymiarowy makijaż. Na uwagę zdecydowanie zasługuje też nieprawdopodobna wręcz wydajność. Znakomita. Ale to chyba cecha wszystkich kosmetyków wypiekanych, mocno spieczonych, więc twardych. Każdy kij ma jednak dwa końce, bo z drugiej strony przekłada się to na trudność w nabieraniu na pędzel. To znaczy miękkie, delikatne pędzle nie dają rady, dużo lepiej sprawdzają się te z nieco sztywniejszym włosiem. W każdym razie już zaaplikowane, dobrze poddają się rozcieraniu, więc można przymknąć oko na tę małą niedogodność, zwłaszcza że na bazie utrzymują się na powiecie przez wiele godzin.

Dużo więcej zastrzeżeń mam do opakowań. Na pierwszy rzut oka wyglądają bardzo ładnie, elegancko. Ale wystarczy się przyjrzeć, wziąć do ręki i wychodzi szydło z worka. Kasetki wykonane są z dość lekkiego, ale topornego plastiku. A mechanizm zamknięcia jest wręcz koszmarny! Działa na zasadzie zatrzasku, który trzeba dość mocno podważyć, żeby pudełeczko otworzyć. Uważajcie na paznokcie!

Mimo pewnych uwag uważam, że cienie Universe to całkiem dobra seria, zwłaszcza dla kogoś, kto lubi perłowy makijaż, ceniąc sobie przy tym mocne nasycenie i trwałość kolorów.



Pokażę Wam makijaż, jaki wykonałam za pomocą mojego ulubionego duo szaro - różowego. Ale najpierw słów kilka o maskarze Queen Size, która zwieńczyła dzieła, podkreślając rzęsy :)))









W linii Queen Size dostępne są trzy masakry - Maximum Volume & Curl Up, Super Length & Curl Up oraz Long & Volume & Waterproof. Do mnie trafiła wersja pogrubiająco - podkręcająca.

Maximum Volume & Curl Up pogrubia i podkręca rzęsy profilując kształt oka. Formuła wzbogacona o naturalny wosk pszczeli wypełnia ubytki w strukturze rzęs. Na powierzchni włosków powstaje lekka, dobrze przylegająca warstwa, która pogrubia oraz podkręca rzęsy. Składniki tłoczone z oleju kokosowego wygładzają powierzchnię rzęs. Specjalna duża i gruba szczoteczka o stożkowatym kształcie idealnie pogrubia rzęsy oraz profiluje kształt oka. Włoski szczoteczki są ułożone w jednym kierunku, dlatego podkręcenie i stylizacja rzęs stają się łatwiejsze.

Muszę przyznać, że maskara spełnia swoje podstawowe zadanie, czyli rzeczywiście pogrubia i podkręca. Co prawda efekt podkręcenia nie jest na moich rzęsach spektakularny, bo z natury są dość sztywne, ale wierzcie mi, ja go dostrzegam. Tradycyjna, gęsta szczoteczka (lubię takie) jest wygodna i poręczna, pozwala na dokładne rozdzielenie rzęs. Bardzo podoba mi się też podkreślająca spojrzenie głęboka czerń tuszu.

Niestety, opakowanie ... Znowu. Wizualnie bardzo ładne, w praktyce bubel. Nie wiem, czy to cecha całej serii, czy tylko ja miałam pecha do felernej sztuki, w każdym razie nie mogłam porządnie go dokręcić, przez co tusz wysechł stanowczo za szybko.

Maskara mimo wszystko mi się spodobała, daje na rzęsach świetny efekt. Zresztą oceńcie same :)))



baza pod cienie Urban Decay
duo JOKO Universe J 315
liner żelowy ELF Gunmetal
czarna kredka Urban Decay 24/7 Zero
maskara JOKO Queen Size Maximum Volume & Curl Up
odżywka do brwi Essence Lash & Brow Gel Mascara






Tak to wygląda, makijaż z JOKO Universe i Queen Size w roli głównej. Perła w królewskiej oprawie ;))) Jak Wam się podoba?

sobota, 13 sierpnia 2011

Good deal :)))

Na temat paletki Oh So Special Sleek już chyba wszystko zostało powiedziane. Dlatego nie będę jej opisywać, po prostu ją pokażę, bo oczywiście nie oparłam się pokusie i kupiłam ją na fali jej wielkiej (w pełni uzasadnionej zresztą) popularności. Do kompletu wzięłam też paletkę Sunset, która chodziła mi po głowie już od wielu miesięcy, bo jej kolorystyka została skomponowana jakby specjalnie z myślą o mnie :)



Pogrubienie


Oh So Secial






Sunset








Wiem, że zdania na temat palet Sleek są podzielone. Ja w każdym razie uważam, że relacja ceny (28 zł w drogerii Paa Tal, którą swoją drogą muszę pochwalić za tempo obsługi i gratisy dołączone do zamówienia) do ich jakości jest rewelacyjna i jestem przekonana, że zarówno Oh So Special, jak i Sunset będą mi służyć równie dobrze, jak będąca moim ulubieńcem już od wielu miesięcy Storm. Mówcie, co chcecie, zrobiłam świetny interes! :)))

piątek, 12 sierpnia 2011

O, kurka! ;)))

O, kurka!

Sztuka w trzech aktach ;)))


Występują:

w roli głównej: świeże, aromatyczne kurki
w pozostałych rolach: jajka, szczypiorek, bagietka, masło, oliwa, pełnoziarnisty makaron penne, czosnek, parmezan, śmietana, cytryna, koperek


Prolog

Środek sezonu na kurki! Pyszne, potrafiące urozmaicić swoim subtelnym smakiem każde danie :)))


Akt I

jajecznica z kurkami






Wystarczy porządnie wypłukane kurki przesmażyć na maśle z kroplą oliwy, wbić jajka, doprawić, posypać szczypiorem do smaku. Do tego świeża bagietka z masłem i niebo w gębie!



Akt II

makaron z kurkami






Akcja się rozwija, zaraz zrobi się gorąco! ;))) Ugotujcie makaron al dente. W międzyczasie oczyszczone kurki przesmażcie na oliwie z masłem, dorzucając dwa, trzy ząbki czosnku pokrojonego w plasterki. Dodajcie ugotowany, odcedzony makaron, wymieszajcie. Podawajcie z odrobiną parmezanu albo innego ulubionego sera.



Akt III

kurki w śmietanie






Uwaga, scena finałowa! Kurki trzeba udusić ;))) Na maśle, pod przykryciem, przez mniej więcej 10, 15 minut. Dodajcie odrobinę soku z cytryny, no i oczywiście śmietanę, najlepiej wymieszaną z odrobiną soli, żeby się nie ścięła. Do tego duuuużo koperku :))) Możecie podać jako sos do czegokolwiek, bądź wcinać z pieczywem, jak ja :)))



Epilog

Smacznego!

czwartek, 11 sierpnia 2011

Świeżo malowane ;)))

Po wczorajszych peanach pochwalnych, dziś dla równowagi recenzja zdecydowanie mniej pochlebna, choć nadal w temacie, bo na tapecie znowu preparaty nawierzchniowe, tym razem Essence. Niestety nie mam o nich dobrego zdania. Używałam ich z dość marnym skutkiem, zanim trafiłam na bezkonkurencyjny Seche Vite. O czym dokładnie mowa? O Express Dry Spray oraz Quick Dry Topcoat.






Oba preparaty z pewnością znacie, należą do stałego asortymentu Essence. Nie są drogie i w zasadzie to jest ich główna zaleta. Bo o ich skuteczności można by dyskutować ... O ile spray ma pomysłową formułę pozwalającą na błyskawiczną (ale też bardzo nieprecyzyjną i nieekonomiczną) aplikację i w jakimś tam stopniu (ale i tak poniżej oczekiwań) rzeczywiście przyspiesza wysychanie lakieru, o tyle tradycyjny topcoat jest dla mnie niewypałem. Wielokrotnie mnie zawiódł, nie utwardzając lakieru, nie chroniąc paznokci. Po prostu nie spełniał swojej funkcji.

Krótko mówiąc, nie polecam, zwłaszcza Quick Dry. Express Dry dostaje plusa za oryginalność :) Ale nawet oryginalność nie rekompensuje konieczności oplakatowania się na parę godzin hasłem: "Uwaga! Świeżo malowane" ;)))

środa, 10 sierpnia 2011

Twarda sztuka ;)))



Długie, precyzyjne malowanie paznokci, potem wieki całe w bezruchu, żeby lakier mógł wyschnąć, a na koniec i tak gdzieś coś się rozmazuje, gdzieś coś się odbija, a cały manicure najlepiej byłoby zacząć od nowa ... Brzmi znajomo? Założę się, że tak! Właśnie dlatego cenimy lakiery, które szybko wysychają. I uwielbiamy produkty, które ten proces wspomagają. Dla mnie istnieje już tylko jeden preparat nawierzchniowy, reszta zupełnie się nie liczy. Nie znam niczego bardziej skutecznego niż Seche Vite Fast Dry Top Coat :)))



(Zdjęcie: www.seche.com)



Słuchajcie, to prawdziwy skarb! Dzięki Seche Vite zapomniałam, co to nerwowe wyczekiwanie aż lakier na paznokciach wyschnie na tyle, żebym mogła normalnie funkcjonować. Taki niepozorny, a sprawia, że ten czas skraca się do minimum. Minuta? Może dwie? I już, można zająć się czymkolwiek :)))


Swoją pierwszą buteleczkę zużyłam niemalże do dna, druga właśnie poszła w ruch, a trzecia już do mnie leci! Na zaś, bo nie wyobrażam sobie, że mogłoby mi go zabraknąć :)))






Dlaczego nie zużyłam pierwszego opakowania do końca? Bo choć Seche Vite jest wyjątkowo skuteczny, to jednak nie jest bez wad. Z biegiem czasu bardzo gęstnieje, co niestety utrudnia aplikację. Jeśli nie zaopatrzymy się w specjalny rozcieńczalnik, prawdopodobnie nie będziemy w stanie wykorzystać około 1/4 zawartości. Wybaczam mu to, bo wygodę, jaką mi daje, cenię sobie bardziej niż tych kilka dolarów, które musiałam zainwestować w preparat rozcieńczający. Zresztą nie jest aż tak drogi, żeby ostatecznie nie odżałować tej resztki na dnie i nie kupić po prostu nowej buteleczki. Bo choć generalnie Seche Vite nie ma oficjalnego polskiego dystrybutora, to oczywiście na allegro można go dostać bez problemu, cena nie jest zaporowa, około 30 złotych. Czy to tak wiele za niewiarygodny komfort? Za manicure utwardzony z prędkością światła? Bo z Seche Vite taka sztuka to standard :)))





wtorek, 9 sierpnia 2011

Perfectly me :)))

Po wielu miesiącach z bardzo skutecznym, ale w gruncie rzeczy nieco siermiężnym szamponem Radical [recenzja TUTAJ], sięgam po coś nowego :))) Blogiem No to pięknie! zainteresowała się marka Wella, dzięki czemu mam okazję poznać jej profesjonalną linię Pro Series :)))






Już je mam! Stoją w równym rządku, szampony i odżywki z wszystkich czterech kolekcji linii Pro Series: nadającej włosom lekkości i objętości Volume, pielęgnującej włosy farbowane Color, wygładzającej i regenerującej włosy zniszczone Repair oraz nadającej włosom blasku Shine.



(Kolaż wykonany ze zdjęć dostępnych na stronie www.wella.pl)


Jestem bardzo podekscytowana i liczę na to, że za jakiś czas będę miała dla Was wyłącznie pozytywne recenzje. Chciałabym, parafrazując reklamę, móc napisać: Wella, perfectly me :)))

niedziela, 7 sierpnia 2011

Miło było :)))

Dziś wracam do tematu stylizacji włosów. Pamiętacie, co dostałam do testów od profesjonalnej, fryzjerskiej marki Kemon? W moje ręce trafiły dwa lakiery z serii Hairmanya - Dreamfix oraz Actyve Work, które prezentowałam Wam TUTAJ.

Seria Hairmanya w założeniu producenta to oryginalność, wykraczanie poza schematy i wyjątkowość, wyróżnianie się spośród tłumu, nonkonformizm, intensywne, wyraźne barwy, nietypowe kształty, świeże zapachy i kuszące doznania, nieograniczona różnorodność fryzur, nieokiełznana pasja kreacji. Brzmi ciekawie, prawda?

Minęły prawie dwa miesiące. Po Dreamfix pozostało jedynie wspomnienie. Przyjemne :)))






Dreamfix. Lakier w sprayu - bardzo mocne utrwalenie.

Co to jest? Dreamfix to lakier do włosów, który idealnie nadaje się do modelowania włosów palcami, grzebieniem lub szczotką i pozwala uzyskać modne, wyszukane uczesania lub tworzyć krok po kroku bardzo skomplikowane fryzury. Natychmiast utrwala i łatwo daje się wyczesać bez pozostawiania osadu na włosach.

Chcę! Natychmiastowo utrwalonej fryzury, w pełni kontrolowanej i elastycznej, bez obciążania włosów lub ich sklejania.

Stosuję! Rozpylam na suche włosy z odległości 20 - 30 cm.

Czuję! Smakowity owocowy zapach włosów łatwych do rozczesywania.

Widzę! Zdyscyplinowaną, ułożoną fryzurę z długotrwałym efektem satynowym.


Odniosę się po kolei do tych obietnic.


Utrwalenie.

Rzeczywiście mocne. Ja układałam nim w zasadzie jedynie grzywkę. Postanowiłam ją zapuścić i była akurat w tym trudnym okresie, w którym żyła własnym życiem, ładnie sama z siebie się nie układając, będąc też przy tym ciągle za krótką, żeby wygodnie założyć ją za ucho. Właśnie dlatego od lakieru oczekiwałam głównie tego, żeby radził sobie z niesfornymi kosmykami i ujarzmiał je na wiele godzin. Dreamfix sprawiał się bez zarzutu.

Modelowanie.

Wygodne. Dreamfix nie zasychał na włosach w pół sekundy, jak niektóre lakiery, dzięki czemu mogłam swobodnie i spokojnie układać fryzurę. Zwykle robiłam to palcami. Włosy poddawały się zabiegom, zachowując elastyczność i nabierając blasku.

Zapach.

Przepiękny! Smakowicie owocowy, świeży, energetyzujący. Zdecydowanie coś, co wyróżnia Dreamfix spośród całej masy równie dobrych, mocno utrwalających lakierów. Co więcej, zapomnijcie o duszącej, drażniącej chmurze, która przy stosowaniu większości lakierów każe nam nerwowo wstrzymywać oddech i zamykać oczy! Z Dreamfix nie ma tego problemu, jest łagodny.


W przeciągu niespełna dwóch miesięcy zużyłam go do ostatniej kropli. Wydajność można więc określić jako przyzwoitą, choć z drugiej strony utrwalałam tylko grzywkę, co daje do myślenia. Zwłaszcza że Dreamfix nie należy do produktów najtańszych. Butelka zawierająca 300 ml kosztuje 66 złotych. Sporo, prawda? Mnie zdarza się kupować kosmetyki fryzjerskie, więc wiem, że jest to cena wpisująca się jakoś w ten rynek. Ale wiadomo, każdy musi sam zdecydować, czy jest to produkt na jego kieszeń. W każdym razie, gdybyście były zainteresowane, listę salonów fryzjerskich, w których można nabyć produkty Kemon, znajdziecie TUTAJ. Możecie też zajrzeć do sklepu lokikoki.pl.

Podsumowując, mam za sobą bardzo przyjemne dwa miesiące z Dreamfix. Niezawodnym i pięknie pachnącym. Miło było, ale się skończyło ... Całe szczęście, że w zanadrzu jest jeszcze Actyve Work. Oby spisał się równie dobrze :)))

piątek, 5 sierpnia 2011

Noblesse oblige ;)))

Lubimy powiew luksusu, prawda? Co powiecie na kamienie szlachetne? Turmalin, rubin, szafir i cytryn? Odnajdziecie je w kolekcji cieni Virtual. Przedstawiam Klejnoty Kaszmiru :)))






Kolekcja oparta jest na technologii mikronizacji pigmentów i kamieni szlachetnych. Dzięki temu wszystkie składniki są idealnie rozdrobnione, a cienie są trwałe, nie osypują się podczas aplikacji i zapewniają dobre wybarwianie koloru. Miękka, jedwabista struktura sprawia, że kolor z łatwością przenosi się na powiekę. Bogate we właściwości odżywcze i regenerujące naturalne minerały działają kojąco na skórę, dotleniają ją, tworzą naturalną barierę ochronną przed czynnikami zewnętrznymi.






Kolekcja obejmuje 40 odcieni o matowym, satynowym, brokatowym bądź metalicznym wykończeniu. Spójrzcie, jak się prezentują.






A oto, co otrzymałam do testów od hojnego jak zawsze producenta :)))






Dwie satynowe, cytrynowe czwórki.









Satynowa, szafirowa trójka.






Matowa, rubinowa dwójka.






Urocze, prawda? Coś dla sroczek, takich jak my, łasych na błyskotki :DDD Mam nadzieję, że dobrze będą się te klejnoty nosić. W końcu noblesse oblige ;)))