beauty & lifestyle blog

niedziela, 31 października 2010

Narzędzia tortur ;)))

Kiedy przywołuję w głowie obraz zjawiskowych, długich, pięknie podkreślonych rzęs, przychodzi mi na myśl scena z jakiegoś filmu, w którym Julia Roberts (poprawcie mnie, jeśli się mylę) rozdziela swoje rzęsy igłą. Fakt, spojrzenie miała przepiękne, ale brrrr! Igła do oka? Never! :))) Mam własne, bezpieczniejsze sposoby na jego podkreślenie. Choć szczerze mówiąc moje akcesoria niektórym też mogą wydawać się narzędziami tortur ;)))

Do rzeczy. Mam dla Was proste równanie:

zalotka + maskara + grzebyk = podkręcone, długie, rozdzielone rzęsy

Oczywiście jakość tuszu do rzęs, a przede wszystkim jego szczoteczki, jest bardzo istotna, ale przy pomocy zalotki i grzebyka nawet z najzwyklejszym tuszem można wyczarować piękne, wyraziste spojrzenie. Ja używam zalotki For Your Beauty, wygodnej i zabezpieczonej gumką, dzięki czemu nie jest zbyt inwazyjna oraz metalowego składanego grzebyka z Inglota, pozwalającego rozczesać nawet najbardziej sklejone rzęsy.





Dzięki tym niewielkim gadżetom z łatwością wyczarowuję zadowalający mnie efekt.







Makijaż ten zrobiłam przy minimum wysiłku, wykorzystując zaledwie kilka produktów: dwa sypkie mineralne cienie Sweetscents (opalizującą Deltę nałożyłam na całą powiekę ruchomą, a czerwonawy Cactus Blossom roztarłam w załamaniu powieki), czarny eyeliner Lovely i tusz The Falsies Volum' Express Maybelline (na marginesie dodam, że cienie i liner dostałam niedawno od Fanki Fiorda, za co jeszcze raz pięknie jej dziękuję!).



Jak widzicie, naprawdę minimum. Ale dzięki zalotce i grzebykowi spojrzenie jest świeże, a oko podkreślone, otwarte i wyraziste. Trzeba tylko pamiętać, żeby zalotki używać przed pomalowaniem rzęs, bo w innym przypadku po prostu je połamiemy.



Takie tortury nie są mi straszne :))) Zalotka to dla mnie fantastyczne udogodnienie, dzięki któremu spojrzenie w pół sekundy nabiera charakteru, a grzebyk to podręczne s.o.s., kiedy tusz brzydko skleja rzęsy. A dla Was? Zbędna fanaberia czy niezbędny "must have"?

czwartek, 28 października 2010

Zaprowadzę Was :)))

Zainspirowana pomysłem Eveleo (KLIK), podchwyconym potem przez Hexxanę (KLIK), postanowiłam tak jak dziewczyny podzielić się z Wami kilkoma sprawdzonymi adresami w sieci. A zatem zapraszam na wirtualny spacer. Zaprowadzę Was :)))

DLA URODY

forum mineralne wizaz.pl

Portalu wizaz.pl nie muszę nikomu rekomendować, ale chciałam zaprosić Was na wizażowe forum mineralne, czyli do skarbnicy wiedzy na temat kosmetyków mineralnych z godnym zaufania podforum zakupowym KLIK. Znajdziecie tam mnóstwo świetnie uporządkowanych informacji o właściwościach minerałów, sposobach ich aplikacji, firmach mineralnych i ich ofertach, o niezbędnych akcesoriach, o przydatnych trikach. Gorąco polecam.

moje ulubione marki mineralne

- LUMIERE KLIK

Lubię tę markę zwłaszcza za podkłady - duży wybór odcieni i formuł.

- LUCY MINERALS KLIK

Lucy wyróżnia świetna kolorystyka podkładów, niezwykła ich wydajność i wysoka jakość obsługi.

- BLUSCHE KLIK

Z Blusche pochodzą moje ulubione pędzle.

- LURE BEAUTY KLIK

Lure Beaty oferuje fantastyczną, wyjątkową pielęgnację. Szkoda, że przesyłka do Polski dość przecież ciężkich produktów znacznie podwyższa koszty zakupu.

od czasu do czasu

- COASTAL SCENTS KLIK

CS ma naprawdę szeroką ofertę, ja zaopatruję się tam zwykle w pędzle, miki i żelowe linery.

- CHERRY CULTURE KLIK

Odwiedzam, bo wiem, że znajdę tam ciekawe, a niedostępne bądź trudno dostępne w Polsce marki, np. NYX albo Beauty Blender. Częste kody rabatowe!


UBRANIA I DODATKI

- SKLEP LASZAFA KLIK

Ciekawe ciuchy i dodatki w atrakcyjnych cenach. Świetna obsługa i częste promocje!

- GALERIA WYLĘGARNIA KLIK

Mnóstwo wszelkiego dobra, oryginalnego, wyjątkowego, wyróżniającego się. Ciuchy, torebki, biżuteria, dekoracje, wszystko handmade.


PREZENTY

- CZEKOLADOWY TELEGRAM KLIK

Prezent uniwersalny, na każdą okazję i dla każdego.

- BUKIET DLA BOBASA KLIK

Niespodzianka dla szczęśliwej mamy i dziecka.


DO POCZYTANIA

- PROJEKT GUTENBERG KLIK

Darmowe ebooki.

- GOOGLE BOOKS KLIK

Wiadomo :)


CHARYTATYWNIE

- PROJEKT FREE RICE KLIK

Przyjemne z pożytecznym. Strona do nauki angielskiego słownictwa, każda poprawna odpowiedź to 10 ziaren ryżu fundowanych na rzecz głodujących. Program realizuje Organizacja Narodów Zjednoczonych.

- PROJEKT OKRUSZEK KLIK

Każde kliknięcie to 5 groszy fundowane przez sponsorów na chleb dla potrzebujących. Akcja realizowana przez Fundację Bliźniemu Swemu.

- PROJEKT POLA NADZIEI KLIK

Posadzenie wirtualnego żonkila to złotówka fundowana przez sponsorów na walkę z chorobami nowotworowymi. Akcja realizowana przez Akademię Walki z Rakiem.


POŚMIEJMY SIĘ

- PICZON KLIK

Po drugiej stronie piękna ;)))

- AAABY-SPRZEDAĆ KLIK

Dobre zdjęcie dźwignią internetowego handlu ;)))

- ALLE CHAŁA KLIK

O nie! Dobre zdjęcie i dobry opis dźwignią internetowego handlu ;)))

- RAIDER55 KLIK

Koszmary architektury :)))


ODKRYTE NIEDAWNO

- GROUPON KLIK

Zniżki, zniżki, zniżki! :)))

- KRAKVET KLIK

Zakupy dla Wilusia :)))

- INTERIOR OF SOUL KLIK

Inspiracje :)))


Dobra, dosyć tego, już mnie trochę nogi bolą ;)))

wtorek, 26 października 2010

Wszystkie kolory tęczy

Oto dowód. Dowód na moją wytrwałość. Piąty punkt w moim "Pan Project". Piąty z dziewięciu :))) Dziś to już tylko puste pudełeczko, kiedyś Serenity mineralnej marki Pure Luxe KLIK.



Pure Luxe ma w swej ofercie cały mineralny asortyment - podkłady, primery, finishery, cienie, linery, róże, bronzery, korektory - uzupełniony o pielęgnację i akcesoria. Na mnie największe wrażenie robi kolekcja pigmentów. Poniżej wycinek ich tęczowej palety :)




(Zdjęcia: www.pureluxe.com)

Cienie Pure Luxe można zamówić z pojemnościach samplowych (sampel kosztuje 1 USD) i kilkakrotnie skorzystałam z takiego rozwiązania. Słoiczek po Serenity z pierwszego zdjęcia to właśnie taki sampel. Wypełniony był po brzegi, a jeśli znacie wydajność kosmetyków mineralnych, to możecie sobie wyobrazić, jak długo tego cienia używałam. Przez wiele tygodni, codziennie. Pojemność proponowana w regularnej sprzedaży starczyłaby na długie miesiące, jeśli nie na lata :)

Jakość cieni Pure Luxe jest świetna. Są dobrze napigmentowane i trwałe. Nie ścierają się, nie rolują, nie tracą na intensywności koloru. Szczerze mówiąc, włączenie Serenity do projektu to była czysta przyjemność :))) Generalnie darzę tę markę dużą sympatią. Ale o innych produktach Pure Luxe kiedy indziej, dziś chciałam tylko zdać Wam relację z moich postępów w projekcie.

Przy okazji pozwólcie, że trochę się pochwalę :) To mój setny post! Zaczynając pół roku temu swoją przygodę z blogiem nie przypuszczałam, że będzie to tak wciągające i rozwijające. Nie śniło mi się nawet, że No to pięknie! zyska uznanie tylu osób :))) Ponad 27 000 odsłon! Dziękuję wszystkim stałym obserwatorom i wszystkim odwiedzającym mnie od czasu do czasu. Dzięki Wam i Waszym komentarzom ten blog żyje i jest miejscem spotkań. I już teraz obiecuję hojny giveaway, kiedy tylko setny obserwator zaszczyci mnie swoim zainteresowaniem. Mam nadzieję, że moje plany nie są na wyrost i pozwolicie mi je zrealizować :))) Całuję Was!

niedziela, 24 października 2010

Na bogato ;)))

Luksusowa wersja BB kremu w wydaniu Skin79 - VIP Gold Super Plus Beblesh Balm. High class for your skin. Tak twierdzi producent :)))



VIP Gold wyróżniają wyjątkowe składniki - złoto, kawior, olej ze słodkich migdałów, a także ekstrakty ze słonecznika, ryżu i zielonej herbaty - które mają pozwolić naszej skórze pławić się w luksusie, zapewniając jej głębokie odżywienie, wygładzenie i uelastycznienie, nadając promienny, zdrowy wygląd. Dodatkowe właściwości kremu to rozjaśnienie skóry, ochrona przeciwzmarszczkowa i przeciwsłoneczna (SPF 25 PA++).

Tyle producent :) Pora na moją subiektywną recenzję.

VIP Gold to drugi z BB kremów Skin79, z jakim miałam do czynienia. Wydając ocenę, bazuję jak zwykle na produkcie miniaturowym.



Już po kilku aplikacjach nabrałam przekonania, że VIP Gold bije swojego różowego brata, Triple Functions, na głowę. Jednak kolorystycznie niewiele się różni, ma może minimalnie więcej żółtego pigmentu. Popatrzcie.



Healthy Mix żółciutki jak kurczaczek, Triple Funtions i VIP Gold tak neutralne, że aż sine :) Nie wiem, na czym to polega, ale przy Triple Functions ta siność mi przeszkadzała, Gold natomiast naprawdę się wtapia, staje się niemal niewidoczny. Po raz pierwszy zauważyłam tę słynną (rzekomą, jak mi się wydawało) zdolność BB kremu do dostosowania się do karnacji.

Krycie niestety słabe, aczkolwiek można je stopniować nakładając kolejne warstwy kremu. Koloryt skóry jest dzięki niemu ładnie wyrównany, ale nie należy spodziewać się nieskazitelnego looku, większe przebarwienia pozostają widoczne. Oceńcie.



Krem dobrze współpracuje jednak z korektorem, sprawdza się też jako baza pod pełniejszy makijaż, także warto poeksperymentować. Tym bardziej, że na tle innych BB kremów, Gold wyjątkowo dobrze trzyma mat. I w sumie to jest chyba jego największa zaleta. Nadaje skórze zdrowy blask (choć dyskretniejszy niż Triple Functions), naturalne sebum trzymając w ryzach.

Podsumowując - efekt wizualny bardzo interesujący, choć prawdopodobnie niezadowalający osób oczekujących dobrego krycia. Rozświetlenie i wygładzenie skóry widoczne na pierwszy rzut oka. Właściwości pielęgnacyjnych nie umiem ocenić.

Cóż, VIP Gold to naprawdę ciekawa propozycja, ale raczej dla zdrowych, niewymagających cer, bez wyraźnych przebarwień i stanów zapalnych. No chyba że ktoś nie oczekuje idealnego krycia. Ja, choć cerę mam problematyczną, oceniam go wysoko. Ale nie bezkrytycznie. Odkąd bowiem poznałam Laneige Snow, ciężko jest innym BB kremom całkowicie mnie zadowolić :)))

sobota, 23 października 2010

(Z)masowany atak :)

Dzisiaj propozycja na pewno nie dla wrażliwców. I nie mam na myśli Waszej konstrukcji psychicznej, tylko specyfikę cery ;))) Gadżet, o którym zaraz napiszę, osobom o skórze wrażliwej może zrobić kuku, ale wszystkim pozostałym zapewne przyniesie wiele pożytku. Sprawdziłam na sobie! No ale ja jestem gruboskórna ;)))

Szczoteczka do twarzy For Your Beauty





Szczoteczka For Your Beauty dostępna jest w Rossmannie i kosztuje 10 zł. Za tę niewygórowaną cenę dostajecie coś, co być może nieco komplikuje Waszą codzienną toaletę, ale za to zwielokrotnia jej skuteczność.

Jak jej używać? Po prostu w duecie z ulubionym kosmetykiem do mycia twarzy. Mydło, żel, piankę, czy co tam macie, aplikujecie jak zwykle, a szczoteczką masujecie skórę. Takie oczyszczanie jest niezwykle dogłębne i dokładne. Skóra po zabiegu jest nie tylko czysta, ale także wygładzona i zrelaksowana, lepiej przygotowana do przyjęcia kosmetyku pielęgnacyjnego - kremu, emulsji, czy serum.

Szczoteczkę można wykorzystywać nie tylko do codziennego oczyszczania skóry, ale także do zabiegów pielęgnacyjnych wykonywanych sporadycznie. Świetnie sprawdza się na przykład do zmywania opornie schodzących maseczek.

Włosie tej konkretnej szczoteczki jest elastyczne i dość miękkie, ale mimo wszystko masaż może podrażnić, zwłaszcza jeśli włożymy w niego więcej siły. Dlatego z góry ostrzegałam osoby o cerze wrażliwej. "Wrażliwcom" polecam raczej specjalne gąbeczki, które oczyszczają w łagodniejszy sposób, ale których faktura też pozwala na masaż, choć delikatniejszy (taką gąbeczkę miał kiedyś w ofercie na przykład Inglot, ale nie wiem, czy nadal jest dostępna).

Jak widzicie na zdjęciu, szczoteczka For Your Beauty zabezpieczona jest plastikową osłonką, dzięki której łatwe staje się jej przechowywanie. Bez problemu można też zabrać ją w podróż.

Oczywiście można się bez takiego gadżetu obyć, ale ja lubię go mieć. Wcześniej używałam bardzo podobnej, ale ponad dwa razy droższej szczoteczki firmy KillyS. Ta z Rossmanna nie odbiega jakością, choć przyznaję, że jest trochę gorzej wyprofilowana i plastik, z którego jest wykonana, jest bardziej toporny. Ale liczy się włosie, a to jest porównywalne. Jest miękkie, łatwo wysycha, nie wypada. Dlatego nie żałuję tych 10 złotych, które na nią wydałam :)))

A Wy? Jesteście gotowi zaryzykować dychę? ;)))

czwartek, 21 października 2010

Życie według Wilusia :)

Trudne jest życie kota, oj trudne. Wstawać trzeba już o czwartej nad ranem, bo przecież każdy kotek wie, że to najlepsza pora na mruczenie i przytulanie. Trącam więc łapką po nosie moją Panią, ale nie jest łatwo ją dobudzić. Najlepiej po niej poskakać, to od razu działa, ale wtedy z przytulania nici, bo z hukiem wylatuję z łóżka. Nieważne, w końcu serce i tak jej mięknie :)

Zaczynam więc dzień pracowicie o czwartej rano. Później to mnie serce mięknie i przestaję mruczeć, żeby Pani sobie jednak pospała. Jak jest niewyspana, to jest zła. Niech więc trochę sobie pośpi. Ja i tak będę już czekał, kiedy wstanie. Muszę dopilnować, żeby się dokładnie umyła, ładnie uczesała i umalowała. Nie odstępuję jej w łazience na krok, bo kto wie, jakby wyglądała pozostawiona bez mojego kociego nadzoru. Kiedy się ubiera, robię sobie krótką przerwę na śniadanie, ale i tak zerkam na nią kątem oka. Potem ona wychodzi i cały dom zostaje na mojej kociej głowie. Pilnuję przede wszystkim pralki, bo bardzo ją lubię i byłoby mi przykro, gdyby coś jej się stało. Wskakuję więc na nią, kładę się i czuwam. Wcale nie śpię, naprawdę! Ziewam i przeciągam się tylko dla niepoznaki, kiedy Pani wraca do domu. Po co ma się martwić, że tak ciężko pracuję?

Zjadam grzecznie obiad i pora wypełniać kolejne obowiązki kota. Muszę trochę poskakać, pobiegać, pouganiać się za piłeczką, zapolować na myszkę, poszarpać różne sznureczki, pohuśtać się na firanie i takie tam. Kupa roboty! No ale muszę, przecież wiem, jak Pani lubi się ze mną bawić. Nie mogę jej zawieść.

Wieczorem jestem bardzo zmęczony i naprawdę zasypiam, już nie udaję. Bo wiecie, taki kot jak ja ma swoją wytrzymałość, po prostu padam z nóg. Najczęściej padam z tych nóg na kanapie, obok mojej Pani, bo wtedy jest szansa, że za swoje całodzienne wysiłki zostanę nagrodzony posmyraniem za uchem. Zatem padam z nóg i śpię. Przecież już o czwartej rano trzeba wstawać!

Pozdrawiam Was, Wiluś :)))

środa, 20 października 2010

Koń by się uśmiał ;)))

Referral fun! Chyba nie muszę już tłumaczyć, o co chodzi :) Bawcie się dobrze!


(Obrazek: www.mojageneracja.pl)


biało - granatowe tłuste i wodniste w środku

Za moich czasów były inne zagadki. Czarne na czerwonym jedzie po zielonym, na przykład ;)))


co symbolizują zielone oczy

Ja, jako znana specjalistka w tej materii, zaraz wszystko wyłuszczę. Słuchajcie, bo nie będę powtarzać :)

Oczy niebieskie - życie królewskie.
Oczy piwne - życie dziwne.
Oczy czarne - życie barwne.
Oczy zielone - ŻYCIE SZALONE!


jak użyć klik na blogu

Czy ja wiem? Może kliknąć? ...


oj mnichu mnichu ty zakonniku piosenka

Nie mam pojęcia, na której liście przebojów tego szukać :)))


bo duszy nie umyjesz mydłem

No raczej ... Ciekawe, co zainteresowany ma na sumieniu ;)


seks na ludowo foto

Pewnie! I co jeszcze! Fotek się zachciewa!!! Nie ten adres ;)))


Na koniec poszukiwacze piękna:

piękni Francuzi

piękne misie

pięknie zdobione przedmioty z pradawnych czasów


Hmmm, proponuję wycieczkę na wykopaliska do francuskiego zoo! Jak myślicie, dobry pomysł? ;)))

wtorek, 19 października 2010

Freespirit

Jaki macie obraz przed oczami, kiedy rozmyślacie o dalekiej podróży? Dwutygodniowe wczasy all inclusive z wszelkimi wygodami, czy wielomiesięczną wyprawę z plecakiem?

Zazdroszczę ludziom, których coś tak gna, że podróżowanie staje się sensem ich życia, dla których "droga" to stan ducha, wyzwanie i przygoda, a zwykła codzienna egzystencja to kierat, stagnacja i śmiertelna nuda. Nie każdego stać na oderwanie się od wszystkiego - rodziny, przyjaciół, domu i wygodnego łóżka, pracy, kredytów, rozmaitych zobowiązań. Mnie nie stać, chyba jestem tchórzem. Choć wyobrażam sobie czasami, jakby to było w dalekiej Australii na przykład. Ale jakoś nie robię nic, żeby tam pojechać. A przecież są osoby, które po prostu pakują się i jadą.

O Kindze Choszcz po raz pierwszy usłyszałam w jakimś telewizyjnym reportażu. Jej matka opowiadała o Malaice, afrykańskiej dziewczynce, którą Kinga uchroniła od niewolniczej pracy, po prostu ją wykupując w czasie jednej ze swoich podróży, zapewniając bezpieczeństwo, edukację i tak potrzebną każdemu dziecku bliskość. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to była jej ostatnia podróż ... Ale sprawa Malaiki wydała mi się na tyle ciekawa, że zaczęłam penetrować internet. Tak znalazłam stronę kingafreespirit.pl KLIK, na której Kinga zamieszczała relację ze swojej afrykańskiej wyprawy. I po nitce do kłębka poznałam całą jej niezwykłą historię.




(Zdjęcie: www.kingafreespirit.pl)



Kinga wyruszyła z paszportem w kieszeni i jednym plecakiem w podróż po Czarnym Lądzie. Samotnie. Autostopem. Przeżyła mnóstwo przygód, poznała fantastycznych ludzi, spełniła kilka swoich marzeń, przyczyniła się do spełnienia cudzych, doznała morza uprzejmości, życzliwości i bezinteresownej pomocy. Zdana tylko na siebie, wierząc w ludzi i ich dobre serca, przemierzyła Maroko, Mauretanię, Mali, Burkina Faso, Nigerię, Gambię, Senegal, Gwineę Bissau, Gwineę, Sierra Leone, Liberię, Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghanę. Podróż wcale w Ghanie nie miała się skończyć. Ale się skończyła. Kinga zapadła na malarię. Śmiertelną.

Jej pamiętniki z podróży odczytano i wydano. Zachęcam do lektury książki "Moja Afryka".





(Obrazek: www.fundacjafreespirit.pl)



Książkę wydał Wojciech Cejrowski w serii Biblioteka Poznaj Świat. Dla czytających literaturę podróżniczą jest to dobra rekomendacja. Książa jest piękna, kolorowa, pełna niesamowitych zdjęć.



















Afrykańska wyprawa była dla Kingi podróżą ostatnią, ale nie pierwszą. Wcześniej, w towarzystwie Radosława Siudy, Chopina, przez pięć lat podróżowała dookoła świata ("Prowadził nas los", autostopem w świat KLIK). Dziś z pamięcią o niej i w zgodzie z jej życiową filozofią działa powołana po jej śmierci Fundacja Freespirit KLIK.

Kinga, Freespirit, Wolny Duch. R.I.P.


EDIT:



poniedziałek, 18 października 2010

I love Norway :)))

Lubicie ten dreszczyk emocji, kiedy w skrzynce znajdujecie adresowany do Was list? A koperta zdradza, że to nie kolejny rachunek, tylko jakaś przyjemna niespodzianka? Ja uwielbiam! I właśnie taka niespodzianka dziś mnie spotkała :)))



Przesyłka z dalekiej Norwegii, a więc nadawcą musi być Selene! Kochana, zapamiętała, jakiemu oddaję się hobby i zadała sobie trud, żeby wzbogacić moją kolekcję o kolejne eksponaty :))) Sel, dziękuję!!!







A Wy pamiętacie? Link dla niezorientowanych, KLIK :)))

Z tego miejsca dziękuję też Viollet87, Frence oraz Kamilannie, które jakiś czas temu również mnie bezinteresownie obdarowały :*** Poniżej kilka wybranych zdjęć :)))







Dziewczyny, dzięki!!!

Ciekawa jestem, czy Wy także macie jakiegoś niegroźnego bzika. Kolekcjonujecie coś?

niedziela, 17 października 2010

Królowa Śniegu

Wiem, że czekacie na recenzję kolejnego BB kremu Skin79, ale dziś coś spoza kolejki. Dostałam od Lemirki (Lemi, dziękuję!) próbkę BB kremu Laneige Snow i musiałam szybko zrobić z niej użytek, bo dotarła do mnie w opakowaniu zastępczym, nie gwarantującym dobrego przechowywania. A zatem słów kilka o tym właśnie specyfiku.


(Zdjęcie: www.laneige.com)

Laneige to marka koreańska. Jej nazwa oznacza "śnieg" i nawiązuje do filozofii firmy, zgodnie z którą dąży ona do perfekcji śniegowych kryształków. Prowadzone przez nią badania skupiają się na wodzie, jako źródle życia i niezbędnym elemencie zdrowej, pięknej, optymalnie nawilżonej i odżywionej skóry. Produkty Laneige kierowane są do młodych kobiet w przedziale wiekowym od 24 do 32 lat.

Oto muza marki, Song Hye Kyo. Która z nas nie chciałaby tak wyglądać?


(Obrazek: www.laneige.com)

Song Hye Kyo uosabia ideał kobiecego piękna według Laneige. A ich kosmetyki pielęgnacyjne i kolorowe mają zwykłe kobiety, takie jak my, przybliżyć do tego ideału. Laneige Snow BB Cream jest jednym z całej gamy służących temu produktów (zapraszam na anglojęzyczną stronę, KLIK).

Zgodnie z opisem producenta, Laneige Snow pełni trzy podstawowe funkcje. Po pierwsze wygładza zmarszczki, po drugie rozjaśnia cerę, po trzecie wreszcie chroni przed promieniami słonecznymi (SPF 41 / PA++), zachowując przy tym właściwości charakterystyczne dla wszystkich BB kremów, czyli wygładzając skórę i wyrównując jej koloryt. Nadaje się do wszystkich typów cery. Występuje w dwóch odcieniach. Numer 1 to Laneige Snow Shimmer Brightening BB Cream, czyli krem o właściwościach rozświetlających, natomiast numer 2 to Laneige Snow Natural BB Cream, czyli krem dający naturalne wykończenie. Ja miałam okazję przetestować numer 2. Tradycyjnie porównuję go dla Was do Bourjois Healthy Mix nr 51 Light Vanilla.



Jak widzicie, tonację oba produkty mają bardzo podobną, ciepłą i żółtą, przy czym Laneige Snow jest nieco ciemniejszy. Dość dobrze jednak się wtapia. I uwaga: świetnie kryje! Daje najlepsze krycie ze wszystkich BB kremów, które do tej pory testowałam. Efekt można łatwo stopniować - można zostać przy jednej średnio kryjącej warstwie lub nałożyć drugą, dającą już naprawdę świetne krycie, ale wyglądającą wciąż naturalnie i nie obciążającą skóry.

Przed:



Po:



Faktycznie, efekt był bardzo naturalny i dość długo się utrzymał. Po kilku godzinach przydały się poprawki, ale w moim przypadku to standard. Osoby o suchej cerze mogłyby się pewnie obejść bez tego.

Generalnie jestem bardzo zadowolona, to najlepszy BB krem, z jakim miałam do czynienia. Jedyne zastrzeżenia mam do odcienia, ale to przecież kwestia indywidualna, możliwe, że Wam będzie pasował. Ja w każdym razie przejrzałam zagraniczne blogi (np. ten, KLIK) i wiem, że rozświetlający numer 1 jest nieco jaśniejszy. Już zacieram ręce, żeby go wypróbować. Wydaje mi się, że będzie dla mnie idealny. Ale oczywiście z przyjemnością przetestuję także inne BB kremy, a o wynikach tych testów z pewnością Wam doniosę :)))

czwartek, 14 października 2010

Nie wszystko złoto :)

Poproszono mnie o kompleksową recenzję wszystkich produktów marki Lush, z jakimi miałam do czynienia. I tak nosiłam się z tym zamiarem, więc nie ma co dłużej tego odkładać.


Pierwszy kontakt z Lushem miałam, kiedy jeszcze nawet nie śniło mi się o blogu. Także nie dziwcie się, że poddaję ocenie produkty, o których nigdy Wam nie pisałam.

Jaka jest pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy? "Cudów nie ma" :))) Lush uchodzi za producenta przyjaznych skórze naturalnych kosmetyków, ale wystarczy dokładnie poczytać składy, żeby stwierdzić, że czasami to nie do końca tak. Owszem, Lush sięga po mnóstwo składników naturalnego pochodzenia, które w swej ilości i różnorodności wyróżniają tę markę, ale nie udało mu się całkowicie wyeliminować substancji pochodzenia syntetycznego. To w sumie drobnostka, bo tak sobie myślę, że mało kto jest w tym względzie ekstremalnym purystą dokładnie przed zakupem studiującym składy. Ja je czytam, ale mam do nich dystans, nie daję się zwariować.

Druga myśl? Jak wiecie, Lush cieszy się dużą popularnością, ma pozytywny, przyjazny, "zielony", ekologiczny wizerunek. W dodatku oszałamia kolorami i zapachami. Aż się chce z tymi kosmetykami obcować. Tymczasem nie wszystko złoto, co się świeci. Wydawałoby się, że nic, po co tam sięgniemy, nie może nas zawieść, że marka gwarantuje pełną satysfakcję. I często tak jest. Ale niestety często jednak nie jest. W mojej opinii produkty Lush są bardzo nierówne, jedne fantastyczne, inne fatalne. Choć wszystkie kolorowe, pachnące i pięknie zapakowane :))) Dlatego w swojej recenzji podzielę produkty na trzy grupy.


ZDECYDOWANIE TAK

MASK OF MAGNAMINTY

Świetna, oczyszczająca maska o właściwościach peelingujących i orzeźwiających. Co tu dużo gadać: działa. Odświeża i wygładza skórę, zwęża pory, wyrównuje koloryt. Mocno chłodzi. Jest wydajna.

BABY FACE

Kostka do demakijażu bez wody, rozpuszczająca się pod wpływem ciepła skóry. Natłuszczona tym specyfikiem twarz bez problemu poddaje się oczyszczaniu z makijażu, wystarczy przetrzeć wacikiem. Niewielka, ale przy tym wydajna, poręczna, wygodna. Wspaniała alternatywa dla zwykłego demakijażu, zwłaszcza dla cer suchych i bardzo wrażliwych.

DARK ANGELS

Naprawdę mocny, skuteczny peeling. Jedyne, co może przeszkadzać, to konsystencja czarnej, gęstej pasty, niemiłosiernie brudzącej łazienkę. Ale można na to przymknąć oko, bo nie znam lepszego zdzieraka. Jednak uważajcie, to na pewno nie jest produkt dla osób o skórze wrażliwej.

BIG

Bardzo popularny szampon, hit marki o ciekawej, żelowo - kryształkowej konsystencji. Bardzo wydajny i spełniający obietnice producenta - doskonale oczyszczający włosy, nieobciążający.

SEANIK / SQUEAKY GREEN

Bardzo fajne szampony w kostce. Pięknie pachnące, wydajne, wygodne. Spełniające obietnice producenta, zwłaszcza Squeaky Green. Sama przyjemność w używaniu.


ZDECYDOWANIE NIE

GODIVA

Nie rozumiem fenomenu popularności tego szamponu. OK, pięknie pachnie i ma formę kostki, ale w zasadzie na tym kończą się jego zalety. Jego rzekoma wydajność to mit. Wielkie kawałki masła shea wypadają z kostki w trakcie użytkowania nie spełniając swej nawilżającej, odżywczej roli.

AMERICAN CREAM

Kolejny cieszący się dobrą sławą produkt, który nie przypadł mi do gustu. Zapach bardzo ładny, ale co mi po zapachu, skoro właściwości pielęgnacyjne marne? Odżywka, która nie odżywia. A także nie wygładza, ani nie wzmacnia włosów.

TRICHOMANIA

Szampon niewypał. Nie chcę za bardzo go krytykować, bo mam zupełnie proste włosy, a on przeznaczony jest do włosów kręconych. Skusiła mnie jednak wizja mocnego odżywienia i nawilżenia, więc świadomie się na niego zdecydowałam. Nie wiem, jak sprawdza się przy włosach kręconych, z moimi nie robi nic. Nawet ich dokładnie nie myje,bo nie chce się pienić!

HERBALISM

Nie mogę się przemóc. Kupiłam sugerując się zachęcającym opisem, niestety nie powąchałam. Odpycha mnie mocny, ziołowy, podszyty drożdżami i niczym nie złagodzony zapach. Próbowałam używać, ale się poddałam. Denerwowała mnie też luźna, prawie sypka konsystencja, zmieniająca się w gładką masę dopiero pod wpływem wody.


MIESZANE UCZUCIA

HONEY I WASHED THE KIDS / ROCK STAR / SANDSTONE

Nie można im nic zarzucić, bardzo przyjemne mydła. Pięknie pachną, ślicznie wyglądają, ale jednak nie są tak fantastyczne, żebym chciała regularnie je kupować. Są po prostu drogie, a w końcu to tylko mydła. Od czasu do czasu, jako taka fanaberia, dlaczego nie, jak najbardziej.

COAL FACE

Słabsza wersja Dark Angels, w mydle do codziennej pielęgnacji cery. Krzywdy nie robi, ale nie robi też nic spektakularnego, znam lepsze specyfiki. Także nie skreślam, ale mieć nie muszę.

ULTIMATE SHINE

Bardzo wydajny szampon w kostce, faktycznie nabłyszczający, ale niestety plączący włosy. Wyjątkowo plączący, przynajmniej moje :) Nie mogę powiedzieć, że jest do kitu, ale hitem dla mnie też nie jest.


To tyle. Może ten mój subiektywny przegląd na coś Wam się przyda i ułatwi wybór w trakcie zakupów. I pamiętajcie: warto trzymać się założenia, że żadnemu producentowi nie należy wierzyć bezkrytycznie :)))

środa, 13 października 2010

Częstujcie się, jeszcze ciepłe :)

Nie wiesz, co zrobić z długim jesiennym popołudniem? Upiecz ciasto i zaproś przyjaciół! Pyszne ciasto z dojrzałymi, słodkimi, aromatycznymi śliwkami pod zrumienioną, chrupiącą kruszonką. Proste, ucierane ciasto, wypełniające swym obłędnym, słodkim zapachem cały dom :)

Potrzebujesz:
- kilograma dorodnych śliwek,
- trzech szklanek mąki,
- jednej szklanki cukru,
- czterech jaj,
- jednej kostki masła,
- jednej płaskiej łyżeczki proszku do pieczenia.



Do zrobienia kruszonki przygotuj:
- pół kostki masła
- szklankę mąki krupczatki,
- szklankę cukru.

Śliwki myjesz i drylujesz. Z mąki, cukru, proszku do pieczenia, ubitych w całości jaj i roztopionego masła ucierasz gładkie ciasto, przelewasz je do natłuszczonej formy. Na masę wykładasz połówki śliwek.



Nie krępuj się, możesz podjadać, są takie pyszne! Całość posypujesz kruszonką (wystarczy zagnieść składniki, szybko połączą się w okruchy).



Teraz na mniej więcej godzinę ciasto ląduje w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni.

Łap za telefon, niech przyjdą! Zanim dotrą, ciasto będzie gotowe, a ty przywitasz swoich gości, zapraszając: "Częstujcie się, jeszcze ciepłe" :)))

poniedziałek, 11 października 2010

Piwoniowy pąs :)

Piwonie, jedne z moich ulubionych kwiatów. Dorodne kielichy pełne mięsistych, grubych płatków w nasyconych, mocnych kolorach. Istnieje mnóstwo odmian peonii, kwitną w dziesiątkach odcieni, ale mnie kojarzą się głównie z intensywnym, ciemnym różem. Czyż nie są piękne? Spójrzcie.


(Zdjęcie: www.wonderfulphotos.com, autor: Ariel D. Bravy)

I nagle co? Widzę ten kolor wiernie odtworzony przez Wibo! Musiałam kupić, po prostu musiałam :))) Pięknie się prezentuje, przyciąga uwagę, ożywia codzienny jesienny look. Uwielbiam go!




Wibo Extreme Nails nr 41, głęboki, nasycony róż z połyskującym wykończeniem:

1. Dostępność - 1 (w każdym Rossmannie).
2. Cena - 1 (bardzo przystępna, około 5 złotych).
3. Kolor - 1 (nasycony i intensywny).
4. Aplikacja - 1 (bardzo łatwa dzięki dość rzadkiej, ale nie wodnistej konsystencji).
5. Pędzelek - 1 (wygodny, średniej długości i szerokości, dobrze przycięty).
6. Krycie - 1 (bez zarzutu, dwie warstwy kryją idealnie, przy starannym nakładaniu wystarczy nawet jedna warstwa, druga po prostu pogłębia kolor).
7. Wysychanie - 1 (szybkie).
8. Współpraca z innymi preparatami (tu z Inglot Diamond Coat) - 1 (bezproblemowa, żadnych smug).
9. Trwałość - 1 (świetna, w moim przypadku 6 - , 7 - dniowa).
10. Zmywanie - 1 (nadspodziewanie łatwe jak na tak intensywny kolor).

Moja ocena: 10/10.

Widzicie to? Maksymalna ocena. Naprawdę nie mam zastrzeżeń do tego lakieru. Cała seria Extreme Nails Wibo jest wyjątkowo udana. Aż się nie chce wierzyć, że taką jakość można dostać za zaledwie kilka złotych. A ten kolor po prostu mnie urzekł. Jest cudny!

sobota, 9 października 2010

Jej wielka grecka wycieczka :)

Pewna szczęściara niedawno wróciła z Grecji. Nie, nie ja :))) Ja o Grecji póki co mogę sobie najwyżej porozmyślać ...

... sałatka grecka ...

... ryba po grecku ...

... udawać Greka ...

... starożytna Grecja ...

... Grek Zorba ...

... tragedia grecka ...

... greka ...

... alfabet grecki ...

To moje greckie skojarzenia, tak na szybko. Od teraz będę miała kolejne, bardzo przyjemne i osobiste, bo dostałam prezent prosto z Grecji :))) Angel of Sadness, dziękuję!!!









Jak widzicie, zostałam obdarowana dwoma tradycyjnymi greckimi mydłami oliwnymi z dodatkiem miodu i cynamonu :))) Wyglądają uroczo, pachną bosko! Fantastyczna niespodzianka, jeszcze raz dziękuję :***

Aaaaa, mitologia grecka! Jak mogłam zapomnieć :) A może coś jeszcze przychodzi Wam do głowy? :)))

czwartek, 7 października 2010

Błękitne misie :)

O dobrodziejstwach kosmetyków dla niemowląt jeszcze słów kilka. W moim przypadku nie kończą się one bowiem na oliwce :) Jest jeszcze jeden produkt przeznaczony dla dzieci, który ZAWSZE mam pod ręką.

Chusteczki. Wilgotne chusteczki, które w pielęgnacji maleńkich dzieci wykorzystuje się w celach higienicznych, mnie służące do demakijażu.

Jeszcze niedawno wierna byłam chusteczkom Rossmann Babydream. Ale moje ostatnie odkrycie to Nivea Baby Soft&Cream (Nivea KLIK).



Do jakości chusteczek Babydream nie miałam zastrzeżeń, ale zdarzało się, że wysychały, zanim zdążyłam zużyć całe opakowanie (z tego, co pamiętam, 80 sztuk). Z Nivea Baby nie ma tego problemu, bo po pierwsze są mocniej nasączone, a po drugie opakowania są mniej pojemne (63 sztuki). Nie oznacza to jednak, że mniej ekonomiczne, bo dwupak kosztuje około 10 - 12 zł. Przyznacie, że to nie tak dużo za 126 chusteczek, które stosowane codziennie wystarczą w takiej ilości na ponad cztery miesiące?

Cieszę się, że po nie sięgnęłam, bo mają cechę, dzięki której świetnie się w demakijażu sprawdzają. Wyróżnia je bowiem coś, co producent nazwał mikrogąbeczkami. Chusteczki Nivea Baby mają po prostu tłoczoną w maleńkie wypustki fakturę, dzięki czemu bardzo skutecznie ścierają makijaż. Nasączone są substancjami nawilżającymi i naturalnym olejkiem z nagietka, są przy tym miękkie, ale i wytrzymałe. Jedna sztuka wystarcza na starcie makijażu z całej twarzy. Konieczny jest oczywiście dalszy demakijaż tradycyjnymi środkami, ale po kolorowych kosmetykach i całodniowej warstwie kurzu i innych zanieczyszczeń nie ma śladu, nie rozmazujemy ich więc po skórze np. razem z mleczkiem czy żelem do mycia twarzy.

Chusteczki Nivea Baby to jak na razie mój faworyt w swojej kategorii. Nie przeszkadza mi nawet ten niemowlęcy akcent w postaci zdobiących je błękitnych misiów :)))

środa, 6 października 2010

Dzidzia piernik ;)))

Pamiętacie oliwkę HiPP, którą włączyłam do projektu denko? Ostatnie jej krople wtarłam w ciało wczoraj, dziś zatem mogę pochwalić się kolejnym sukcesem i odhaczyć tę pozycję na liście :) Łącznie w projekcie znalazło się 9 produktów, z których aż 4 to już tylko wspomnienie :) Jestem zdeterminowana, doprowadzę sprawę do końca, zobaczycie :)))

Słów kilka o oliwce HiPP (www.hipp.pl KLIK). Tak jak już kiedyś pisałam, lubię ją, ale przez dłuższy czas stała bezużytecznie, bo nie mogłam się przemóc do jej stosowania w gorące letnie dni. Teraz z przyjemnością do niej wróciłam.


(Obrazek: www.hipp.pl)

Za co ją cenię? Przede wszystkim za niezwykle przyjazny skórze, wyjątkowo krótki skład:
- helianthus annuus seed oil,
- prunus amygdalus dulcis oil,
- parfum.

Tylko trzy składniki! Prosta, nieobciążająca formuła, której sednem jest olejek migdałowy, o którego zaletach już trochę na blogu pisałam i nie będę się teraz powtarzać.

Oliwka świetnie natłuszcza, utrzymując skórę przez długie godziny w świetnej kondycji, odżywioną, miękką, gładką i elastyczną. Stosuję ją na mokre ciało, zaraz po prysznicu. Wmasowuję ją dokładnie, a potem po prostu delikatnie wycieram się ręcznikiem.

Generalnie jest to produkt dla małych dzieci i w sklepach trzeba go szukać na półkach z kosmetykami dla niemowląt. Buteleczka kosztuje około 10 - 12 złotych. Warto pochwalić też opakowanie, wyprofilowane w taki sposób, że łatwo utrzymać je nawet w natłuszczonej dłoni. Kolejnym atutem jest wygodny dozownik, tzw. "niekapek", dzięki któremu można wydobyć potrzebną ilość oliwki bez ryzyka, że ją gdzieś porozlewamy brudząc wszystko wokół.

Wiem, że oliwki nie każdemu pasują, wydając się zbyt tłuste i ciężkie, ale HiPP naprawdę jest wyjątkowy na tle innych produktów tego typu. Dla mnie to świetna alternatywa dla niekoniecznie skutecznych balsamów. HiPP nigdy mnie nie zawiódł i często do tej oliwki wracam. Można się zastanawiać, czy to nie przesada, żeby dorosła kobieta sięgała po specyfiki dla niemowląt, ale mam to w nosie :) Już taka ze mnie dzidzia piernik ;)))

wtorek, 5 października 2010

Sunshine Award :)))

Spieszę poinformować, że zostałam wyróżniona Sunshine Award :)))



Serdecznie dziękuję Lili (Sunny Monday KLIK), Pilar (Confesiones de una compradora compulsiva KLIK), Pialjace (Pialjaka to kraina taka KLIK), Eveleo (Kobieta przed 30 KLIK) i Kosmetykoholiczce (Moja kosmetyczka KLIK), które przyznały mi nagrodę, doceniając No to pięknie! i moje starania, żeby uczynić tego bloga ciekawym :)

Nagradzam (alfabetycznie):
1. Agabil (Makeup Boulevard KLIK)
2. Agnieszkę (Jak pięknie być kobietą KLIK)
3. Emmę (Mój ogródek KLIK)
4. Cathy (Mineralne kosmetyki KLIK)
5. Eveleo (Kobieta przed 30 KLIK)
6. Inoue (Lustro Inoue KLIK)
7. Kamilannę (Foto-Makeupowo KLIK)
8. Kasiek.pe (Gotowanie to przyjemność KLIK)
9. Pialjakę (Pialjaka to kraina taka ... KLIK)
10. Sabbath (Sabbath of Senses KLIK)
11. Tesko (TeskoBlog KLIK)
12. Yennefer (TELEPORT KLIK)

Instrukcje dla wyróżnionych:
1. Zapisz zdjęcie, które jest powyżej i umieść je na własnym blogu.
2. Przyznaj nagrodę 12 innym bloggerom.
3. Zalinkuj blogi, którym przyznałaś nagrodę.
4. Zostaw komentarz ze stosowną informacją o nagrodzie na odpowiednich blogach.
5. Podziel się linkiem do bloga osoby, która przyznała ci tę nagrodę.


Mam nadzieję, że cieszycie się razem ze mną :)))

Jeszcze raz dziękuję!