Dopytujecie o efekty kuracji przeciw przebarwieniom cery, jakiej poddawałam się jesienią i zimą, najwyższa więc pora coś na ten temat napisać, zwłaszcza że naprawdę macie prawo się niecierpliwić, bardzo długo kazałam Wam na ten post czekać. Powodów tej zwłoki było kilka, ale w głównej mierze chodziło o brak zdecydowania, jak ostatecznie mam całą tę kurację ocenić. Niby wszystko jest dobrze, ale chyba liczyłam na więcej ...
Przypomnę, że starając się wyrównać koloryt skóry, kilka miesięcy temu postawiłam na retinoid w postaci Locacidu, którego działanie miał wspomagać płyn bakteriostatyczny z 2% kwasem migdałowym Pharmaceris z serii T.

Wiem, że interesuje Was nie tyle przebieg kuracji, co jej rezultaty, dlatego od razu zaznaczę, że jestem z nich zadowolona połowicznie. Stan wyjściowy mojej cery możecie zobaczyć TUTAJ, dziś natomiast, po wielu tygodniach zmagania się z wywołanym retinoidem łuszczeniem i ogólnym dyskomfortem skóry, prezentuje się ona tak, jak widać na poniższych zdjęciach. Od dzieciństwa mam sporo piegów i to one wysuwają się na pierwszy plan, ale nadal wyraźnie widać (zwłaszcza na czole i na szczytach kości policzkowych) brązowawe plamy, jakich nabawiłam się w okresie ciąży, a częściowo nawet wcześniej, w czasach, w których z powodu swojej niefrasobliwości nie stosowałam filtrów. Młoda byłam i głupia ...

Nie jest może tragicznie, bo na tę chwilę lekki makijaż jest w stanie przykryć większość moich przebarwień, jednak spodziewałam się bardziej spektakularnej poprawy. Tymczasem Locacid znakomicie radził sobie z przebarwieniami świeżymi, zostawianymi przez pojedyncze stany zapalne, zdecydowanie gorzej natomiast z tymi starszymi, utrwalonymi, głębszymi. Mimo regularnego stosowania kremu, plamy, na których zlikwidowaniu najbardziej mi zależało, jedynie nieznacznie zbladły, nadal wyraźnie się niestety odznaczając. Skóra zyskała jednak na gładkości, mam wrażenie, że poprawiła się jej faktura. Wierzę, że w przyszłości cieszyć się będę także działaniem przeciwzmarszczkowym retinoidów.

Początkowo Locacid nakładałam raz na tydzień, stopniowo skracając przerwy pomiędzy kolejnymi aplikacjami do trzech dni, pamiętając oczywiście o zachowaniu ostrożności, bo skóra przyjmuje ten krem bardzo dobrze, łatwo można przesadzić. Łuszczenie pojawiało się po około dwóch, trzech dniach, w moim przypadku obejmując głównie nos, czoło i brodę, jakoś reszta twarzy reagowała odporniej. Mimo to cały czas odczuwałam spory dyskomfort, skóra była podrażniona i napięta. Wizualnie też wyglądało to średnio, żaden makijaż nie prezentuje się przecież dobrze na cerze w takim stanie. Zaciskałam jednak zęby i czekałam na efekty. Cierpliwości starczyło mi na jakieś cztery miesiące, może nieco dłużej, po tym czasie poddałam się, mając dość wiecznie łuszczącej się, oczyszczającej się (wypryski, wypryski, wypryski ...) uwrażliwionej na wszelkie bodźce skóry i ciągle nie widząc satysfakcjonującej mnie poprawy.
Może gdybym wytrzymała dłużej, dziś cieszyłabym się cerą o bardziej wyrównanym kolorycie? Nie wiem. Pewnie już tego nie sprawdzę, Locacid nie do końca mnie do siebie przekonał i tej konkretnej kuracji już raczej nie powtórzę, prędzej dam szansę innym preparatom. Wierna zostaję jednak kosmetykom, które pojawiły się w mojej pielęgnacji właśnie w jej uzupełnieniu. Na najwyższą pochwałę zasłużył wspominany już wyżej oczyszczający płyn bakteriostatyczny z 2% kwasu migdałowego oraz nawilżający żel fizjologiczny do mycia twarzy, oba produkty spod znaku Pharmaceris. Wielkie brawa, owacja na stojąco!

Płyn bakteriostatyczny kupiłam z polecenia przyjaciółki i pokochałam od pierwszego użycia. Działa na zasadzie toniku, wystarczy przetrzeć skórę wacikiem. Jest niesamowity, dogłębnie oczyszcza (po kilku pierwszych aplikacjach nie mogłam uwierzyć własnym oczom, zdołał oczyścić nos z zaskórników otwartych, tych nieznośnych czarnych punkcików, z którymi wszystkie walczymy! niestety efekt ten nie utrzymał się zbyt długo, skóra się chyba przyzwyczaiła) i niesamowicie wygładza (mam wrażenie, że regularne stosowanie nieco spłyca pory), rozprawiając się przy tym z większością wyprysków (płyn wyraźnie przyspiesza ich gojenie, często dusząc też stany zapalne w zarodku). Zużyłam już trzy opakowania, na pewno kupię kolejne.
Żel fizjologiczny kupiłam w sumie przez przypadek, kompletnie bowiem nie sprawdził się w mojej retinoidowej pielęgnacji Effaclar (miałyście rację, pisząc mi, że przesuszy mi skórę). Musiałam na gwałtu rety czymś go zastąpić i padło właśnie na Pharmaceris, po prostu rzucił mi się w oczy w aptece. Uwielbiam go! Jest niezwykle delikatny, a przy tym skuteczny, świetnie spisuje się zarówno w porannej, jak i w wieczornej pielęgnacji, pozostawiając cerę czyściutką, mięciutką i ukojoną. Jego łagodność sprawiła, że dużo łatwiej znosiłam podrażnienia wywołane Locacidem. Używałam go i nadal używam z wodą, ale osoby o wrażliwej cerze mogą stosować go solo, producent obiecuje skuteczność obu metod. Za mną już dwa opakowania, lada dzień kupię trzecie. Gorąco polecam ten produkt Waszej uwadze!
Na koniec jeszcze słówko o La Roche Posay Toleriane Ultra, kremie, który co prawda nie powalił mnie na kolana na tyle, żeby na stałe wprowadzić go do pielęgnacji, ale który zdecydowanie pomógł mojej cerze w najbardziej kryzysowych momentach stosowania Locacidu. Doceniłam jego nawilżające, kojące działanie i z czystym sumieniem mogę polecić go osobom przechodzącym uciążliwe kuracje dermatologiczne. Jak widzicie, sama zużyłam go do ostatniej kropelki.

Walka z przebarwieniami jest bardzo nierówna, wymaga przemyślanego planu i systematyczności, ale jak widać nawet konsekwencja w działaniu nie gwarantuje satysfakcjonujących efektów. Z kuracji Locacidem nie jestem do końca zadowolona, ale i tak cieszę się, że się przełamałam, po raz pierwszy w życiu sięgając po retinoidy. Ostatnie miesiące na pewno były dla mnie ważnym pielęgnacyjnym doświadczeniem.
Czy któraś z Was ma za sobą przygodę z Locacidem? Napiszcie, jak oceniacie jego działanie. Doczekałyście się lepszych efektów niż ja? Dajcie znać. Zdradźcie też, jakie kuracje przyniosły najlepsze efekty w walce z przebarwieniami w Waszym przypadku. Lato szybko minie, za parę miesięcy znowu będzie można bezpiecznie działać, chętnie skorzystam z Waszych wskazówek. Ciekawa też jestem, czy znacie produkty Pharmaceris, o których dziś wspominałam. Jak dla mnie są genialne, koniecznie dajcie im szansę.
W kolejnych tygodniach możecie spodziewać się jeszcze kilku postów o dość wyspecjalizowanej pielęgnacji, mam Wam między innymi do pokazania trzy bardzo ciekawe sera (Skin Chemists, Clarena, Propolia) odpowiadające na różne potrzeby cery. Towarzyszyły mi od jesieni, myślę, że to dobry czas, żeby w końcu coś o nich napisać. Tymczasem całuję, jak zwykle czekając na Wasze komentarze,
Cammie.