Nie samym chlebem człowiek żyje, do szczęścia potrzeba jeszcze czegoś do chleba :))) Na wycieczce wiadomo, najlepiej czegoś regionalnego. We Lwowie szerokim łukiem omijałyśmy więc wszelkie sieciowe przybytki, zdając się na kulinarny "marketing szeptany". Tym sposobem obiad zjadłyśmy "U pani Stefy" (Prospekt Swobody 10), gdzie serwuje się typowo ukraińską, ludową kuchnię. Stylizacja tej knajpy też utrzymana jest na ... nazwijmy to ... ludowo ;)))
Deserem raczyłyśmy się w "Kawiarni Wiedeńskiej" (Prospekt Swobody 12, lokal z ogromnymi tradycjami i 170-letnią historią! KLIK), przed którą piwo popija zerkając na okolicę sam wojak Szwejk :)
Jak tam, łakomczuchy? Burczy w brzuszkach? ;)))
co się znajduje na czwartym zdjęciu? wygląda średnio zachęcająco;)
OdpowiedzUsuńTo fasolka z kalafiorem w cieście :))) Kwiatek chyba do ozdoby ;))) W każdym razie nie zjadłyśmy :)))
OdpowiedzUsuńBrakuje jeszcze przysmaków Twojej roboty oraz tych z Małej Czarnej, mniam! A tej fasolki bym chyba nie tknęła... :P
OdpowiedzUsuń"Przysmaki mojej roboty" nie mieszczą się w zbiorze "Lwów" ;)))
OdpowiedzUsuń