beauty & lifestyle blog

czwartek, 4 lipca 2013

Kupując nadzieję, czyli "Wstydliwa historia piękna"

Pisząc ostatnio o książkach czerwca [KLIK], wspominałam, że wśród moich czerwcowych lektur znalazł się tytuł, który zrecenzuję osobno. Rzecz dotyczy świata kosmetyków, także odrębny post jest w pełni uzasadniony :))) A mowa o "Wstydliwej historii piękna" Ruth Brandon, historii koncernów Helena Rubinstein i L'Oreal.






Opowieść o dwóch krańcowo różnych osobowościach, które stały się potentatami przemysłu kosmetycznego i zbiły niewyobrażalną wprost fortunę, a także o kulisach wojny o kobiecą duszę...

Na pierwszy rzut oka „Wstydliwa historia piękna” opowiada o narodzinach gigantów przemysłu kosmetycznego – Heleny Rubinstein i L’Oréal. Jakim cudem niewykształcona Żydówka polskiego pochodzenia stała się najbogatszą kobietą swoich czasów? Co sprawiło, że syn piekarza Eugène Schueller zbudował jedną z największych korporacji świata? Na tym podobieństwa między bohaterami tej książki się kończą, a zaczynają się fundamentalne różnice. Helena swoim przykładem manifestowała wiarę w emancypację kobiet, Schueller uważał, że rolą żony jest siedzenie w domu. On kolaborował z nazistami, ona z okupowanego Krakowa ratowała kolejnych żydowskich krewnych. 
Nie jest to jednak opowieść w dwóch tonacjach – o dobrej Helenie i złym Eugènie. Nic z tych rzeczy. Ruth Brandon pokazuje nie tylko, jak nieprawdopodobnie zawiłe są ścieżki ludzkich losów, ale także jak te dwie postacie sprzed dekad wciąż na nas oddziałują. Tak naprawdę jest to jednak opowieść o kulisach wojny o kobiecą duszę. Złudzeniach, które czasem są ważniejsze niż fakty.



Do lektury "Wstydliwej historii piękna" popchnęła mnie ciekawość. Wyobrażałam sobie, że będzie to książka lekka i przyjemna, pełna anegdot z życia twórców dwóch jakże znanych marek. Okazało się jednak, że nie była ani lekka w obliczu zawiłości losów obu koncernów, ani szczególnie przyjemna w świetle pewnych prawd o przemyśle kosmetycznym wyłożonych jak kawa na ławę.

Pomijam w swojej recenzji wszelkie kwestie związane z licznymi nie do końca uczciwymi intrygami, z niechlubnymi wątkami związanymi z kolaboracją z okupantem w czasie II wojny światowej, z nie do końca jasnymi sprawami majątkowymi i rozgrywkami personalnymi. Chcecie znać szczegóły tych historii, odsyłam Was do książki. Ale koniecznie chcę zwrócić Waszą uwagę na wątki związane z etyką w przemyśle kosmetycznym. Pod tym względem "Wstydliwa historia piękna" jest tyleż ciekawa, co i smutna ...

Wiadomo, w biznesie nie ma sentymentów. Chodzi o to, żeby sprzedać, a sprzedając zarobić. I niezależnie od tego, jaką rzekomą misją dana marka się szczyci, w gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do pieniędzy. W świecie kosmetyków też. Ale co innego wiedzieć o tym, ale nie łączyć tego w bezpośredni sposób z wszelkimi obietnicami składanymi przez producentów wszystkich cudownych specyfików, a co innego przeczytać o tym czarno na białym, bez owijania w bawełnę. 

"Wstydliwa historia piękna" udowadnia, że nasze potrzeby w dużej mierze są po prostu kreowane. Jak zwiększyć sprzedaż? Wyprodukować całą linię kremów do wszelkich możliwych rodzajów cer zamiast jednego kremu uniwersalnego. Proponować ogromne ilości wąsko wyspecjalizowanych produktów przeznaczonych do walki z wieloma rozmaitymi problemami. Podpierać się siłą obco brzmiących słów, skomplikowanych nazw i autorytetem wzbudzających zaufanie nazwisk. Rozbić zwykłą pielęgnację na pielęgnację dzienną i nocną. Nie sprzedaje się? Podnieść ceny! Okazuje się, że ten prosty trik działa. Wierzymy, że produkt drogi jest produktem luksusowym, a co za tym idzie skutecznym. Kupimy go, wydając kupę kasy, choćby niczym nie różnił się od swojego tańszego odpowiednika. Staniemy też na głowie, żeby zdobyć produkt trudno dostępny, wierząc, że skoro jest tylko dla wybrańców, musi wyróżniać się czymś szczególnym. I biznes się kręci. Wszystkie chwyty dozwolone.

Prawda jest taka, że większość kobiet (tak, makijaż i pielęgnacja to ciągle głównie kobieca domena) doskonale zdaje sobie z tych wszystkich sztuczek sprawę, ale jakże trafne jest zdanie, że kupując kosmetyki, kupujemy przede wszystkim nadzieję. A chyba nie ma takich pieniędzy, których nie zapłaciłybyśmy za marzenie :)))


Zostawiam Was z tą refleksją.

Buziaki,
Cammie.




25 komentarzy :

  1. Ostatni akapit doskonale podsumowuje temat. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Readhead, starałam się po prostu ubrać w słowa refleksje po lekturze tej książki. Trochę w tym goryczy, przyznaję, ale własnie tak to widzę.

      Usuń
  2. Musi to być bardzo mądra lektura. O tych faktach z życia kosmetycznych firm wiedziałam już dawno, wszystko sprowadza się do pieniędzy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olfaktoria, wiedzieć, to i ja wiedziałam, ale co innego polegać na własnych obserwacjach, a co innego przeczytać czarno na białym.

      A czy lektura taka mądra? Zależy, co kto z niej wyciągnie dla siebie. Moim zdaniem napisana raczej średnio, z zaburzonymi proporcjami poszczególnych wątków. Okres wojenny nie wiedzieć czemu rozciągnięty jak guma.

      Usuń
  3. Muszę przejrzeć tą książkę w Empiku :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie,nie ma co przepłacać :) Póki co,nie kupiłam kosmetyku droższego niż 60 zł :)

    drogie perfumy to wyjątek,ale dostaję je w prezencie :)

    Czuję się zachęcona do lektury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agusia, to nie jest kwestia konkretnej ceny, chodziło mi raczej o zasadę, według której, jeśli coś się nie sprzedaje, wystarczy znacznie podnieść cenę i sprzedawać to samo jako produkt niby luksusowy. Na tej samej zasadzie, jeśli coś nie sprzedaje się kosztując 10 zł, przebijmy cenę do 50, zaraz znajdzie się kupiec ;))) Myślę, że to działa w każdym przedziale, chodzi tylko o nasze indywidualne granice. Dla ciebie to powiedzmy 6 dych, ktoś inny mierzy wydatki w tysiącach.

      Usuń
  5. Pozycja która czeka na swoją kolej na półce. Niestety to jest szczera prawda wszystko co napisałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Migotka, ja tylko podsumowałam to, co przeczytałam.

      Usuń
  6. koniecznie muszę sięgnąć po tę pozycję - niesamowicie mnie zaciekawiłaś.

    dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że może faktycznie nasze potrzeby są kreowane ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marta, naprawdę tak jest. Kiedy czytałam o Helenie Rubinstein, zaczynającej od zera emigrantki bez grosza przy duszy, doszłam do wniosku, że odniosła sukces, bo była zwyczajnie cwana. Nie odniosła go, bo umiała stworzyć dobry produkt, odniosła go, bo umiała ten produkt sprzedać, sprawić, że kobiety go pragnęły.

      Usuń
  7. Pozostaje tylko zamknąć bloga chyba ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochana Cammie, tak wiele w nas ciekawości i chęci pójścia "naprzód", że zaczytujemy się w składach, szukamy nowych obietnic i zachwycamy się coraz to nowymi innowacjami. Odrobina zerknięcia wstecz, na początki firm i ich działalność sprawia, że człowiek inaczej patrzy. Tak jak na wszystko inne zresztą. Wchodząc w świat kosmetyków "od podstaw" zmieniamy nasze spojrzenie na kosmetyki. Wchodząc w świat przetwarzania truskawek wiem, że nigdy już nie kupię truskawki :P Chyba nie chciałabym przeczytać tej książki :) choć z pewnością jest szalenie ciekawa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Picola, nie gadaj, nie kupisz już nigdy truskawek? Nie wierzę :PPP Też mówiłam, że do końca życia na arbuzy nie spojrzę, kiedy pracowałam w tej "branży" jako nastolatka :DDD

      Usuń
  9. musze się za nią rozejrzeć ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paulina, powinna być bez problemu dostępna w księgarniach.

      Usuń
  10. świetnie to opisałaś! chętnie sięgnę po tę książkę, bo bardzo mnie zaciekawiłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo chciałabym ją przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń