Jak ja mam w ogóle zacząć? Co napisać o porodzie, żeby Was nie wystraszyć, nie zniesmaczyć? Jak go opisać, żeby jednocześnie sprawy nie strywializować albo nie popaść w tanią metafizykę? Jak to kobiece przeżycie ubrać w słowa?
Od razu może zaznaczę, że piszę tego posta na Waszą wyraźną prośbę. Wiele z Was podkreślało, że poród to tajemnica, którą chciałybyście zgłębić. Ze strachu. Z ciekawości. Z chęci porównania doświadczeń. Ja nie jestem pruderyjna, przesadna wstydliwość mnie nie dotyczy, ale zdaję sobie sprawę, że No to pięknie! czytają różne osoby, muszę więc zachować pewien umiar. Mam nadzieję, że mi się to uda :)))
(Zdjęcie: www.babyonline.pl)
Moja córeczka przyszła na świat w 34. tygodniu ciąży przez cesarskie cięcie. Z góry zaznaczam, że nie chciałabym, aby ten post sprowokował zajadłą dyskusję o wyższości porodu naturalnego nad cięciem. Niezależnie od tego, jakie mam zdanie na ten temat, ja po prostu wyboru nie miałam.
Przyznam otwarcie, że do porodu nie zdążyłam się przygotować. W sensie psychicznym. Wydawało mi się, że mam jeszcze kilka tygodni, że wszystko będzie płynęło odwiecznym naturalnym trybem, a tymczasem mój stan zdrowia tak nagle i poważnie się pogorszył, że decyzja o cięciu zapadła z dnia na dzień. Odebrałam wyniki, już w laboratorium podniesiono alarm, wieczorem zadzwoniłam do swojego lekarza, a ten kazał mi rano zgłosić się do szpitala. Nie minęły trzy dni, a moja Zuzia była już na świecie.
Same widzicie, że szybko poszło :))) Także nie miałam czasu i możliwości poczytać o cesarskim cięciu, dowiedzieć się czegoś o przebiegu operacji, przestudiować i przeanalizować temat. Trafiłam do szpitala tak, jak stałam, z wiedzą obiegową i powierzchowną. Dziś myślę, że może to i lepiej? Po prostu oddałam się w ręce lekarzy, zaufałam im. Nie spodziewajcie się więc tutaj jakiejś naukowej rozprawy, napiszę po prostu, co przeżyłam, jak to wszystko wyglądało z mojego punktu widzenia.
Jak zatem to wszystko przebiegało? Dwa dni spędziłam na oddziale patologii ciąży, gdzie poddawana byłam jeszcze ostatnim badaniom. I z perspektywy czasu oceniam, że były to najgorsze dwa dni z całego mojego prawie dwutygodniowego pobytu w szpitalu. Po pierwsze doznałam szoku, zderzając się ze szpitalną rzeczywistością. Zawsze wydawało mi się, że można tam najwyżej leżeć i się nudzić, natomiast panował taki reżim, że człowiek nie miał czasu przysłowiowo po tyłku się podrapać, bo co chwila albo wizyta lekarska, albo badanie takie / owakie (nawet w nocy!), podawanie leków / uziemiających kroplówek, mierzenie temperatury, serwowanie posiłków i sama nie wiem, co jeszcze. Dodam tylko, że doba w szpitalu nie wiedzieć dlaczego zaczynała się około czwartej, piątej rano, to znaczy mniej więcej o tej porze rozpoczynał się nie dający spać ruch personelu. Od samego czytania można się zmęczyć, no nie? ;))) Po drugie (i ważniejsze) miałam mimo wszystko za dużo czasu na rozmyślania, które wprawiało mnie w nieco depresyjny nastrój. Pamiętajcie, że byłam wtedy zupełnie sama, z mężem od kilku miesięcy dzieliło nas wtedy kilka tysięcy kilometrów. Ale tyle dobrego, że przekonałam się, jak wielu mam wokół siebie przyjaciół :)))
Moja operacja została zaplanowana na poranek. Już dzień wcześniej zostałam poinstruowana, żeby kilka godzin wcześniej nic nie jeść i nic nie pić. Bez wody było ciężko, ale dało się przeżyć. Na salę przedoperacyjną poszłam o własnych siłach, tam zajęły się mną pielęgniarki. Przeprowadziły wywiad, pomogły mi się przebrać w koszulę operacyjną, wykonały ostatnie badania, a także skontrolowały stan obszaru operacyjnego. Na szczęście przezornie poprzedniego wieczora wydepilowałam się, jak umiałam, zastrzeżeń ani poprawek nie było ;))) Potem nastąpił moment, którego bałam się najbardziej, mianowicie zakładanie cewnika. Po cięciu przez mniej więcej dobę nie można wstawać, co oznacza, że był to zabieg niezbędny. Spodziewałam się bólu i przyjemnie zaskoczył mnie fakt, że miejscowo mnie znieczulono. Sam zabieg, choć nieco krępujący, okazał się więc zupełnie bezbolesny i wykonany wprawną ręką trwał może z dziesięć sekund. Także dziewczyny, jeśli czekacie na cesarkę, a strach przed cewnikowaniem spędza Wam sen z oczu, to naprawdę niepotrzebnie.
Na salę operacyjną mnie zawieziono. Tam już czekał anestezjolog. Rodzaj znieczulenia wybrałam sama, decydując się na podpajęczynówkowe, podawane w lędźwiową część kręgosłupa. W praktyce wyglądało to tak, że siedziałam lekko pochylona, jedna osoba mnie zagadywała, patrząc mi w oczy i próbując chyba odciągnąć moją uwagę, chroniąc tym samym przed jakimiś nieprzewidzianymi odruchami, druga natomiast stała za mną, podając zastrzyk. Miejsce wkłucia też zostało znieczulone, naprawdę nic nie bolało.
Czucie straciłam niemal natychmiast. Od pasa w dół nie czułam praktycznie nic. Moje nogi zmieniły się dwie bezwładne kłody. W tym samym momencie nie wiadomo skąd zmaterializował się lekarz, który miał dokonać cięcia. Miałam to szczęście, że zajął się mną ginekolog, który opiekował się mną od początku ciąży. Przyznaję, że miało to dla mnie duże znaczenie, dało mi to po prostu poczucie bezpieczeństwa. Zanim się zorientowałam, przystąpił do pracy.
Pola operacyjnego oczywiście nie widziałam, mniej więcej na wysokości piersi ustawiono nade mną specjalną przesłonę. Wszystko natomiast słyszałam, miło gawędząc sobie z lekarzem :))) Dziś wiem, że rozładowywał moje napięcie. Bólu nie czułam, ale miałam świadomość tego, co się dzieje, wiedziałam, co i gdzie robią ręce lekarza, poczułam, jak wygarnia z brzucha dziecko. A po chwili usłyszałam pierwszy płacz mojej Zuzi :)))
Dziecko błyskawicznie przeszło wszystkie podstawowe badania i zostało mi przystawione na dłuższą chwilę do ramion. Nikt mnie nie poganiał, mogłam się spokojnie z córką przywitać. Jedyną formalnością, jaką narzucono mi w tym momencie, było odczytanie na głos opisów na opaskach na rączkach Zuzi. W tym czasie lekarz zszywał ranę.
I tyle. Całość trwała nie więcej niż piętnaście, dwadzieścia minut. Dziecko zabrano, mnie przewieziono na specjalną salę przejściową, gdzie poddawana byłam przez kilka godzin stałej obserwacji. Czuwano tam nad procesem ustępowania znieczulenia i podawano kroplówki przeciwbólowe. Bólu nie czułam, pamiętam tylko, że było mi niesamowicie zimno.
Pierwsza doba minęła nie wiadomo kiedy, byłam pod wpływem silnych środków przeciwbólowych. Na przemian budziłam się i zasypiałam. W międzyczasie przewieziono mnie na salę, gdzie miałam spędzić następnych kilka dni.
Po znieczuleniu podpajęczynówkowym dla uniknięcia powikłań ważne jest, żeby przez 24 godzin nie wstawać. Ale już kolejnej doby usunięto mi cewnik, umyto i podniesiono z łóżka. Lekko nie było. Byłam słaba, obolała, bałam się każdego ruchu. Udało mi się dopiero za trzecim, czy nawet czwartym razem. Sukces, zrobiłam parę kroków! I z powrotem do łóżka. Rytm dnia wyznaczały pory podawania środków przeciwbólowych.
Z każdym dniem było jednak coraz lepiej. Zaczęłam odwiedzać i karmić Zuzię, która niestety jako wcześniak przebywała w zupełnie innej części oddziału. Powoli dochodziłam do siebie. Ale nie chcę, żeby to wszystko brzmiało za różowo. Był ból, była niemoc, oj tak. Problemy w toalecie, problemy pod prysznicem. Spróbujcie się umyć, nie mogąc się pochylać! Do tego ścisła dieta. Pierwszej doby kompletnie nic, drugiej gorzka herbata i suchary, trzeciej kleik, czwartej rosół ... Normalnie po czterech dniach można liczyć na wypis, ja zostałam w szpitalu dłużej, bo Zuzia wymagała hospitalizacji. Pamiętam, że nie mogłam doczekać się powrotu do domu. Oczywiście w domu nie nastąpiło cudowne ozdrowienie, jeszcze przez kilka tygodni funkcjonowałam nawet nie na pół, a na ćwierć gwizdka, ale jednak psychicznie poczułam się lepiej. Fizycznie do dziś nie jest idealnie, muszę prowadzić oszczędny tryb życia, nie dźwigać niczego powyżej kilku kilogramów, no i unikać wysiłku angażującego mięśnie brzucha. Takich zaleceń należy przestrzegać mniej więcej przez pół roku.
Minęły już cztery miesiące. Dziś o operacji przypomina mi tylko blizna (zaskakująco niewielka i mało widoczna, przebiegająca poziomo na linii bikini) i gorsza niż zwykle forma, nie pozwalająca na większy wysiłek fizyczny, który okupuję bólem. A Zuzia, ze swoim bezzębnym uśmiechem, jest dla mnie najlepszą nagrodą za to, przez co musiałam przejść :)))
Przepraszam, że post jest tak długi. W żaden sposób nie dało się tego tematu zamknąć w kilku zdaniach. Opisałam Wam wszystko bez koloryzowania i bez ściemy. Mam nadzieję, że zaspokoiłam Waszą ciekawość. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, śmiało zadawajcie je w komentarzach. O ile tylko nie będą za bardzo wkraczać w moją intymność, na pewno odpowiem. Podzielcie się też własnymi przemyśleniami, może doświadczeniami? Przełammy tabu, udowodnijmy, że potrafimy o tym rozmawiać!
Przyznam otwarcie, że do porodu nie zdążyłam się przygotować. W sensie psychicznym. Wydawało mi się, że mam jeszcze kilka tygodni, że wszystko będzie płynęło odwiecznym naturalnym trybem, a tymczasem mój stan zdrowia tak nagle i poważnie się pogorszył, że decyzja o cięciu zapadła z dnia na dzień. Odebrałam wyniki, już w laboratorium podniesiono alarm, wieczorem zadzwoniłam do swojego lekarza, a ten kazał mi rano zgłosić się do szpitala. Nie minęły trzy dni, a moja Zuzia była już na świecie.
Same widzicie, że szybko poszło :))) Także nie miałam czasu i możliwości poczytać o cesarskim cięciu, dowiedzieć się czegoś o przebiegu operacji, przestudiować i przeanalizować temat. Trafiłam do szpitala tak, jak stałam, z wiedzą obiegową i powierzchowną. Dziś myślę, że może to i lepiej? Po prostu oddałam się w ręce lekarzy, zaufałam im. Nie spodziewajcie się więc tutaj jakiejś naukowej rozprawy, napiszę po prostu, co przeżyłam, jak to wszystko wyglądało z mojego punktu widzenia.
Jak zatem to wszystko przebiegało? Dwa dni spędziłam na oddziale patologii ciąży, gdzie poddawana byłam jeszcze ostatnim badaniom. I z perspektywy czasu oceniam, że były to najgorsze dwa dni z całego mojego prawie dwutygodniowego pobytu w szpitalu. Po pierwsze doznałam szoku, zderzając się ze szpitalną rzeczywistością. Zawsze wydawało mi się, że można tam najwyżej leżeć i się nudzić, natomiast panował taki reżim, że człowiek nie miał czasu przysłowiowo po tyłku się podrapać, bo co chwila albo wizyta lekarska, albo badanie takie / owakie (nawet w nocy!), podawanie leków / uziemiających kroplówek, mierzenie temperatury, serwowanie posiłków i sama nie wiem, co jeszcze. Dodam tylko, że doba w szpitalu nie wiedzieć dlaczego zaczynała się około czwartej, piątej rano, to znaczy mniej więcej o tej porze rozpoczynał się nie dający spać ruch personelu. Od samego czytania można się zmęczyć, no nie? ;))) Po drugie (i ważniejsze) miałam mimo wszystko za dużo czasu na rozmyślania, które wprawiało mnie w nieco depresyjny nastrój. Pamiętajcie, że byłam wtedy zupełnie sama, z mężem od kilku miesięcy dzieliło nas wtedy kilka tysięcy kilometrów. Ale tyle dobrego, że przekonałam się, jak wielu mam wokół siebie przyjaciół :)))
Moja operacja została zaplanowana na poranek. Już dzień wcześniej zostałam poinstruowana, żeby kilka godzin wcześniej nic nie jeść i nic nie pić. Bez wody było ciężko, ale dało się przeżyć. Na salę przedoperacyjną poszłam o własnych siłach, tam zajęły się mną pielęgniarki. Przeprowadziły wywiad, pomogły mi się przebrać w koszulę operacyjną, wykonały ostatnie badania, a także skontrolowały stan obszaru operacyjnego. Na szczęście przezornie poprzedniego wieczora wydepilowałam się, jak umiałam, zastrzeżeń ani poprawek nie było ;))) Potem nastąpił moment, którego bałam się najbardziej, mianowicie zakładanie cewnika. Po cięciu przez mniej więcej dobę nie można wstawać, co oznacza, że był to zabieg niezbędny. Spodziewałam się bólu i przyjemnie zaskoczył mnie fakt, że miejscowo mnie znieczulono. Sam zabieg, choć nieco krępujący, okazał się więc zupełnie bezbolesny i wykonany wprawną ręką trwał może z dziesięć sekund. Także dziewczyny, jeśli czekacie na cesarkę, a strach przed cewnikowaniem spędza Wam sen z oczu, to naprawdę niepotrzebnie.
Na salę operacyjną mnie zawieziono. Tam już czekał anestezjolog. Rodzaj znieczulenia wybrałam sama, decydując się na podpajęczynówkowe, podawane w lędźwiową część kręgosłupa. W praktyce wyglądało to tak, że siedziałam lekko pochylona, jedna osoba mnie zagadywała, patrząc mi w oczy i próbując chyba odciągnąć moją uwagę, chroniąc tym samym przed jakimiś nieprzewidzianymi odruchami, druga natomiast stała za mną, podając zastrzyk. Miejsce wkłucia też zostało znieczulone, naprawdę nic nie bolało.
Czucie straciłam niemal natychmiast. Od pasa w dół nie czułam praktycznie nic. Moje nogi zmieniły się dwie bezwładne kłody. W tym samym momencie nie wiadomo skąd zmaterializował się lekarz, który miał dokonać cięcia. Miałam to szczęście, że zajął się mną ginekolog, który opiekował się mną od początku ciąży. Przyznaję, że miało to dla mnie duże znaczenie, dało mi to po prostu poczucie bezpieczeństwa. Zanim się zorientowałam, przystąpił do pracy.
Pola operacyjnego oczywiście nie widziałam, mniej więcej na wysokości piersi ustawiono nade mną specjalną przesłonę. Wszystko natomiast słyszałam, miło gawędząc sobie z lekarzem :))) Dziś wiem, że rozładowywał moje napięcie. Bólu nie czułam, ale miałam świadomość tego, co się dzieje, wiedziałam, co i gdzie robią ręce lekarza, poczułam, jak wygarnia z brzucha dziecko. A po chwili usłyszałam pierwszy płacz mojej Zuzi :)))
Dziecko błyskawicznie przeszło wszystkie podstawowe badania i zostało mi przystawione na dłuższą chwilę do ramion. Nikt mnie nie poganiał, mogłam się spokojnie z córką przywitać. Jedyną formalnością, jaką narzucono mi w tym momencie, było odczytanie na głos opisów na opaskach na rączkach Zuzi. W tym czasie lekarz zszywał ranę.
I tyle. Całość trwała nie więcej niż piętnaście, dwadzieścia minut. Dziecko zabrano, mnie przewieziono na specjalną salę przejściową, gdzie poddawana byłam przez kilka godzin stałej obserwacji. Czuwano tam nad procesem ustępowania znieczulenia i podawano kroplówki przeciwbólowe. Bólu nie czułam, pamiętam tylko, że było mi niesamowicie zimno.
Pierwsza doba minęła nie wiadomo kiedy, byłam pod wpływem silnych środków przeciwbólowych. Na przemian budziłam się i zasypiałam. W międzyczasie przewieziono mnie na salę, gdzie miałam spędzić następnych kilka dni.
Po znieczuleniu podpajęczynówkowym dla uniknięcia powikłań ważne jest, żeby przez 24 godzin nie wstawać. Ale już kolejnej doby usunięto mi cewnik, umyto i podniesiono z łóżka. Lekko nie było. Byłam słaba, obolała, bałam się każdego ruchu. Udało mi się dopiero za trzecim, czy nawet czwartym razem. Sukces, zrobiłam parę kroków! I z powrotem do łóżka. Rytm dnia wyznaczały pory podawania środków przeciwbólowych.
Z każdym dniem było jednak coraz lepiej. Zaczęłam odwiedzać i karmić Zuzię, która niestety jako wcześniak przebywała w zupełnie innej części oddziału. Powoli dochodziłam do siebie. Ale nie chcę, żeby to wszystko brzmiało za różowo. Był ból, była niemoc, oj tak. Problemy w toalecie, problemy pod prysznicem. Spróbujcie się umyć, nie mogąc się pochylać! Do tego ścisła dieta. Pierwszej doby kompletnie nic, drugiej gorzka herbata i suchary, trzeciej kleik, czwartej rosół ... Normalnie po czterech dniach można liczyć na wypis, ja zostałam w szpitalu dłużej, bo Zuzia wymagała hospitalizacji. Pamiętam, że nie mogłam doczekać się powrotu do domu. Oczywiście w domu nie nastąpiło cudowne ozdrowienie, jeszcze przez kilka tygodni funkcjonowałam nawet nie na pół, a na ćwierć gwizdka, ale jednak psychicznie poczułam się lepiej. Fizycznie do dziś nie jest idealnie, muszę prowadzić oszczędny tryb życia, nie dźwigać niczego powyżej kilku kilogramów, no i unikać wysiłku angażującego mięśnie brzucha. Takich zaleceń należy przestrzegać mniej więcej przez pół roku.
Minęły już cztery miesiące. Dziś o operacji przypomina mi tylko blizna (zaskakująco niewielka i mało widoczna, przebiegająca poziomo na linii bikini) i gorsza niż zwykle forma, nie pozwalająca na większy wysiłek fizyczny, który okupuję bólem. A Zuzia, ze swoim bezzębnym uśmiechem, jest dla mnie najlepszą nagrodą za to, przez co musiałam przejść :)))
Przepraszam, że post jest tak długi. W żaden sposób nie dało się tego tematu zamknąć w kilku zdaniach. Opisałam Wam wszystko bez koloryzowania i bez ściemy. Mam nadzieję, że zaspokoiłam Waszą ciekawość. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, śmiało zadawajcie je w komentarzach. O ile tylko nie będą za bardzo wkraczać w moją intymność, na pewno odpowiem. Podzielcie się też własnymi przemyśleniami, może doświadczeniami? Przełammy tabu, udowodnijmy, że potrafimy o tym rozmawiać!
ja nie mam żadnych doświadczeń, ale dziękuję Ci za tego posta, bo wszystkie informacje w tym temacie wydają się być na wagę złota.
OdpowiedzUsuńStri-linga, cieszę się, ze tak myślisz. Szczerze mówiąc, miałam pewne opory, żeby tak otwarcie o tym wszystkim pisać.
Usuńwyobrażam sobie (chociaż nie wiem czy mogę sobie wyobrazić jeśli nie byłam w takiej sytuacji), że to wykracza poza strefę komfortu, ale mam wrażenie, że wszystko co związane z prawdziwym macierzyństwem i w ogóle rodzicielstwem jest owiane tajemnicą. tzn oczywiście tutaj piszesz o jednym aspekcie jakim są ciąża i poród, ale to jest tak ważny temat i tak pomijany.. ja mam 25 lat i rozważam potomstwo prędzej czy później, ale nic nie wiem na ten temat. oglądałam różne programy telewizyjne, uczyłam się biologii i nieco interesowałam tematem, ale w mojej rodzinie kobiety nigdy o tym nie rozmawiały. może dopiero jak będę w ciąży? może to tylko w mojej rodzinie. nie wiem. w tej kwestii nie można wiedzieć za dużo. tzn wiedza to podstawa do podejmowania jakichkolwiek decyzji, więc tak - im więcej tym lepiej.
UsuńCoś w tym jest, ja też nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam. Ale powiem ci, że jeszcze większym zderzeniem z rzeczywistością były pierwsze tygodnie opieki nad dzieckiem. To dopiero jest owiane tajemnicą, to dopiero tabu! Szykuję posta na ten temat, oj, na pewno nie przemilczę pewnych spraw.
UsuńCzekam. Choć jestem młoda (prawie 23) to od niedawna marzę o swojej gromadce. Eh, chyba hormony się we mnie obudziły ;)
UsuńMały, instynkt :)))
UsuńJa póki co maleństwa się nie spodziewam, mimo to mam bardzo często sny, że jestem przed porodem i strach jest tak ogromny, że po prostu budzę się z krzykiem. Panicznie boję się bólu i z jednej strony wiem, że przecież dam radę, z drugiej coraz częściej myślę o ciąży przez pryzmat snów. Kiedyś chciałam rodzić tak normalnie, wrzeszcząc, wbijając paznokcie w rękę partnera i kląc na lekarzy. Dziś, pomimo niechęci lubego do jakichkolwiek blizn (nie tylko u mnie, ogólnie dziwnie na nie reaguje) jestem pewna, że jeśli już będę miała być mamą, to maleństwo będzie musiało zdać się na lekarza i cesarkę, bo ja ze swoim strachem po prostu mogę odmówić posłuszeństwa, co nikomu na dobre nie wyjdzie.
OdpowiedzUsuńDominika, strach jest naturalny, ale jeśli u ciebie faktycznie przybiera takie rozmiary, to możesz rzeczywiście mieć wskazania do cc :)
Usuńbardzo ciekawy post :) mało która kobieta opowiada o porodzie a jak już to w taki sposób, że sama myśl spędza sen z powiek. Dziękuję za tak przystępny i interesujący wywód.
OdpowiedzUsuńFarbstift, bardzo proszę, starałam się :)
UsuńJa przeszłam poród naturalny i z nim również się wiążą ciekawe historie ... Kurde wtedy było mi niezbyt wesoło, a teraz na samą myśl mam uśmiech na twarzy ...
OdpowiedzUsuńMoże to dlatego, że w przeddzień porodu zaliczyłam dwie 'imprezki', gdzie każdy stwierdził, że będzie odbierał poród po stołem ;) Może to dlatego, że byłam już po terminie a biegłam na autobus nocny (który się oczywiście spóźnił) i tym wywołałam poród. Może to dlatego, że mój mąż musiał nagle wytrzeźwieć ;)
Ehhh ... temat rzeka ...
Naszło mnie by o tym napisać na blogu, ale raczej nikogo by to nie interesowało ;)
Nie mniej jednak happy endy lubię i Twojemu bąbelkowi (bąbelkównie) życzę wspaniałego życia i zdrówka, bo jednak mimo wszystko to najważniejsze :*
Rozczuliłam się ...
Jamapi, a ja myślę, że wiele dziewczyn / kobiet z ciekawością przeczytałoby taki post od serca. Sama widzę, jakim zainteresowaniem cieszą się wpisy z tej serii. Może rozważ, czy napisać czegoś takiego na przykład w urodziny twojego dziecka?
UsuńJamapi pisz koniecznie!
UsuńJamapi, sama widzisz :DDD
UsuńTeż bym przeczytała. Sądzę że każda historia jest na wagę złota, bo mało kto chce się tym dzielić.
UsuńTak, jamapi, pisz!!! :)
UsuńDzięki dziewczyny :*
UsuńDziś mamy piątą rocznicę ślubu z męże i imieniny bąbla (Mateusz), więc to jakby pogłębia moje rozczulenie w temacie :)
Gratulacje! I wszystkiego najlepszego dla małego solenizanta :)))
Usuń:*
UsuńZapowiada się ciekawie:)
UsuńCammie gratuluję i podziwiam, że dałaś radę:)
Kokosowa, to nie ma nic do podziwiania, samo życie :) Ale dziękuję :)
Usuńmnie póki co rpzeraża wizja i porodu i dziecka w ogóle, ale mimo to przeczytałam z przyjemnością - taki post bez słodzenia i bez demonizowania jednocześnie. naprawdę trudno o takie :)
OdpowiedzUsuńLa, miałam nadzieję, że właśnie tak będziecie ten tekst odbierać :)
UsuńCammie, czytałam z zapartym tchem. bardzo ciekawy post i bardzo Ci za niego dziękuję :) sama jeszcze nie mam takich doświadczeń na koncie, ale nie mogę się doczekać, kiedy zajdę w ciążę i przyjmę na świat własne Maleństwo :)
OdpowiedzUsuńSimply, życzę ci tego, choć uwierz mi, że macierzyństwo to nie tylko słodki lukier ;)))
Usuńspodziewam się, że nie :)
UsuńOtóż to. Ale to naprawdę osobny temat. Dla mnie bardzo ważny, bo otarłam się o baby blues. Napiszę o tym.
Usuńbędę czekać :)
Usuńciasteczko ode mnie :)
http://simplyawoman86.blogspot.co.uk/2012/09/so-sweet-blog-award.html
Simply, dziękuję! :* Choć już zdążyłam na ten TAG odpowiedzieć :)
UsuńDig, wszystkie jesteśmy siłaczkami :)))
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że cesarskie cięcie jest w znieczuleniu miejscowym. Można chcieć zupełne? Mnie przeraża perspektywa tego, że wiem, że ktoś mi tam gdzieś majstruje, a nie tego nie widzę :D.
OdpowiedzUsuńAinta, miejscowo znieczulono mnie do wykonania znieczulenia właściwego.
UsuńPrzeczytałam z zaciekawieniem. Fajnie, że nie ma tu bajek o tym jak wszystko jest łatwe i bajkowe. Fajnie, że piszesz wprost o bólu i o tym, że było trochę ciężko. Wiadomo, to jest operacja. Na pewno organizm jest osłabiony. Dobrze, że już dochodzisz do siebie i na pewno za jakiś czas wróci 100 % sprawność i siła.
OdpowiedzUsuńTeraz dziecko wynagradza każdy ból i cierpienie. Nie mniej trochę się boję samego porodu i tego co się wtedy dzieje z ciałem kobiety.
Dzięki za otwartość bez ściem!
Bella, tę otwartość jestem wam, moim czytelniczkom, winna. Od razu wyłapałybyście wszelki fałsz.
UsuńDziękuję za ciekawy post :) U mnie to temat na czasie, bo po 30tych urodzinach prawie od wszystkich słyszę pytania kiedy dziecko... Mi się jeszcze nie spieszy, ale z drugiej strony czuję, że zegar tyka... Ale jednym ze "wstrzymywaczy" jest paniczny strach przed bólem przy porodzie naturalnym. Wolę cesarkę, ale ta też owiana jest tajemnicą i zasłona dymna z plotek i opowieści różnej treści ;) U mnie w mieście podobno bardzo ciężko o cesarkę, co jeszcze bardziej podsyca mój strach i wahania. Dlatego fajnie jest przeczytać taką rzeczową relację :) Nasunęłaś mi jeszcze kilka pytań, jak pozwolisz to chętnie je zadam :)
OdpowiedzUsuńBuziaki, Yenn :*
Yen, pewnie, pytaj! Mam nadzieję, że będę w stanie odpowiedzieć :)
UsuńDzięki za pozwolenie :) Mam nadzieje, ze nie zamotam się za bardzo :D To delikatna sprawa, i nie chcę za bardzo ingerować w Twoją intymność, jak niechcący przekroczę jakąś granicę to przepraszam :*
UsuńInteresuje mnie, czy "sprawy techniczne" przy cesarce nie przytłumiają przeżyć duchowych? Nie chcę popadać w patetyczne tony... Poród naturalny to zazwyczaj ból i krew, kojarzy się z dużym poświęceniem, cesarka jest uważana za pójście na łatwiznę, z czym ja osobiście się nie zgadzam... Ale czy w trakcie cesarki mogłaś się skupić na sobie, na swoich przeżyciach, odczuciach, na swoim strachu i wzruszeniu, czy jednak lekarze traktują cesarkę jako zwykły zabieg, co może utrudniać wczucie się?
Miałaś wskazanie do cesarki i miałaś ją robiona prywatnie czy państwowo? Pytam, bo u mnie w mieście zdarzało się, że lekarze w szpitalu olewali wskazania i dziewczyny rodziły naturalnie mimo iż nie mogły, nie powinny...
Ostatnie na razie pytanie dotyczy fizyczności i wyglądu. Piszesz, ze blizna jest niewielka i nie przeszkadza. A jak z wchłanianiem się brzucha? Po jakim czasie można zacząć ćwiczyć, biegać, żyć bardziej energicznie fizycznie? Jeżeli się znajdzie na to czas of kors :D :D :D
To chyba tyle na razie :) Mam nadzieję, że Cię nie zamęczę ani nie urażę :*
Yen, ja nie mam porównania z porodem siłami natury, ale wydaje mi się, że wzruszenie jest takie samo. Czekasz tyle miesięcy na to swoje dzieciątko, wyobrażasz je sobie i nagle jest :) Każda matka się wzrusza. Ale taka po cc nie jest wymęczona i nieprzytomna z bólu. Inna rzecz, że cięcie jest bardzo szybkim zabiegiem (w kryzysowych sytuacjach dobry chirurg przeprowadzi cc nawet w dwie minuty!), nie ma tego czasu na przeżywanie. Naturalna akcja porodowa nie jest tak "nagła", więc wyobrażam sobie, że psychicznie inaczej to się przeżywa. Ale jako matka nie czuję się ograbiona ze wzruszeń ;)
UsuńMiałam pilne wskazanie do cesarki, zabieg był wykonany w zwykłym, lokalnym państwowym szpitalu. Nie napraszałam się, nikomu nie zapłaciłam ;))) W prywatnej klinice w moim regionie, gdzie można "kupić" sobie cc, kosztuje to jakieś 1,5 tys.
Co do wyglądu brzucha, pozwól, że się nie wypowiem, bo jednak nie donosiłam ciąży, a wiadomo, że to w ostatnich tygodniach przyrost wagi jest największy. Mój brzuch wygląda normalnie, może poza tym, że nad blizną zrobiła się fałdka z tłuszczu.
Ćwiczenia nie są wskazane przez około pół roku po zabiegu. Ale oczywiście są zalecane formy aktywności, na przykład basen. Ja pływałam już kilka razy. Tylko tak jak piszesz, czasu brak ;)))
Przeczytałam z ogromną ciekawością, dużo się czyta o porodach naturalnych, a w sumie mało o cesarskich cięciach, wszystkie doświadczenia są na wagę złota, bo właśnie, jak napisała diggerowa, doedukowują. Mi się zawsze wydawało, że znieczulenie podpajęczynowe jest bolesne, a tu piszesz zupełnie coś innego. Takie okruchy informacji są naprawdę cenne i zebrane od kilku osób najczęściej składają się w sensowną całość :).
OdpowiedzUsuńMizz, nie bolało ani trochę, nie zarejestrowałam żadnego bólu. No, może jak ukłucie komara ;)))
UsuńSwoje pierwsze dziecko chcialabym urodzic za 2-3 lata, wiadomo plany planami, a zycie pokarze jak bedzie. Na razie z wielka uwaga sledze wszelkie relacje z ciazy i porodow, bo jest to skarbnica wiedzy, takze dzieki Cammie:)Podziwiam , jestes bardzo silna kobieta! Ja mam traume, strasznie boje sie szpitali i operacji, najbardziej znieczulenia calkowitego...ale skoro podczas cc tylko od pasa w dol to juz nie tak strasznie.
OdpowiedzUsuńLemesos, tak jak pisałam, ja miałam wybór, ale czułam, że robią wszystko, żebym nie wybrała pełnego ;)))
Usuńcieszę się , że ten temat poruszyłaś;p ja jak ognia boję się porodu co zniechęca mnie do myślenia o ciąży i macierzyństwie, moja mama i ciotki nie wspominają tak dobrze jak Ty tych chwil na porodówce, ale może też dlatego, że czasy były inne i kazali nieraz rodzić na korytarzu, a i sala gdzie 5 pań krzyczy z bólu w tym samym czasie wydając potomstwo na świat nie brzmi zachęcająco...
OdpowiedzUsuńRozumiem ból i cierpienie - ale mimo wszystko w Twoim poście widzę pozytywny aspekt i mój lęk nieco się zmniejszył:)
pozdrawiam, czekam na kolejne wpisy:)
Bogusia, nie mam wspomnień stamtąd jakichś cudownych, ale nie demonizuję tych przeżyć, bo to niczemu nie służy. Dziecko musi jakoś przyjść na świat i koniec :)))
Usuńja rodziłam naturalnie bez znieczulenia i niestety nie wyglądało to zbyt kolorowo. W tej chwili mam w pamięci piękną magnolię kwitnąca za oknem i wspaniałą Położną, która w nadludzki sposób poprowadziła mój poród ( dodam, ze nie była to Położna opłacona tylko taka pełniąca dyżur). Nie chcąc nikogo przerazić nie będę wnikać w szczegóły, ale dodam, że wszystko jest do przeżycia...nie my pierwsze, nie my ostatnie będziemy rodzić...kiedyś kobiety rodziły w szczerym polu...bez opieki medycznej i znieczuleń. Warunki szpitalne też są do przeskoczenia...jak jest już maleństwo na świecie to naprawdę wszystko nam jedno jakie są warunki, nagle priorytety się zmieniają.
OdpowiedzUsuńOgólnie jestem z siebie niesamowicie dumna, że urodziłam dziecko i jestem bogatsza o kolejne doświadczenie...a wszystkim Twoim czytelnikom więcej odwagi ;)
LaNina, tak, też życzyłabym dziewczynom odwagi, bo po komentarzach widzę, że są przerażone na samą myśl o porodzie. Nie ukrywam, że ja też się bałam. Ale tak jak piszesz, wszystko jest do przeżycia.
UsuńObawy są naturalne...zawsze boimy się nieznanego ;)
UsuńŻyjemy po prost w takich dziwnych czasach, oddaliłyśmy się jako kobiety od tego, co dla nas naturalne.
UsuńCammie, jesteś fantastyczna, dziękuję za ten wpis :* Napisałaś wyżej, że miałaś opory przed takim postem, ale naprawdę stanęłaś na wysokości zadania. Dzięki :)
OdpowiedzUsuńFF, kochana jesteś :***
UsuńZanim odniosę się do Twojego posta: dziękuję Ci kochana za napisanie o tym, że w Douglasie w Galerii Krakowskiej są jeszcze miniaturki maskary! Dzięki Tobie udało mi się dziś dorwać jedną dla siebie, choć zupełnie się tego nie spodziewałam :)
OdpowiedzUsuńCo do Twojego porodu- zaskoczyłaś mnie niesamowicie. Powiem szczerze, że ja w ogóle nie wiedziałam nic o cesarce- wyobrażałam to sobie jako barbarzyńskie rozcinanie brzucha dosłownie przez środek na całej jego długości. A tu proszę- nie jest tak źle! Oczywiście późniejsze komplikacje do najprzyjemniejszych z pewnością nie należą. Ale cóż- najwazniejsze, że mała urodziła się bez uszczerbku na swoim i Twoim zdrowiu.
Niedawno rodziła też siostra mojego chłopaka (u niej właśnie mieszkałam podczas pobytu we Włoszech). Opowiadała mi dokładnie o swoim porodzie- ona rodziła naturalnie, bez żadnego znieczulenia. Mówiła o tym tak, jakby to była wizyta u dentysty- coś niekoniecznie przyjemnego, ale względnie krótkiego i do przeżycia. Ja jednak nie potrafię wyobrazić sobie siebie w takiej roli... Przeraża mnie myśl o rozwarciu kości, nacinaniu, przecinaniu pępowiny, itp. Nie chcę sobie na razie wyobrażać tego wszystkiego- na szczęście mam jeszcze czas :) choć kiedy bede już w ciąży, będzie po ptokach- trzeba będzie urodzić i już xD
Podziwiam Cię kochana, że dałaś radę. Na pewno bardzo Cię to podbudowało.
Kasia, polecam, z całego serca polecam szkołę rodzenia, jak już przyjdzie co do czego. Dobra szkoła da porządną wiedzę i przygotuje na wiele ewentualności. Ja bez tych zajęć byłabym chyba cieniem człowieka ze strachu.
UsuńJa także uważam, że to jest dobry post. Przeczytałam z ciekawością, tym bardziej, że na wstępie napisałaś, że 'mięsa i krwi' nie będzie (pracuję w mediach więc mam lekkie zboczenie...;)).
OdpowiedzUsuńTemat mnie nie dotyczy; choć mam już 27 lat nie sądzę, żebym kiedykolwiek zdecydowała się świadomie na macierzyństwo. Niemniej jednak podziwiam i jeszcze dużo siły życzę!
Ala, pewnie, mogłabym też i o "mięsie", ale po co? Nie chciałam sensacji, chciałam, żeby ten post po prostu był przydatny :)
UsuńNie spodziewałam się sensacji u Ciebie :) Wiem, że masz świetnie wyczucie w pisaniu, dlatego przeczytałam z zaciekawieniem, mimo że temat nie jest mi bliski. Będę śledzić kolejne nawet jeśli nie okażą się przydatne dla mnie :) Podziwiam!
UsuńDzięki za dobre słowo :*
Usuńbardzo interesujący post! przeczytałam z zainteresowaniem, mimo że ani nie jestem, ani jak na razie nie planuję być w ciąży. Fajnie, że podzieliłaś się tak intymnymi doświadczeniami :)
OdpowiedzUsuńPigeons, zdecydowałam się, bo wiem, że moje czytelniczki są na poziomie i nikt za tę otwartość raczej krytykować mnie nie będzie. Poza tym same mnie prosiłyście!
UsuńBardzo ciekawy post Cammie! Nasza dzielna, blogowa mama :*. Uściski dla Ciebie i Zuzi :). Ja na razie nie widzę w najbliższej mojej przyszłości dziecka, ale to pewnie dlatego, że kandydata na tatusia też brak, a to chyba przychodzi razem - kiedy jest poczucie bezpieczeństwa i pewność, że druga osoba stoi za Tobą murem :). Naprawdę świetnie to opisałaś - nie nadto drastycznie, ale też bez owijania w bawełnę. Buziak!
OdpowiedzUsuńSiulka, w życiu różnie bywa, my czekaliśmy na Zuzię 13 lat, a poczucie bezpieczeństwa przy moim mężu nie opuszcza mnie nigdy ;)
UsuńNo i o to właśnie mi chodzi! Mam nadzieję, że znajdzie się gdzieś jeszcze taki ktoś, przy kim poczuję się tak pewnie, że będę chciała stworzyć z nim coś tak niesamowitego jak nowe życie i będę wiedziała, że wspólnie ukształtujemy nowego człowieka - całkowicie od podstaw, od maluteńkich komórek :)...
UsuńŻyczę ci tego :*
Usuńcammie, świetny post, ależ ja lubię czytać o Twoich ciążowych przygodach! :) Jesteście obie z Zuzią świetne babki! :)
OdpowiedzUsuńNiecierpku, to pewnie się ucieszysz, że jeszcze parę postów w tej serii planuję napisać? :DDD
UsuńPisz jak najwięcej! :)
Usuń:*
UsuńMyślę, że powinnaś napisać poradnik dla kobiet o tematach okołociążowych, życiowych i innych takich tam :)
UsuńWeź przestań sobie jaja robić ze starej kobiety! :DDD
Usuńwspółczuję cesarki,a le jak trzeba to trzeba, ważne jest zdrowie, ja rodziłam naturalnie,
OdpowiedzUsuńpo cesarce trzeba pomocy innych i całe szczęście, że u mnie było naturalnie, bo oprócz męża nie mogę na nikogo liczyć niestety;; do tej pory tak jest...
fajnie, że wracasz do formy
Wera, dziękuję, rzeczywiście czuję się coraz lepiej :)
UsuńOjej! naprawdę niesamowity opis!!! Taki szczery i dokładny ;)
OdpowiedzUsuńJessie, robiłam, co mogłam :)
UsuńCammie, cudowny post, pochlonelam jednym tchem! Gratuluje niesamowitej siły i życzę Tobie i Zuzi jak najwiecej zdrowia!!! Dzięki za tego posta :*
OdpowiedzUsuńUrban, wiedziałam, że Was zaciekawię, ale naprawdę nie sądziłam, że zostawicie takie ciepłe, entuzjastyczne komentarze! To ja dziękuję :*
UsuńNie tylko nas zaciekawilas, ale także wzruszylas... I poruszyłas temat dotąd w "naszym gronie" nieporuszany, a przecież niesamowicie bliski każdej kobiecie, bez względu na to czy jest/będzie mama czy nie. Ja sama nie wiem czy i kiedy... Chciałabym, ale się boje... Nie tyle porodu, co macierzyństwa... A Ciebie to w ogóle podziwiam "podwójnie", bo nie dość, ze przeszłas przez to wszystko na medal, to jeszcze z TZ tak bardzo oddalonym od Ciebie... Świadectwo mega siły i charakteru... :*
UsuńNie myślę o tym w takich kategoriach, tak po prostu wygląda moje życie ... I wierz mi, że miałam i nadal mam mnóstwo chwil zwątpienia i słabości, o sile charakteru raczej nie świadczących ;))) Ale o tym napiszę w innym poście.
UsuńOj tam oj tam - chyba każdy ma? To nie one świadczą o sile, tylko to, jak sobie z nimi radzimy :*
UsuńW sumie racja :*
UsuńŻeby więcej kobiet potrafiło tak otwarcie na ten temat rozmawiać co Ty... Według mnie lepiej wiedzieć wszystko niż nic, bo najgorszy strach przed nieznanym :) Mam nadzieję, że dzięki ciążowej serii zmotywujesz też inne blogerki do podzielenia się swoimi odczuciami :)
OdpowiedzUsuńIw, dokładnie, najgorszy jest strach przed nieznanym! Dlatego każdej babce polecam szkołę rodzenia, bo pozwala ten strach oswoić, wprowadzić w temat :)
UsuńMoże Jamapi będzie następna? :)
Czuję się natchniona :)
UsuńMam nadzieję ;D
UsuńJamapi, łap to natchnienie za ogon i nie puszczaj :DDD
UsuńNapisałam od razu :D
UsuńBez kitu mnie natchnęło :D
No tak, życie się zmienia ... Cały czas mam wrażenie, że jestem na jakiejś zwariowanej karuzeli :DDD
OdpowiedzUsuńDziękuję Cammie za świetny post. Jeśli to nie jest zbyt prywatne pytanie - to mogłabyś mi napisac, w którym szpitalu rodziłaś? Ja prawdopodobnie wybiorę ujastek i dlatego jestem ciekawa :)
OdpowiedzUsuńLili, w swoim lokalnym państwowym szpitalu :)
UsuńCammie zupełnie nie wiem czemu obawialas się napisać tego posta, przeciez masz takie cudowne czytelniczki, które chlona wszystko co napiszesz:-)
OdpowiedzUsuńmyślę, że tak malo osób szczerze pisze o problemach, bólu i ogólnie tematach tabu, ze z przyjemnością czyta się takie wpisy. Czekamy na wiecej:-*
Kasiek, wiesz, jak to jest, ktoś poczuje się zniesmaczony, że tak biologiczno - anatomicznie, ktoś napisze, że wszystko na sprzedaż ... Bałam się reakcji. Ale jak widać, niepotrzebnie!
UsuńZawsze trafią się jakies marudy, którym coś nie pasuje:-) przeciez jak ktoś nie chce nie musi czytać. Ale jak widać nikt taki się nie trafił :-)
UsuńAle nie zdecydował się komentować ;)))
UsuńPoród to piękna rzecz i nie ważne, czy naturalny, czy cesarka. Mnie mama urodziła właśnie przez cesarkę i nie czuję się z tym gorsza. Grunt, że Ty i Zuzia macie się teraz dobrze :)))
OdpowiedzUsuńMarta, dla dziecka cc to jednak gorzej, gwałtowniej i wbrew prawom natury :(
UsuńDziecko na świat musi przyjść - albo tak, albo siak. Nie ma co dyskutować więc nad wyższością sposobu jednego nad drugim. Bardzo przystępnie opisane, za to Cię cenię najbardziej, Cammie :)
OdpowiedzUsuńChwila, też uważam, że ta dyskusja jest bez sensu, ale jednak toczy się i wiem, że lecą epitety ;)))
UsuńPrzeczytałam jednym tchem. Pięknie to wszystko opisałaś. Dla mnie to nie jest tematem tabu. Ty tak rozsądnie do tego podeszłaś :) Podziwiam Cię :)
OdpowiedzUsuńMilky, cieszę się, że cię zainteresowałam i że doceniasz moje racjonalne podejście do sprawy :)
UsuńDla mnie najgorsze by było być wtedy bez swojego partnera i może to głupie, ale to w Twojej opowieści najbardziej mnie jakoś ruszyło, mimo że wspomniałaś o przyjacielach ;)
OdpowiedzUsuńKubek, mój mąż stanął na głowie i dotarł na czas :)))
UsuńBardzo fajny post, na pewno się przyda wielu przestraszonym :)
OdpowiedzUsuńAle widzę że w każdym szpitalu inaczej- rodziłam drugi raz przez CC 7 tyg temu w Poznaniu na Polnej i :
-cewnik dopiero po tym jak znieczulenie podpajęczynówkowe zadziałało ,więc nie czujesz w ogóle
-absolutnie nie ma wyboru znieczulenia ogólnego !:)
- po pół godzinie od szycia na sali poooperayjnej przywieźli dzidzię, położyli do karmienia piersią i już nie zabierali
-po ok 6h od CC wylot na oddział położniczy,dzidzia razem z Tobą już cały czas, jak potrzeba pomocy wzywasza położne
- max 12h po CC trzeba wstać na spacer i siusiu !!!(im wczesniej tym lepiej), ale nie było wcale źle :), dają wlewkę i od razu sucharki /herbata ,
-24 h po można już normalnie jeść, ja z głodu poza kolajcą szpitalną zjadłam chyba kilo nektarynek :)
-spokojnie da się przeżyć, ból nie taki zły, tylko przy wstawaniu z łóźka, jak się chodzi albo leży to mnie przynajmniej nie bolało - ketonal na żądanie
pozdrawiam cieplutko :)
Ada, mnie Zuzi nie zostawiali, bo była wcześniakiem i wymagała wspomagania oddechu :( Koleżanki swoje dzieci miały podobnie jak u ciebie od razu przy sobie. Ja musiałam zacisnąć zęby w bólu i chodzić do niej na karmienie, tylko za pierwszym razem jakaś pielęgniarka się zlitowała i mnie zawiozła na wózku.
UsuńU nas w pierwszej dobie trzymają na leżąco, żeby nie dopuścić do powikłań (ryzyko niezwykle silnych migren).
Ale że ci pozwolili jeść! Zazdroszczę. Gdyby mnie przyjaciele nie dokarmiali, to chyba padłabym tam z głodu :)))
Dobrze, że są kobietki, które potrafią o tym szczerze napisać i nie wstydzą się tego :) To na prawdę pomocny post ;) Poza tym, poznajemy się bardziej :) Zdrowia dziewczyny :*
OdpowiedzUsuńTaml, nie ma się czego wstydzić, można się tylko zastanawiać, czy blog jakby nie było urodowy to miejsce na takie wpisy :)
UsuńPodziwiam Cie,tym bardziej ze nie mialas swojego meza przy sobie co musialo byc naprawde ciezkie.ja sobie nie wyobrazam porodu i do tego wizyty w szpitalu, przez pol zycia "mieszkalam w szpitalu" i jadlam kleik ktorego smaku chyba nigdy w zyciu nie zapomne.
OdpowiedzUsuń:)
Ilovemakeup, oj, widzę, że szpitale dały ci w kość ... Współczuję.
UsuńCieszę się, że z Tobą i z Maleńką wszystko wporządku. Bije od Ciebie taki spokój mimo tego tematu - czytałam z zaciekawieniem. Choć część moich znajomych ma już dziecko bądź jest w ciąży to ja jakoś nie wyobrażam sobie siebie w tej sytuacji... Sama ciąża, jak najbardziej - jestem ciekawa tego uczucia, kiedy nosisz w sobie życie. Ale sam poród.. Ja wiem, że to naturalne, ale mimo wszystko jestem lekko przerażona na samą myśl;) Trzymaj się dzielnie i wracaj szybko do pełni sił:)
OdpowiedzUsuńIv, przyjdzie czas, to poczujesz, że to jest właśnie ten moment. Chyba, że życie cię zaskoczy ;)))
UsuńBardziej od bólu boję się baby blues... każda forma depresji poporodowej mnie przeraża, bo o ile depresja jest do przeżycia i zawsze wychodzę cało, to boję się żeby to nie miało wpływu na maluszka :( opisz koniecznie swoje doświadczenie, przeczytam z zapartym tchem.
OdpowiedzUsuńNatalia
Natalia, napiszę o tym na pewno, bo w jakimś stopniu mnie to dotknęło.
UsuńCammie kochana, przeczytałam jednym tchem. coraz intensywniej myślę o dzidzi, dlatego bardzo interesują mnie Twoje posty :) ja mam przepuklinę kręgosłupa w odcinku lędźwiowym... i jeśli będę mieć wskazania do cc (a najprawdopodoniej tak będzie) to niestety w znieczuleniu ogólnym, wątpię żeby ktoś próbował się wbijać w chory kręgosłup. trochę mnie to przeraża bo przegapię pierwsze chwile maluszka... daleka droga do tego a ja już o takich rzeczach myślę hehe :) czekam na kolejne posty :)
OdpowiedzUsuńMerczens, nie myśl w ten sposób i nie rób sobie wyrzutów, nie tędy droga. Jeśli masz być wspaniałą matką, to nią będziesz, niezależnie od tego, kiedy swoje dziecko zobaczysz po raz pierwszy :*
Usuńszczerze mówiąc nie mogę się doczekać by mamą zostać :) całe życie o tym marzyłam :) mam nadzieję że zniosę wszystko "w razie wu" na medal, tak jak Ty :)
UsuńNa pewno tak będzie :*
UsuńBardzo rzeczowo Cammie :) jak to dłuugi post? -ja bym czytala dalej :D
OdpowiedzUsuńPamietam to wszystko .. po tylu latach aż dziw , ze się pamieta ;)
Ja akurat mialam pełne znieczulenia ( bez świadomości ) ,ale poza tym wszystko dokładnie tak pamiętam :)
Mami, myślę, że takich rzeczy się nie zapomina, mimo że nie myśli się o nich codziennie :)
UsuńDołączę się i ja do gratulacji - Maleństwa i wytrwałości. Ja urodziłam dwoje dzieci przez CC w Warszawie, w dwóch różnych szpitalach. Niestety nie mogłam urodzić naturalnie z powodów gabarytowych (mała ja - duże dzieci). A chciałam bardzo. Najbardziej mi smutno gdy pomyślę jak córka kiedyś zapyta, jak to jest urodzić dziecko, a ja odpowiem - nie wiem. Tak, CC to też poród ale zupełnie inny. Chociaż za drugim razem miałam pietra jak nie wiem co. Czy u Ciebie Cammie serio trwało to wszystko 20 min? Mi też się tak wydawało, ale jak pytałam męża, to mówi że na sali operacyjnej leżałam chyba z godzinę - znieczulenie, przygotowanie, zabieg, szycie. I mnie BOLAŁO jak CHOLERAAAAA. Ciężko nawet nazwać to bólem, po prostu czułam jakby wywracano mnie na lewą stronę. Więc sorki, ale CC też boli.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze jednak, że jakikolwiek poród by nie był, w porównaniu do 9 mcy to chwila, i potem inne sprawy przysłaniają niemiłe wspomnienia.
Pozdrawiam i życzę zdrowia i cierpliwości.
Mkp, serio, wszystko poszło bardzo sprawnie, też się dziwiłam, że takie tempo :)
UsuńOdczuwałaś ból na stole? Jesteś pewna, że z twoim znieczuleniem było wszystko ok? Bo to aż nieprawdopodobne. Ja odczuwałam ból już po wszystkim, choć oczywiście był tłumiony silnymi środkami, najpierw dolarganem, potem ketonalem.
Serio. Straszny. Nawet anestezjolog się przestraszyła że coś nie tak. Tylko to nie był ból w normalnym ujęciu. Nie czułam bólu, po prostu CZUŁAM. Może po prostu dlatego, że jestem dosyć drobnej budowy i lekarz musiał się porządnie przyłożyć żeby wyciągnąć moje 4 kg ze środka :) A na ketonal okazało się jestem uczulona i miałam zawroty głowy. Więc potem tylko na paracetamolu :/ Teraz z perspektywy czasu nie wydaje mi się już to takie straszne (od drugiego porodu mineło 1,5 roku).
Usuńmoja siostrta jak miała cesarke też czuła - nie bolało ją, ale czuła każdy ruch lekarza w jej brzuchu, wyciąganie dziecka itd... powiedziała że to było strasznie nie przyjemne
UsuńNo ja niby też czułam, że ze mną coś robią, ale absolutnie nie oceniałabym tego w kategorii bólu.
UsuńPosty z tej serii pochłaniam jednym tchem! Szczere przedstawienie rzeczywistości bez demonizowania ani upiększania. Bardzo cenię takie blogowe/vlogowe prawdziwe zwierzenia z ciąży, porodu i trudnych początków. Od razu myślę, że może nie jest to wszytko takie straszne....
OdpowiedzUsuńMigotko, nie jest strasznie, ale cukierkowo też nie jest ;)))
UsuńNaprawdę świetny,prawdziwy post. Gratuluję.
OdpowiedzUsuńJuicy, dzięki za uznanie!
Usuńteż miałam cesarkę pół roku temu. nie byłam na to przygotowana, bo chciałam rodzić naturalnie, ale akcji porodowej nie było a wody juz odeszły... Z samego zabiegu pamietam super panią anestezjolog która mówiła co bedą mi robić i trzymała za rękę, oraz moment jak wyciągneli mi synka i położyli na piersiach...pierwsza moja myśl-ależ on jest mięciutki :)) później zszyli mnie i wywieźli na salę pooperacyjną gdzie juz czekał na mnie maluszek. No i niestety 12 godz jak nic musiałam przeleżec na płasko... Jak przewieźli mnie do normalnej sali to obok mnie była dziewczyna tez po cc. Jak rano przyszła pielegniarka pomóc mi wstac i zaprowadziła mnie pod prysznic.umyłam sie sama, wróciłam tez sama i ogólnie baaaardzo szybko wróciłam do "normalnego funkcjonowania" ale to tylko dzięki mojej sąsiadce :) jak widziałam jak ta dziewczyna ma mnóstwo energii jak nosi swojego synka, maluje sie, układa włosy to pomyslałam: "to chyba normalne, ta cesarka to nie taka straszna, do formy można wrócic baaaardzo szybko" no i tez sie starałam tak jak ona, jakoś to ogarniać :)nawet za bardzo nie bolało.. ze szpitala wypisałam się na żądanie na 4dzień po porodzie. Niestety miałam bardzo silną anemię, ordynator zalecił transfuzję, na co się nie zgodziłam bo czułam się na szczęście dobrze i dość silna żeby szpital opuścić. Z maluszkiem było wszystko ok, w 3dobie zaczął juz na wadze przybierać. I całe szczęście że wyszłam ze szpitala, bo na 4 dobę dostałam nawał i jakoś w domu umiałam sobie z tym poradzić...w szpitalu pielęgniarki nie były zbyt chętne do pomocy ;/ ale tak jak pisałaś jeszcze ze 2mce po cc szwy jeszcze bolały i ćwiczenia brzucha były niemożliwe... dopiero teraz jakoś staram się ten brzuszek ćwiczyć :) pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńMissTy, moja sąsiadka z sali wręcz przeciwnie, działałaby na mnie z pewnością demotywująco, gdybym była podatna na jej wpływ. W życiu nie widziałam takiej rozmemłanej marudy i flejtucha :///
UsuńJuż wiele komentarzy padło powyżej , wszystkie prześledziłam . Ja od siebie mogę dodać tylko tyle , że takie posty trzeba pisać - życie nie obraca się przecież tylko wokół kosmetyków (i kto to mówi ;D) Szczególnie jeżeli pisze się je rzeczowo , z wyczuciem i na ważny temat . A taki jest post , który właśnie tu przeczytałam . Dziękuję , że odważyłaś się to wszystko opisać . Jestem pełna podziwu jak dzielną jesteś osobą . Trzymam mocno kciuki za zdrowie i Zuzi i Twoje :) Pozdrawiam .
OdpowiedzUsuńOluśka, zawstydzasz mnie tym, co piszesz, choć dziękuję, że tak o mnie pomyślałaś. Prawda jest taka, że w podobnych sytuacjach siła przychodzi nie wiadomo skąd, góry można przenosić, jeśli zajdzie potrzeba :)
UsuńDołączam do grona dziękujących czytelniczek. :*
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się posta o "atrakcjach" poporodowych...
Słomka, ktoś już tu napisał, że połóg był gorszy niż poród i chyba coś w tym jest ...
UsuńPowiem Ci, że po tylu programach o ciąży i porodzie na Discovery ten temat w ogóle nie jest dla mnie tabu. Swego czasu byłam bardziej w temacie, bo moja kuzynka rodziła, niestety jej doświadczenia były bardzo negatywne. Ja o dzieciach jeszcze nie myślę, ale muszę przyznać, że trochę się boję, najbardziej niekompetencji lekarzy i tego, że od czyjegoś humoru zależne może być moje życie.
OdpowiedzUsuńAn.
An, miałam to szczęście, że trafiłam na dobrych i oddanych swojemu zawodowi lekarzy :) Byłam też bardzo wdzięczna na opiekę pielęgniarską.
UsuńChyba wszystko zostało już napisane wyżej. Dziękuję Cammie za otwartość zarówno w opisywaniu całego porodu, jak i w odpowiadaniu na pytania. Przeczytałam wszystko z zapartym tchem i ciągle mi mało! :)
OdpowiedzUsuńI mimo, że nie jest różowo, to nie mogę się doczekać, kiedy na mnie przyjdzie pora, choć to jeszcze potrwa, bo najpierw trzeba się w ogóle zaręczyć :P Aczkolwiek już teraz oboje myślimy z czułością o naszych przyszłych dzieciaczkach :) Oby się udało! Po Twoich postach jeszcze bardziej mi się chce, więc sądzę, że warto oswajać temat :)
Karotka, czy ja mam cię uczyć, że zaręczyny i małżeństwo nie są warunkiem koniecznym do posiadania dzieci? ;)))
UsuńHaha :D ja wiem, że nie są, ale pewnie dopiero wtedy odstawię antykoncepcję ;))
UsuńTak tylko sobie żartuję ;)))
UsuńCammie z checia przeczytalam Twoj wpis, mimo ze tematyka ciazowa w ogole mnie nie interesuje. ale chcialam wiedziec jak to bylo i milo mi sie czytalo :)
OdpowiedzUsuńja tez jestem dzieckiem z cesarki. co wiecej 2 lata temu moja mama miala usuwane jajniki i macice wiec miala operacje na tej bliznie i te same powloki brzyszne rozcinane. opiekowalam sie nia wtedy, podawalam zastrzyki, ubieralam, kladlam. mialam przez to wyobrazenie jak po cesarce jest ciezko. tyle dobrze ze mlodszy wiek i mysl nowonarodzonym dziecku napedza i wspomaga regeneracje.
buziaki
Marie, rzeczywiście, mobilizacja jest, chciałoby się szybko wrócić do formy :)
UsuńCammie, szalenie dziękuję za ten post. Już pisałam Ci wcześniej, że ciąży jeszcze nie planuję, ale moim zdaniem na gromadzenie tak cennej wiedzy nie jest absolutnie za wcześnie. Twój opis jest fantastyczny, nie przesadzony w żadną stronę, w dodatku wydaje mi się, że pomoże "oswoić" w myślach proces porodu wielu kobietom, w tym mnie samej. Ja co prawda nie odczuwam jakiegoś panicznego lęku przed porodem, jak niektóre z piszących w komentarzach dziewczyn, jednak pewnie przyjdzie i na mnie czas paniki... ;)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że z Tobą i Twoim Skarbem wszystko koniec końców było w porządku! :)
Z niecierpliwością czekam na kolejne ciążowe posty, są niezwykle cenne.
Ev, to świetnie, że się nie boisz, wszystkie powinnyśmy mieć takie zdroworozsądkowe podejście do sprawy :)
UsuńJak to każda mama, o takich przeżyciach się lubi czytać :) Ja na patologii ciąży przeleżałam 3 tygodnie(mało wód płodowych i dystrofia płodu(za małe dziecko było)), raczej nie były to najprzyjemniejsze dni mojego życia ale jakiś specjalnie złych wspomnien nie mam. Poród miałam wywoływany w 36 tygodniu ciąży i rodziłam naturalnie, ból przeogromny, ale poszło szybciutko i widok i płacz dziecka wszystko zakrył - o tym bólu mówie z przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńMatleena, mi z tamtych dni na patologii została fajna koleżanka :)))
UsuńJa mialam obawy - czytac czy nie... na szczescie niepotrzebnie, bo ujelas to na prawde super. Do mojego porodu zostaly 3 m-ce i stwierdzilam, ze nie bede szukac niczego na ten temat, za bardzo sie boje, wiec nie chce sie wystraszyc jeszcze bardziej. Ale przeciez nikt za mnie nie urodzi! Trzeba to po prostu przezyc! Mnie przeraza tylko to, ze bede rodzic w Anglii :(
OdpowiedzUsuńElka, mam nadzieję, że zajmą się tam tobą dobrze i że poród przebiegnie bez komplikacji. Wszystkiego dobrego, szczęśliwego rozwiązania!
UsuńBardzo się cieszę, że poruszasz taki temat na swoim blogu, lepiej być świadomym niż myśleć, że będzie pięknie i kolorowo.
OdpowiedzUsuńJesteś wielka:)
Myś, nie przesadzajmy, codziennie mnóstwo kobiet na świecie przechodzi przez to samo :)
UsuńPoród przede mną :) Mam nadzieję, że uda mi się urodzić naturalnie, bez znieczulenia. Nie boję się porodu. Pytałam znajome i swojej mamy czy brała znieczulenie, i doszłam do wniosku "JA nie dam sobie rady? A czemu by nie!":) Powiem szczerze, że nie mogę się tego doczekać :)
OdpowiedzUsuńAnetka, oczywiście, że dasz sobie radę! Wszystko zaczyna się w głowie :)
UsuńOj, okropne, ja miałam cesarkę we wtorek o 18 a w czwartek o 12 byłam w domu. Myślę, że przesadzasz.
OdpowiedzUsuńa zwinęłaś 3 mascary z Dauglas - gratuluję zachłanności, dla innych nie będzie, bo ty musiałaś aż 3 wziąść. Pewnie zrobisz rozdanie, rzucając ochłap- tusz, którego nie chcesz.
Jezu, ogarnij sie.
UsuńA ktoś miał cesarkę w poniedziałek a w domu był 2 godz potem ;)
I co z tego!! Cammie napisała o swojej sytuacji i swoich doświadczeniach. Poza tym wyraźnie napisała, że w szpitalu musiała zostać dłużej ze wzg na małą, a nie na siebie..
Anonimie, skąd wiedziałaś? Oczywiście, że tak zrobię! Zaglądaj koniecznie, nie przegap rozdania, będziesz mogła dalej pluć tym swoim anonimowym jadem.
UsuńCammie, Ty wiesz, że ja wszystkie Twoje posty czytam z przyjemnością, a te z ciążowego cyklu z równie dużym zainteresowaniem. W końcu to tematyka, która w przyszłości dotknie większość z nas, a z niewiadomych powodów ciąża i poród to wciąż temat tabu i wprost nikt o tym nie mówi.
OdpowiedzUsuńTwoja relacja jest naprawdę rzeczowa, żadnego owijania w bawełnę, mimo, że to pojedynczy przypadek jakby nie patrzeć - dużo się z tego posta dowiedziałam.
Mnie temat nie dotyczy ani teraz, ani przez najbliższe kilka lat, ale myśl o porodzie jest dla mnie dosłownie paraliżująca (mam na myśli poród naturalny). Wiem, że jeśli kiedyś przyjdzie co do czego - zdecyduję się na cesarkę. Zresztą mam też do tego pewne wskazania, z moją wadą wzroku poród naturalny podobno nie jest wskazany, ale jakoś wcale mnie to nie martwi ;)
Dziękuję za tę relację i czekam z niecierpliwością na kolejne :*
Asia, starałam się to opisać bez zbędnych emocji. I tak nie umiałabym oddać w słowach tego, co czułam wewnętrznie, poza tym moje życie wewnętrzne pewnie mało kogo interesuje. A przebieg porodu to jednak co innego :)
UsuńWłasnie teraz jestem w 34 tygodniu ciąży.
OdpowiedzUsuńPanicznie boję się porodu, a raczej nie samego rodzenia co kilku jego aspektów.
Ból - rzecz oczywista; nadal waham się czy decydować się na znieczulenie. Z jednej strony jest strach przed cierpieniem, z drugiej to przecież środek chemiczny, a do nich też lepiej nie mieć 100% zaufania. Jednak jeżeli w trakcie naturalnego porodu wystąpią komplikacje, to takie znieczulenie znacznie przyspiesza "awaryjną" cesarkę.
Poza tym moją bolączką jest lewatywa :D Szycie i strach przed nacięciem (i równolegle przed niekontrolowanym pęknięciem :D), zmierzły personel, brak prywatności, ...
Jest tego sporo. nie chcę wyjść na egoistkę - zdrowie Małego jest najważniejsze i zrobię (i dam sobie zrobić) wszystko, żeby urodził się bez komplikacji, ale ten strach wwierca się w moją głowę od kilku tygodni.
Wyprawki szpitalne jeszcze nie skończone, droga do szpitala nie przećwiczona, wszystko jakieś niedokończone.
I paraliżujący strach. jak przed egzaminem - odciągam to co nieuniknione :D
Całe szczęście, że mój mąż jest tu ze mną. Pracuje zaledwie kilka km od domu i w każdej chwili może się z tej pracy wyrwać. To on mnie trzyma w jednym kawałku. Pakuje torbę,ostatnio został ekspertem w dziedzinie herbatek na laktację :D
Gdyby nie on, to pewnie schowała bym się pod kołdrą i nie wychodziła z łóżka do samego końca. :)
Pozdrawiam Was obie gorąco Dziewczyny :) I trzymajcie kciuki ;D
Box, pamiętam, jak to jest i nie dziwię się twojemu stresowi. Ale zobaczysz, jak przyjdzie co do czego, to już sprawy nie zatrzymasz, wszystko potoczy się jakby poza tobą. Życzę szczęśliwego rozwiązania! Lekkiego porodu!
UsuńOby wszystko poszło gładko :)
UsuńŻyczę ci tego!
UsuńAż przypomniał mi się mój poród w 36 tygodniu również na szybko przez cc :) minęło już prawie 4 lata więc wiele rzeczy się w pamięci zaciera ale czasem marzę aby cofnąć czas i jeszcze raz bardziej świadomie go przeżyć ;) mimo bólu i innych niedogodności najwspanialszy moment i czas w moim życiu zwłaszcza z rodzilam przed samymi świętami bożego narodzenia i do dziś pamiętam jak juz wieziono mnie z sali pooperacyjnej na odział a tam widok ubieranej ogromnej choinki.:))
OdpowiedzUsuńBezcenny widok i najwspanialszy prezent
Fifijka, popatrz, jakie dziwne rzeczy się zapamiętuje. Ja pamiętam skrzeczący dźwięk uginającego się pod krokami personelu starego gumoleum w szpitalnym korytarzu :DDD
UsuńU nie było szybko ale połóg był gorszy niż poród... świetny post...
OdpowiedzUsuńAngel, masz dziecko? Nie wiem dlaczego, ale zaskoczyło mnie to :)
UsuńDziękuję Ci za ten wpis. Bardzo wiele wyjaśnił. Moja bratowa miała cesarkę i wiele nie mówiła. Tylko tyle, że była obolała i przerażona. Moja szwagierka z kolei nieskończenie lamentowała nad strasznym bólem po cesarce. Z kolei koleżanki z pracy rodziły naturalnie i uwielbiają się "przechwalać", która cierpiała bardziej. Zgłupiałam. Wiem, że ból po cesarce jest - przecież to operacja ale fajnie, że tak po kolei wszystko opisałaś i wyjaśniłaś. Myślę jednak, że póki nie przeżyję porodu na własnej skórze - nigdy to do mnie nie dotrze i nigdy tego nie zrozumię ;)
OdpowiedzUsuńSusanna, każdy ma inną odporność na ból, także coś, co jednej z nas w ogóle nie ruszy, inną rozłoży na łopatki. CC, jak by nie patrzeć, to jednak operacja, dość rutynowa, ale jednak. Ma co boleć. I tylko od naszego nastawienia zależy, jak sobie z tym bólem poradzimy.
UsuńDziekuje za szczerosc.Ja nie jeste jeszcze mama,ale planujemy z mezem maluszka.Napewno takie informacje mi sie kiedys przydadza.Wazen,ze obie czujecie sie juz dobrze i ze Zuzia jest zdrowiutka.:*
OdpowiedzUsuńParadise, dziękuję w imieniu swoim i Zuzi :)
UsuńEhh Cammie, Twój wpis tylko potwierdza moją pierwszą decyzję, że chciałabym mieć cesarkę, choć przeraża mnie to wszystko cholernie, wiem, że pewnie warto. Dzięki Ci za to, że dzielisz się z tym wszystkim z Nami :)
OdpowiedzUsuńDezemka, nie nakręcaj się, to w praktyce naprawdę nie jest AŻ takie przerażające ;)))
UsuńWydaje mi się, że w cc dobre jest to, że wiadomo, jak to będzie wyglądało, jaki będzie przebieg, jak będzie wyglądało wracanie do sprawności.
UsuńI oczywiście, każdy ma inna tolerancję bólu itp, ale raczej nie ma tak drastycznych różnic jak przy porodzie zwykłym.
Tu jest cała rozpiętość: od lekkich porodów, po istne koszmary i komplikacje.
No i mam wrażenie, że w cc człowiek mniej zależy od dobrego nastroju (lub co gorsza jego braku) położnych czy lekarzy.
Przy cc muszą zrobić swoje i już.
Ja się cholernie boję porodu i wiem, że będę miała cc (tak, tak, jestem straszną egoistką i dobrze mi z tym:)
Inną kwestią jest to, że podanie znieczulenia do porodu naturalnego jest często uzależnione od widzimisie lekarza, czy polityki danej placówki, co jest zwykłym skandalem w XXI w.
Gdyby rodzili faceci, to darmowe było każde możliwe znieczulenie.
Tym czasem panowie sobie borują zęby w znieczuleniu, a kobietom kroją krocze na żywo.
Ot, równouprawnienie.
Nie, moja droga, gdyby rodzili faceci, to już dawno ciąża przebiegałaby pozaustrojowo :DDD
Usuńhehehe, tak, to prawda :)
UsuńA możesz napisać post o powrocie do aktywności fizycznej, sportu? No i też o tym, jak ona wyglądała przed i w trakcie ciąży.
OdpowiedzUsuńJa dużo ćwiczę, jestem dość wysportowana i myśl o braku aktywności mnie trochę przeraża. Tak samo, nie ukrywam, że przeraża mnie wizja utraty figury. Niestety przed ciążą nie wiadomo, jaki będzie miała przebieg i jaka aktywność fizyczna będzie dozwolona. Kobiety aktywne fizycznie mogą w ciąży ćwiczyć dłużej i więcej, ale oczywiście w przypadku ciąży bez komplikacji.
Dopiero po 6 miesiącach będziesz mogła uprawiać sport?? Wiem, że po cesarce ten okres jest dłuższy, ale nie miałam pojęcia, że aż tak..
Anonimie, nie wiem, czy jestem dobrym przykładem ... Jedyny sport, jaki uprawiałam regularnie, to pływanie, przed ciążą jakieś trzy, cztery razy w tygodniu, dystans za każdym razem przeciętnie 1000 - 1200 m. Kiedy byłam w ciąży, basen w moim mieście był akurat w przedłużającym się remoncie. Teraz powoli wracam do pływania i muszę powiedzieć, że forma spadła mniej więcej o 30%.
UsuńPo cc przeciwwskazania są do aktywności angażującej mięśnie brzucha, niestety wiele dyscyplin się tym charakteryzuje. Ale coś robić można. Tylko z umiarem i nie od razu! Rana musi się wygoić. Ja w każdym razie planuję za parę tygodni (mniej więcej pół roku po cc) spróbować zacząć biegać, choć pewnie na początku będą to raczej marszobiegi :)
Pewnie u każdego jest inaczej.. A to, że należy unikać ćwiczeń angażujących mięśnie brzucha jest dużym problemem, bo prawie każde je angażuje. Dlatego ich wzmocnienie jest takie ważne :)
UsuńZnam dziewczynę, która 4 tyg po cc jeździła na rolkach :)
A biegać uwielbiam, ale jeśli nie masz doświadczenia biegowego, to nie wiem, czy grudzień/listopad jest najlepszym okresem dla początkującego. No chyba, że masz na myśli bieganie na bieżni. Wtedy nie ma to znaczenia, ale na wiosnę polecam teren, zupełnie inne wrażenia :)) No i bieganie daje niesamowity wycisk, szybkie rezultaty, tylko trzeba wytrzymać trudne (najczęściej) początki.
A po ilu tygodniach od porodu mogłaś zacząć pływać?
Mąż właśnie mnie namawia, żebym zaczęła na bieżni. Ale z drugiej strony pod nosem mam świeżo wyremontowany stadion z porządnym tartanem, podejrzewam, że nawet zimą ktoś będzie o to dbał, odśnieżał itp.
UsuńDo pływania wróciłam po okresie połogu, mniej więcej dwa miesiące po cc :)
2 miesiące po, to nie jest źle :)
UsuńJa też Cie namawiam na bieżnię, choć tu trzeba więcej czasu, gdzieś iść, dojechać, dotrzeć.
Tzn. namawiam Cie na bieganie w terenie, ale wiele osób się zniechęca, szczególnie jeśli nie ma się kondycji, a w twarz wieje zimny wiatr, ciemno wkoło :)
W USA popularne są wózki do biegania (w PL widać je czasem, głownie na maratonach), ale obawiam się, że nasze chodniki i alejki nie ułatwiłyby zadania.
Choć koncept fajny: dzieciak w wózek, a Ty nie dość, że biegniesz, to jeszcze pchasz :)
Ja się z takim wózkiem osobiście nie spotkałam, ale wiem, że są takie gadżety. Na razie wystarcza mi jednak pchanie zwykłego wózka ;)))
UsuńOd jakiegoś czasu podglądam Twojego bloga i jestem pod wrażeniem :) Bardzo podobają mi się wpisy dotyczące dziecka i ciąży,bo są szczere i ta wiedza pomoże mi w przyszłości. Jak na razie daleko mi do zostania mamą,ale twoje spostrzeżenia,np.właśnie na temat porodu wiele wyjaśniają i niwelują mój strach przed tym wydarzeniem. Jestem ciekawa,na jaki temat napiszesz kolejnym razem :)
OdpowiedzUsuńDemene, witaj :)
UsuńCoś wymyślę, zaglądaj :D
Cammie świetny post :)) Nie każdy potrafi tak otwarcie na ten temat rozmawiać.
OdpowiedzUsuńZostałaś obdarowana słodką babeczką "So sweet Blog Award" :)
Zapraszam do zabawy http://szminka-po-lustrze.blogspot.com/2012/09/so-sweet-blog-award-czyli-sodkie.html :)
Renia, dzięki za słodkości! :*
UsuńCammie, dzięki za ten post, chociaż sama jeszcze nie planuję, to wpis przeczytałam "od deski do deski" :) wielkie pozdrowienia dla Ciebie i córeczki :)
OdpowiedzUsuńNiemenka, jeśli temat cię tak zaciekawił, to zajrzyj jeszcze do Jamapi, opisała poród siłami natury :)
UsuńJak czytam ten post... to mam wrażenie, że opisujesz mój poród... :) Wyczerpałaś temat konkretnie od A do Z :) Super wpis!
OdpowiedzUsuńPaula, to pewnie wynika z obowiązujących procedur, w gruncie rzeczy wszędzie przebiega to podobnie. Mamibecia wyżej też wspominała, że miała wrażenie, że czyta o swoich doświadczeniach :)
UsuńPrzeczytałam wszystkie komentarze i na początek dzięki za tak rzetelny post. Dziecka na razie nie planuje ale już myślę, że koło 25 roku życia chciałabym mieć już pierwsze dziecko. Sama jakoś szczególnie się nie boję porodu, jest to normalne skoro moje prababcie rodziły same w domu i dały radę to czego ja mam się bać w szpitalu. Po za tym u mnie w domu nigdy nie było to tabu kobiety rozmawiały o tym swobodnie, czasem z intymnymi szczegółami, które czasem były aż niesmaczne. Ale dla mnie nic w później gadce o tym jaką kupkę zrobił jej synek ile razy itp... Na samo wspomnienie mam ciarki bleeee :(
OdpowiedzUsuńZ doświadczenia rodzinny trzeba mieć ogromne szczęście do personelu szpitalu !!
Są zupełnie obojętni i nie pomocni, moja szwagierka miała przetrzymaną ciąże, akcje porodową miała wywołaną w końcu sztucznie w inny szpitalu, bo w wybranym odesłali ją do domu i miała nie wracać dopóki wody jej nie odejdą. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło ale po porodzie miała zakażenie i tak słaba że nie była wstanie zrobić sama nic, karmić nie mogła, a przywieźli jej dziecko i kazali radzić sobie samej, sama musiała kupić sztuczne mleko itd. Gdyby nie jej mąż który był nonstop w szpitali i zajmował się dzieckiem nie dała by sobie rady. Sama wyszła ze szpitala dopiero po miesiącu.
Są łasi na kasę, u innej za opiekę położnej musieli dodatkowo płacić, a żeby dostała znieczulenie sami musieli znaleźć sobie anestezjologa, bo w szpitalu akurat nie było i oczywiście musieli za znieczulenie zapłacić.
Koleżanka rodziła w sylwestra i cały personel był podpity, śpiewali imprezowali, a do niej nawet nikt nie zaglądał jak odeszły jej wody musiała szukać obrażonych pielęgniarek, że im przeszkadza, sam poród mówiła, że był bardzo szybki po latach nawet nie pamięta bólu, a upić podobno można się już było oddechem personelu.
Moja mama też rodziła przez cc i ta blizna nie jest widoczna, brzuszek jej się wchłonął, ale mi opowiadała o odruchach wymiotnych gdy lekarz grzebał jej w brzuchu i że to najgorsze uczucie jakie czuła mimo, że nie czuła bólu do czasu jak zeszło znieczulenie. Później opowiada o katordze, że ryczała z bólu, a morfina zupełnie na nią nie działała, a ponad 20 lat temu nawet nikt do niej nie mógł zajrzeć z bliskich. Później też gdy nie pomoc babci nie dała by sobie rady, bo nie mogła mnie nawet utrzymać na rękach, ani przesunąć krzesła. Co ciekawe po cc straciła apetyt i szybko po ciąży ważyła o 10 kg mniej niż przed ciążą.
Inny drastyczny przypadek miała koleżanka rodziła siłami natury tyle, że ją rozcięli tam, i po zszyciu wdało jej się zakażenie po miesiącu musieli rozcinać
ponownie i ona mówi, że poród do tego bólu to jest nic.
A jedna jest prawda nie sztuka jest urodzić tylko później wychować dziecko. Więc mam nadzieje, że napiszesz coś więcej o opiece nad dzieckiem ?? Bo to dopiero jest osiane jakąś magią i tajemnicą .
Misia, dziękuję za wyczerpujący wpis. Rzeczywiście widać, że obracasz się w środowisku, w którym ten temat nie jest tabu. Przytaczasz wiele historii, szkoda tylko, że wszystkie mają taki negatywny wydźwięk :((( Życzę każdej kobiecie, żeby swój poród / porody wspominała dobrze!
Usuńprzede mną poród za dosłownie kilka dni. termin porodu mam wyznaczony na 5 października choć najbardziej przerażającym faktem jest to, że zszedł mi już czop:/ niby to wszystko normalne, ale strach przed oczami się pojawia. poród, cóż nie powiem że się nie przejmuję, ale wychodzę z założenia że skoro niektóre kobiety decydują się na poród parokrotnie, to znaczy że jest to coś co da się przeżyć.
OdpowiedzUsuńnajbardziej przeraża mnie myśl o przyszłości mojego dziecka. bardzo chciałam mieć dziecko, nie było najmniejszego problemu z realizacją marzenia, teraz jednak przychodzą refleksje na temat odpowiedzialności i zapewnienia przyszłości dziecku. sama z resztą niedawno o tym pisałam u siebie
http://mrsocclumency.blogspot.com/2012/09/juz-tylko-kilka-dni.html
życzę dużo zdrowia i uśmiechów zarówno na buzi Zuzi jak i Twojej
MrsOccluency, cóż, faktycznie już finiszujesz! Wszystkiego dobrego, mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Szczęśliwego rozwiązania!
UsuńCzekałam na ten post :) Moja ciekawość została w 100% zaspokojona :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że już wszystko dobrze z Tobą i Zuzią :)
Ave, cieszę się, że czytałaś z zaciekawieniem :)
Usuńwitaj! poleciały łzy... a to dlatego,że przypomniałam sobie swój poród (wkrótce minie 2 lata). Cały stres wynikał ze strachu przed nieznanym, a łzy to chyba dlatego,że teraz już wiem co prawdopodobnie czekałoby mnie przy kolejnym dziecku. Mój poród wyglądał dokładnie tak jak Twój (może poza tym,że nie miałam znieczulenia przy cewnikowaniu, co jest nieprzyjemne). Ja urodziłam po terminie i cały czas czekałam na poród SN,nawet nie brałam pod uwagę cc. Choć moje dziecko jest dla mnie najcenniejszym skarbem,to ciąży,która przebiegała z małymi komplikacjami, porodu i 2-tyg.pobytu w szpitalu nie wspominam najlepiej... Jednak wyczekiwane nowe życie rekompensuje wszystko, a ciąża, poród, macierzyństwo uwalnia skrywane pokłady sił i miłości. Życzę Tobie, Twojej Córeczce i każdej Mamusi (także przyszłej) dużo zdrówka. Wszystkiego dobrego!!! Pozdrawiam!!! Aga
OdpowiedzUsuńAga, twoje wzruszenie to dla mnie największy komplement!
UsuńNo w końcu się doczekałam swojego postu! :) Dziękuję Ci bardzo za niego. Napisałaś go z dużym smakiem, nie przerysowując w żadną stronę.
OdpowiedzUsuńNo i jakoś udało mi się" przebrnąć" przez wszystkie komentarze, bo z nich też można się wiele dowiedzieć. I to co mi się nasuwa, to fakt, iż każdy poród jest inny, bez względu na to, czy naturalny, czy cc i niczego tak naprawdę nie da się przewidzieć. Ale zauważyłam, że duże znaczenie ma nastawienie kobiety. Nie wiem, czy zwróciłaś na to uwagę. Jeśli kobieta chciała mieć naturalny, a skończyło się cc to jakby gorzej przechodzi powrót do zdrowia. Oczywiście nie zawsze to tak działa, ale zauważyłam taką zależność. A jeśli kobieta chciała lub się nastawiła, że będzie miała cc to jakoś to wszystko się łagodniej odbywa. Czytam bardzo dużo na ten temat, więc stąd moja opinia. U mnie jeszcze tylko 3 tygodnie do końca, więc temat bardzo mi bliski :)
Box, powiem ci szczerze, że jakoś od początku ciąży intuicyjnie czułam, że będę miała cc, choć żadnych wskazań nie było. Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć, po prostu wiedziałam. Może dlatego jak naprawdę przyszło co do czego, przyjęłam to jakoś na spokojnie. I nie wiązałabym w swoim wypadku rodzaju porodu z tempem powracania do formy :)
UsuńWiesz, to nawet nie o to chodzi. Tylko jak czytam jakieś opinie kobiet na temat cc, to widzę, że taka która chciała naturalny, a nie mogła, mówi z reguły złe rzeczy na temat cc i jak to było jej źle i jak bardzo bolało i w ogóle, a taka z nastawieniem na cc to tak bardzo nie dramatyzuje. Oczywiście każdy przypadek jest inny i powrót do zdrowia wcale nie od tego zależy, po prostu czytając różne fora, widzę taką zależność. Mam nadzieję, że dobrze wytłumaczyłam Ci o co mi chodzi...
UsuńŁapię, łapię :DDD
UsuńZ nieba mi spadasz :) w piątek rano mam cesarkę :) Basia nie przekręciła się główką w dół, ale waży już 3 kg ;) jestem szczęśliwa i podekscytowana. trochę się też boję, ale radość przeważa ;)
OdpowiedzUsuńuściski dla Ciebie i Zuzi :)
Blueyed, Zuzia też przyszła na świat w piątek rano :)
UsuńWszystkiego dobrego! Mam nadzieję, że szybko dojdziesz do siebie. Bo to, że zakochasz się w córce od pierwszej chwili, to więcej niż pewne!
Zuzię witamy na tym świecie,
OdpowiedzUsuńco do mamy, cieszę się jako przyszła ( jeszcze niedoszła) matka, że można urodzić " po ludzku".
Przyjemnie się czytało twój post, mimo, że zdaję sobie sprawę jak było ci ciężko wiedząc, że coś jest nie tak i będziesz musiała wcześniej rodzić. Mnie ciąża nie przeraża, mam dopiero 20lat, ale z moim chłopakiem jestem 5lat i wiem, że zostaniemy ze sobą. Przez tą pewność już od jakiegoś czasu (zaczęło się w liceum)czułam, że moja psychika i ciało jest gotowe na ciążę, ale ponieważ wtedy się uczyłam i teraz jestem na studiach, mój mężczyzna wyjechał za granicę a ja mieszkam z rodzicami wiem, że nie mogę mieć na razie małego brzdąca. Najbardziej boję się tego co będzie po porodzie... czyli jak trzymać, jak karmić, jak zajmować się dzieckiem, co znaczy, że matka rozpoznaje płacz dziecka. Boję się, że instynkt skończy się przy skończonej ciąży, a potem będę tak nieporadna, tak niezdarna, że nie dam rady macierzyństwu. Czekam na posta o dalszym ciągu. :) i obserwuję. :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego co najlepsze, niech mała zdrowa rośnie. :)